[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weź się w garść.Nie możesz zawieść Toma.Gardner podszedł do stołu, kiedy rozrywaliśmy plastikowe worki z kombinezonami.–Lepiej rozbierzcie się do majtek, zanim to włożycie.Tam jest dość gorąco.Tom parsknął.–Nie obnażałem się publicznie od czasów szkoły i teraz nie zamie¬rzam zaczynać.Gardner wzruszył ramionami.–Potem nie mów, że cię nie ostrzegłem.Nie podzielałem wstydliwości Toma, mimo to poszedłem za jego przykładem.1 bez rozbierania się do gatek czułem się wystarczająco skrę¬powany.Poza tym była dopiero wiosna, a słońce zachodziło.Jak gorąco może być w chacie?Gardner grzebał między pudłami, aż w końcu znalazł słoik z maścią mentolową.Nałożył grubą warstwę pod nosem, potem podał słoik Tomowi.–Będzie ci potrzebna.–Nie, dziękuję.Mój zmysł powonienia już trochę się stępił.Gardner bez słowa podał mi słoik.W innych okolicznościach też bymnie skorzystał.Podobnie jak Tom, dobrze znałem odor rozkładu i po tygo¬dniu spędzonym w ośrodku zdążyłem już do niego przywyknąć.Wziąłem jednak słoik i wtarłem aromatyzowaną wazelinę nad górną wargę.Oczy natychmiast zaczęty mi łzawić od ostrego zapachu.Odetchnąłem głęboko, starając się uspokoić rozdygotane nerwy.Co się, u diabła, z tobą dzieje? Zachowujesz się, jakby to był twój pierwszy raz.Czekałem, aż Tom się przygotuje.Słońce grzało mnie w plecy.Wi¬siało nisko, oślepiające, potem otarło się o wierzchołki drzew.Jutro rano znów się pojawi, bez względu na to, co się tu stało, pomyślałem.Tom zasunął zamek błyskawiczny kombinezonu i uśmiechnął się do mnie radośnie.–Zobaczmy, co tam mamy.Naciągając lateksowe rękawiczki, ruszyliśmy zarośniętą ścieżką do chaty.Rozdział 3–Drzwi były zamknięte.Gardner się zatrzymał.Marynarkę zostawił przy pudłach z kombinezonami.Teraz założył plastikowe ochraniacze na buty i rękawiczki.Na twarz naciągnął białą maskę chirurgiczną.Zanim otwo¬rzył drzwi, zrobił głęboki wdech.Weszliśmy do środka.Widziałem ludzkie zwłoki w najrozmaitszym stanie.Wiedziałem, jak bardzo śmierdzą różne etapy rozkładu, i nawet potrafiłem je rozróżnić.Miałem do czynienia z ciałami spalonymi do kości albo zmienionymi w mydlany śluz po tygodniach leżenia w wodzie.Widok nigdy nie był przyjemny, ale to stanowiło nieodłączną część mojej pracy i myślałem, że jestem już na wszystko uodporniony.Ale nigdy dotąd nie spotkałem się z czymś takim.Odór był niemal namacalny.Mdląco słodki, serowy smród rozkładającego się ciała, jakby wydestylowany i skoncentrowany.Przebijał się przez mentol pod moim nosem.W chacie aż roiło się od much, ale to drobiazg w porównaniu z gorącem.W chacie było jak w saunie.Tom się skrzywił.–Dobry Boże…–Mówiłem, żebyś się rozebrał do majtek przypomniał Gardner.Pokój był mały i oszczędnie umeblowany.Kiedy weszliśmy, kilkaosób z sądówki przerwało swoje zajęcia i zerknęło w naszą stronę.W ok¬nach po obu stronach drzwi podniesiono żaluzje, żeby wpadało dzienne światło.Na podłodze z czarnych desek leżały chodniki.Nad kominkiem wisiała para zakurzonych jelenich rogów, druga ozdabiała ścianę nad brudnym zlewem, kuchenką i lodówką.Pozostałe meble: telewizor, sofa i fotele, niedbale zepchnięto na boki.Na środku został tylko nieduży stół.Na nim leżały na wznak nagie zwłoki.Ręce i nogi zwisały z blatu.Tors napęczniały od gazów przypominał pęknięty, mocno wypchany worek żeglarski.Spadały z niego robaki, takwiele, że przypominały kipiące mleko.Przy stole stał elektryczny grzej¬nik; wokół jego trzech rozpalonych do czerwoności spiral falowało po¬wietrze.Kiedy im się przyglądałem, robak spadł na spiralę i zniknął ze skwierczeniem.Było jeszcze krzesło z twardym oparciem, ustawione przy głowie ofiary.Wyglądało zwyczajnie, tylko… dlaczego tam stało? Ktoś chciał dobrze widzieć, co robi.Żaden z nas nie ruszył się od drzwi.Nawet Tom sprawiał wrażenie zaskoczonego.–Nic nie zmienialiśmy – oznajmił Gardner.– Pomyślałem, że sami zechcecie zarejestrować temperaturę.Punkt dla niego.Temperatura była ważnym czynnikiem przy usta¬laniu czasu zgonu, ale niewielu śledczych o tym by pomyślało.Jednak w tym przypadku wolałbym, żeby nie wykazywał się taką skrupulatnoś¬cią.Połączenie gorąca i smrodu powalało.Tom z roztargnieniem kiwnął głową.Uważnie wpatrywał się w zwłoki.–Możesz uczynić ten zaszczyt, Dave?Postawiłem walizkę na podłodze i otworzyłem wieko.Tom od lat wciąż miał ten sam sfatygowany sprzęt, wszystkie narzędzia mocno zu¬żyte i starannie włożone na swoje miejsce.Ale chociaż w głębi duszy był tradycjonalistą, doceniał także zalety nowej techniki.Zachował rtęciowy termometr – elegancki, z dmuchanego szkła i ręcznie obrobionej stali – ale obok leżał nowy, cyfrowy.Włączyłem go i patrzyłem, jak szybko rośnie odczyt na ekranie.–Długo tu będziecie? spytał Tom Gardnera.spoglądając na ludziw białych kombinezonach.–Jeszcze trochę.Dla nich jest za gorąco.Jeden z agentów już mi ze¬mdlał.Tom pochylał się nad zwłokami z różnych stron, dokładnie omijając zaschniętą krew na podłodze.Poprawił okulary.–Masz już temperaturę, Dave? Sprawdziłem odczyt.Zaczynałem się pocić.–Czterdzieści trzy i pół.–Czy teraz możemy już wyłączyć ten cholerny piecyk? – zapytał technik, wielki facet z brzuchem jak beczka wypychającym kombine¬zon.Widoczna spod chirurgicznej maski część jego twarzy była czerwona i spocona.Spojrzałem na Toma.Skinął głową.–Można też otworzyć okna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates