[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.STEVEN BURSTTecklaTrzeci tom serii Vlad Taltos* * *Oto miasto: Adrilankha, Whitecrest.Stolica i największe miasto Imperium.Zawiera wszystko, co składa się na owo Imperium, tyle że w znacznie bardziej skoncentrowanej formie niż gdziekolwiek indziej.Waśnie wewnątrz siedemnastu Domów i między nimi są tu gwałtowniejsze i wybuchają z błahszych powodów.Lordowie z Domu Smoka biją się dla honoru, lordowie z Domu Ioricha dla sprawiedliwości, członkowie Domu Jherega dla pieniędzy, a Dzurowie-bohaterzy dla przyjemności.Jeśli w trakcie tych waśni zostanie złamane prawo, poszkodowany może zwrócić się ze skargą do Imperium nadzorującego te spory z bezstronnością godną Lyorna sędziującego w pojedynku.Ale organizacja będąca w praktyce Domem Jherega działa nielegalnie, toteż Imperium nie może i nie chce ingerować w prawa i zwyczaje nią rządzące.A prawa te, choć niepisane, także bywają łamane.Wtedy ja biorę się do roboty.Bo jestem zawodowym zabójcą.* * *CyklFeniks ponownie rozpada się w kurz,Smok groźny na łów wyrusza już.Lyorn dziś warczy, opuszcza róg,Przed tiassy snami umyka wróg.Sokoła na niebie znak wartownika,Dzur cieniem przez noc przenika.Issola uderza zdradziecko i cicho,Tsalmoth jak żyje, wie tylko licho.Valista na zmianę niszczy i stwarza,Cichy iorich zna, nie powtarza,Jhereg tym żyje, co ma po innych,Chreotha plecie sieć na niewinnych.Yendi wystrzela zabójczym splotem,Jhegaala co robi, dowiesz się potem.Athyra w myśli milczkiem się wkrada,Strachliwa teckla w trawach jak zjawa.Orka przemierza podmorskie gaje,A szary Feniks z popiołów wstaje.WstępWieszcza znalazłem trzy przecznice w dół Undauntry, kawałek poza moim terenem.Ubrany był w biel i błękit Domu Tiassy, ale z wyglądu nie przypominał uskrzydlonego dzikiego kota.Nieuskrzydlonego i niedzikiego zresztą też nie.Urzędował w klitce nad piekarnią, do której można było się dostać jedynie długimi, stromymi schodami usytuowanymi między dwiema ścianami, które dawno straciły tynk.Schody o zreumatyzowanych stopniach prowadziły do spróchniałych drzwi, za którymi znajdowało się pasujące wnętrze.No cóż, nikt mnie nie zmuszał, żebym tu przyszedł.Nie wyglądał na zajętego, więc rzuciłem mu dwa złote imperiale na stół i usiadłem naprzeciwko na lekko chwiejnym ośmiokątnym stołku.Tak na oko był trochę za stary - wieszcz, nie stołek, bowiem oceniłem go na tysiąc pięćset lat.Przyjrzał się dwóm jheregom siedzącym na moich ramionach i zdecydował, że nie jest zaskoczony.- Człowiek - odezwał się.Spostrzegawczy.- I Jhereg - dodał.No, wręcz geniusz bystrości.- Jak mogę panu służyć? - spytał.- Ostatnio stałem się posiadaczem większej gotówki, niż marzyłem - wyjaśniłem.- żona chce, żebym zbudował zamek.Mógłbym kupić wyższy tytuł: obecnie jestem baronetem.Albo mógłbym użyć tych pieniędzy, by rozkręcić interes.Jeśli zdecyduję się na to ostatnie, ryzykuję konflikt z niezadowoloną konkurencją.Jak poważny byłby to konflikt? Tego chciałbym się dowiedzieć.Oparł prawą rękę o blat, a podbródek o dłoń tej ręki, zaś palcami lewej zaczął bębnić po stole, nie spuszczając ze mnie wzroku.Nie ulegało wątpliwości, że wiedział, kim jestem, co nie było zbytnim osiągnięciem: był tylko jeden człowiek pałętający się po mieście z dwoma Jheregami i należący do organizacji.Kiedy doszedł do wniosku, że wywarł na mnie odpowiednie wrażenie, oznajmił:- Jeśli spróbujesz, panie, rozszerzyć interes, potężna organizacja upadnie.Zacząłem tracić cierpliwość, więc strzeliłem go otwartą dłonią w twarz.Lek-„Rocza też chce go zjeść, szefie.Możemy?”„Może za chwilę, Loiosh.Jestem trochę zajęty.”- Właśnie miałem wizję, że leżysz tu sobie z połamanymi nogami.Zastanawiam się, czy była prawdziwa.jak sądzisz? - spytałem wreszcie.Pomamrotał coś o braku poczucia humoru i zamknął oczy.Po jakiejś pół minucie nawet się spocił.Potem potrząsnął głową i wyciągnął talię kart owiniętą w niebieski jedwab.Na koszulkach był znak Domu Tiassy.Jęknąłem.Nie cierpię wróżenia z kart.„Może ma ochotę na partyjkę?” - pocieszył mnie Loiosh.W tle słyszałem telepatyczny chichot Roczy.Wieszcz spojrzał na mnie przepraszająco i wyjaśnił:- Naprawdę niczego nie widziałem.- No dobra, miejmy to już za sobą.Kiedy skończyliśmy rytuał układania i przekładania, próbował wyjaśnić mi wszystkie możliwe znaczenia odsłoniętych kart, więc go czym prędzej zgasiłem:- Odpowiedź.proszę.Wyglądał na urażonego.Przyjrzał się Górze Zmian, po czym wykrztusił:- Z tego, co widzisz, panie, to nic nie ma wpływu.To, co się stanie, w żadnym stopniu nie zależy od tego, co pan zrobi.I znowu spojrzał na mnie przepraszająco.Musiał to długo ćwiczyć.- To wszystko, co mogę powiedzieć - dodał.Ślicznie.- Dobra, reszta dla ciebie - burknąłem.To miał być żart, ale chyba go nie zrozumiał, więc pewnie dalej jest przekonany, że nie mam poczucia humoru.Wróciłem na ulicę, nie zlatując na zbitą twarz ze schodów, co było sporym osiągnięciem, i przeszedłem na zachodnią stronę.Ulica bowiem była szeroka i wschodnia strona zapakowana była rozmaitymi sklepikami i warsztatami rzemieślniczymi, natomiast po zachodniej stały tylko małe domki.Byliśmy w połowie drogi do domu, gdy usłyszałem ostrzeżenie Loiosha:„Ktoś do ciebie, szefie.Wygląda na silnorękiego.”Odgarnąłem włosy z czoła lewą ręką i poprawiłem pelerynę prawą, sprawdzając w ten sposób, czy wszystko jest na miejscu.Jak zwykle było.Poczułem jak Rocza zaciska pazury na moim ramieniu - nadal była to dla niej pewna nowość, ale tym już się zajął Loiosh.„Tylko jeden, Loiosh?” - upewniłem się.„Tylko, szefie.”„Dobra.”Mniej więcej w tym momencie dogonił mnie średnio wysoki Dragaerianin w szarości i czerni, czyli barwach Domu Jherega.Średnio wysoki, czyli o półtorej głowy wyższy ode mnie.Wyrównał krok, dostosowując go do mojego, i zagaił uprzejmie:- Dobry wieczór, lordzie Taltos.Przygotował się dokładnie, gdyż właściwie wymówił moje nazwisko.Miło z jego strony.Odpowiedziałem uprzejmym chrząknięciem, obserwując go równocześnie kątem oka.Nosił lekki rapier przypięty wysoko na udzie, a pelerynę miał z wystarczająco grubego materiału, by mogła w szwach ukryć z tuzin przydatnych narzędzi z rodzaju tych, których sześćdziesiąt trzy zawierała moja.- Mój przyjaciel pragnąłby pogratulować panu najnowszych sukcesów - odezwał się.- Proszę mu podziękować w moim imieniu.- Mieszka w naprawdę miłym sąsiedztwie.- Miło mi to słyszeć.- Być może zechciałby pan kiedyś go odwiedzić.- Być może.- Chciałby pan zaplanować taką wizytę?- Teraz?- Albo później.Kiedy tylko będzie to panu odpowiadało.- Gdzie w takim razie porozmawiamy?- Wybór należy do pana.Ponownie chrząknąłem.Rozmowa miała rzeczywiście ciekawy przebieg - właśnie powiedział mi, że pracuje dla kogoś wysoko postawionego w organizacji i że jego pracodawca chciałby skorzystać z moich usług.Teoretycznie mogło chodzić o jedną z wielu rzeczy, w praktyce w grę mogła wchodzić tylko jedna.Odczekałem, aż znajdziemy się w głębi mojego terenu, nim zaprosiłem go do gospody wysuniętej o parę stóp na ulicę.W tym rejonie była to reguła i dlatego tego fragmentu miasta serdecznie nie cierpieli przekupnie z wózkami.Znaleźliśmy wolny stół, a Loiosh wyjątkowo nie miał nic do powiedzenia.- Nazywam się Bajinok - przedstawił się nieznajomy, gdy gospodarz odszedł po postawieniu na stole butelki przyzwoitego wina i kielichów.- Miło mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates