[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Myślę, że zrozumiesz, o co chodzi.Głupi to ty nie jesteś, kochany.7Matka jego matki – ta jaśniejąca – mieszkała w Clearwater.Była Białą Babcią.Nie dlatego, że była białej rasy, oczywiście, ale przez wzgląd na jej dobroć.Ojciec jego ojca mieszkał we wsi Dunbrie w stanie Missisipi, niedaleko Oxford.Owdowiał długo przed narodzinami Dicka.Jak na człowieka kolorowego żyjącego w tym miejscu i czasie, był bogaty.Prowadził dom pogrzebowy.Mały Dick Hallorann przyjeżdżał tam z rodzicami cztery razy w roku i nienawidził tych wizyt.Bał się Andy’ego Halloranna i nazywał go – tylko w myślach, gdyby powiedział to na głos, dostałby w gębę – Czarnym Dziadkiem.– Słyszałeś o pedofilach? – spytał Danny’ego Dick.– Facetach, którzy chcą uprawiać seks z dziećmi?– Trochę – powiedział Danny ostrożnie.Na pewno wiedział, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi i wsiadać z nimi do samochodu.Bo mogą ci coś zrobić.– Cóż, stary Andy był więcej niż pedofilem.Był też cholernym sadystą.– Kto to jest sadysta?– Ktoś, kto lubi zadawać ból.Danny kiwnął głową ze zrozumieniem.– Jak Frankie Listrone z mojej szkoły.Robi innym dzieciom pokrzywki i daje kokosy.Jak się nie popłaczesz, przestaje.A jak tak, nie przestaje w ogóle.– To źle, ale tu chodzi o coś jeszcze gorszego.Przypadkowy przechodzień uznałby, że Dick zamilkł, ale jego opowieść trwała dalej w postaci serii obrazów i łączących je fraz.Danny zobaczył Czarnego Dziadka, wysokiego mężczyznę w garniturze tak czarnym jak jego skóra i (fedorze) takim specyficznym kapeluszu na głowie.Zobaczył, że w kącikach jego ust zawsze tkwiły strzępki śliny, że miał podkrążone oczy, jakby był zmęczony albo dopiero co przestał płakać.Zobaczył, że dziadek często brał Dicka – młodszego niż on teraz, pewnie w wieku, w jakim Danny był tamtej zimy w Panoramie – na kolana.Przy innych zazwyczaj tylko go łaskotał.Kiedy byli sami, wsuwał mu dłoń między nogi i ściskał jaja tak mocno, że Dick myślał, że zemdleje z bólu.– Przyjemnie, co? – sapał mu w ucho Czarny Dziadek Andy.Śmierdział papierosami i whisky White Horse.– Pewnie, że tak, każdy chłopak to lubi.Ale nawet jeśli nie, masz nic nikomu nie mówić.Inaczej zrobię ci krzywdę.Spalę cię.– O rany – powiedział Danny.– To wstrętne.– Robił też inne rzeczy – kontynuował Dick – ale ja powiem ci tylko o jednej.Po śmierci żony dziadek najął kobietę do pomocy w utrzymaniu domu.Sprzątała i gotowała.Przy obiedzie kładła na stół wszystko naraz, od sałatki po deser, bo tak życzył sobie Czarny Dziadek.Deser to zawsze było ciasto albo budyń.Dostawałem go na talerzyku albo w miseczce, które stały obok mojego talerza, żebym widział te słodkości przez cały czas, kiedy wmuszałem w siebie jakieś świństwa.Twarda zasada dziadka była taka, że mogłem patrzeć na deser, ale nie wolno mi go było tknąć, dopóki nie przełknę ostatniego kawałka smażonego mięsa, gotowanych jarzyn i ziemniaków purée.Musiałem nawet wyjeść z talerza sos, który był zbrylony i prawie nie miał smaku.Jeśli zostawała choć odrobina, Czarny Dziadek dawał mi pajdę chleba i mówił: „Tym to zetrzyj, Dickuśku, talerz ma błyszczeć, jakby pies go wylizał”.Tak mnie nazywał, Dickuśkiem.Czasem nie mogłem zjeść wszystkiego, żeby nie wiadomo co, a wtedy nie dostawałem ciasta ani budyniu.Zabierał mi deser i sam go zjadał.A czasem kiedy zjadłem wszystko, dziadek gasił papierosa w moim kawałku ciasta albo budyniu waniliowym.Mógł tak robić, bo zawsze siedział obok mnie.Obracał to w żart.„Ups, nie trafiłem do popielniczki”, mawiał.Mama i tata nigdy nie kazali mu przestać, choć musieli wiedzieć, że nawet jeśli to był żart, dziecku się takich żartów nie robi.Udawali, że ich też to bawi.– Okropne – powiedział Danny.– Rodzice powinni byli się za tobą wstawić.Moja mama zawsze mnie broni.Tata też na pewno by mnie bronił.– Bali się go.I słusznie.Andy Hallorann był wrednym skurkowańcem.Mówił: „Śmiało, Dickie, wyjedz wszystko dookoła tego, nie zatrujesz się”.Jeśli wziąłem kęs, kazał Nonnie… tak miała na imię jego gosposia… przynieść mi świeżą porcję deseru.Jeśli nie, deser z wgniecionym petem zostawał na stole.Doszło do tego, że w ogóle nie mogłem dokończyć obiadu, bo skręcało mnie w brzuchu.– Powinieneś był przesunąć deser na drugą stronę talerza – zauważył Danny.– Próbowałem, pewnie, nie urodziłem się głupi.On wtedy przesuwał go z powrotem i mówił, że deser ma stać po prawej ręce.– Dick zamilkł i spojrzał na wodę.Długa biała łódź powoli sunęła po linii oddzielającej niebo od Zatoki Meksykańskiej.– Czasem, kiedy dopadał mnie na osobności, gryzł mnie.Jak raz zagroziłem, że jeśli nie zostawi mnie w spokoju, powiem tacie, zgasił papierosa na mojej bosej stopie.I rzekł: „Powiedz mu też o tym, zobaczymy, co ci to da.Twój tatko zna moje obyczaje i nigdy słowem nie piśnie, bo jest tchórzem.I po mojej śmierci chce dostać pieniądze, które mam w banku, a ja na razie nie wybieram się umierać”.Danny słuchał zafascynowany, z szeroko otwartymi oczami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates