[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jeden z moich przyjaciół powierzył mi coś na przechowanie.Taką małą szkatułkę.– Gestami pokazała przedmiot długi i szeroki na stopę, wysoki na osiemnaście cali.– Nie wiem, co w niej jest.I nie chcę wiedzieć.Teraz zniknął.A odkąd mam szkatułkę, już trzy razy próbowano włamać się do mojego domu.– Bam.Koniec.Jak zdmuchnięta świeca.Powiedziała coś, czego nie powinna była powiedzieć.Musiała pomyśleć, zanim zacznie znowu mówić.Smród, jak od stada szczurów.– Może masz jakiś pomysł, czego możesz ode mnie chcieć?– Ktoś mnie obserwuje.Chcę, żeby przestał.Nie mam ochoty zajmować się tymi sprawami ani chwili dłużej – w jej głosie brzmiał jakby cień namiętności, jakieś ciepło, ale wszystko to było przeznaczone dla tamtego faceta.– Uważasz wiec, że to może się znowu zdarzyć? Myślisz, że komuś może chodzić o tę szkatułkę? A może o ciebie?Myślała tylko o tym, że nie powinna była wspominać o szkatułce.Długo mełła to w szarych komórkach, zanim odpowiedziała:– Albo jedno, albo drugie.– I chcesz, żebym to zakończył?Uraczyła mnie królewskim skinieniem głowy.Królowa śniegu znów wróciła na posterunek.– Wiesz, jakie to uczucie, kiedy wracasz do domu i stwierdzasz, że ktoś przegrzebał wszystkie twoje rzeczy?Przed chwilą tylko próbowali wedrzeć się do jej domu.– To uczucie podobne do tego, kiedy cię gwałcą, tyle że później tak nie boli, kiedy siadasz – odparłem.– Daj mi zaliczkę.Powiedz, gdzie mieszkasz.Zobaczę, co da się zrobić.Podała mi małą sakiewkę i wyjaśniła, jak mam znaleźć jej dom.Było to raptem sześć przecznic dalej.Zajrzałem do sakiewki.Nie sądzę, żeby oczy wyszły mi na wierzch, ale kiedy uniosłem wzrok, znowu miała na twarzy ten sam uśmieszek.Uznała chyba, że może mnie wodzić za nos jak tresowaną małpę.Wstała.– Dziękuję ci – rzekła i skierowała się w stronę drzwi frontowych.Poderwałem się z miejsca i, potykając się o własne nogi, usiłowałem jej towarzyszyć.Niestety, Dean już tam czekał, zaczajony, aby pozbawić mnie tego zaszczytu.Nie walczyłem z nim.IIDean zatrzasnął drzwi.Przez chwilę wpatrywał się w nie bez słowa, po czym obrócił się w moją stronę.Miał idiotyczną minę.– Zakochałeś się? W twoim wieku? – zapytałem.Wiedział, że nie szukam klientów.Miał ich zniechęcać, zanim jeszcze przekroczą próg.Ten słodki lodowiec nie wydawał mi się szczególnie pożądanym klientem, z tą swoją wyniosłą miną, nogami do samych uszu, bezsensownymi problemami i kupą złota, dziesięć razy większą niż jakakolwiek zaliczka, którą w życiu dostałem.– Ona mi wygląda na chodzące kłopoty.– Przykro mi, panie Garrett – jego usprawiedliwienie było wystarczająco mizerne, abym doszedł do wniosku, że mężczyzna nigdy nie jest za stary na te rzeczy.– Dean, skocz do pana Pigotty i powiedz, że jest zaproszony na kolację.Jeśli będzie się rzucał, obiecaj mu jego ulubione dania.– Pokey Pigotta nigdy w życiu nie odmówił darmowego posiłku.Posłałem Deanowi mój najlepszy uśmiech, co spłynęło po nim jak woda po kaczce.Bardzo trudno o dobrą pomoc.Wróciłem do biura, żeby przemyśleć sprawę.Życie jest piękne.Ostatnio miałem kilka paskudnych spraw, z których nie tylko uszedłem w jednym kawałku, ale nawet coś niecoś zarobiłem.Nie jestem nikomu nic dłużny.Mam z czego żyć.Zawsze uważałem, że jeśli człowiek nie jest głodny, nie powinien pracować.Nikt nie widział pracujących dzikich zwierząt, jeśli nie były akurat głodne, więc dlaczego nie popróżnować trochę, nie obalić kilku piw i zacząć myśleć o zimie, kiedy skończy się jesień?Kłopot w tym, że wieść gminna głosi, iż niejaki Garrett rozwiązuje trudne sprawy.Dlatego każdy idiota z manią prześladowczą kieruje się do moich drzwi, a jeśli przypadkiem wygląda jak Jill Craight i wie, jak podrajcować człowieka, nie ma kłopotu z przejściem przez pierwszą linie mojej defensywy.Druga linia jest jeszcze słabsza od pierwszej.To ja.A ja jestem urodzonym kobieciarzem.Bywałem biedny i jeszcze biedniejszy, ale życie nauczyło mnie jednej, żelaznej zasady: pieniądze zawsze się kiedyś kończą.Wczoraj może byłem bogaty, ale jutro forsy już nie będzie.Co robić, kiedy nie chce się pracować i nie chce się głodować? Zwłaszcza jeśli wtedy, kiedy się rodziłeś, nie miałeś dość oleju w głowie, by wybrać sobie bogatą rodzinę.Niektórzy zostają duchownymi.Ja z kolei szukam podwykonawców tej wspaniałej techniki przyszłości.Kiedy komuś uda się już wyminąć Deana i urobić mnie wrodzonym talentem lub urokiem osobistym, sprawdzam, czy nie udałoby się tej roboty upchnąć komu innemu.Zgarniam dwadzieścia procent za pośrednictwo, co utrzymuje na przyzwoitą odległość widmo głodu, oszczędza mi przetrenowania i w pewnej mierze napełnia groszem kieszenie moich przyjaciół.Śledzenie i myszkowanie polecam zwykle Pokeyowi Pigotcie.Jest w tym dobry.Rola goryla zwykle przypada Saucerheadowi Tharpe’owi, który jest wielki jak pół mamuta i dwa razy tak uparty.Jeśli trafi się coś parszywego, zawsze mogę krzyknąć na Morleya Dotesa, który jest zawodowym mordercą i łamignatem.Sprawa Craight brzydko pachniała.Nie, do licha, śmierdziała na całego! Dlaczego wtykała mi ciemnotę, że była w dzieciństwie moją sąsiadką? Dlaczego potem, na pierwszy sygnał mojego niedowierzania, wycofała się z tego czym prędzej? Dlaczego najpierw rajcowała się do białości, a potem ukrywała za lodowcem?Była na to jedna odpowiedź, która wcale mi się nie podobała.Dziewczyna może być stuknięta.Ludzie, którzy wyobrażają sobie, że jestem ich jedynym ratunkiem, często są nieprzewidywalni.No, może jeszcze trochę dziwaczni.Ale kiedy siedzisz w fachu przez jakiś czas, zaczynasz mieć wyczucie do rozmaitych typów.Jill Craight nie pasowała nigdzie.Przez sekundę zastanawiałem się, czy to nie dlatego, że jest aktorką, która popracowała w domu i stwierdziła, że musi mnie złapać pełną garścią za wrodzoną ciekawość.Nieraz to się nawet udaje.Najgorsze są te cwane i sprytne.Teraz miałem przed sobą dwa wyjścia: rozsiąść się w fotelu w towarzystwie kufla piwa i zapomnieć o Jill Craight do momentu, aż przejmie ją Pokey, albo udać się na konsultację do mego rezydentnego projektu dobroczynnego.Ta kobieta przyprawiła mnie o drgawki.Nie mogłem sobie znaleźć miejsca.A zatem, marsz do Truposza.Jest się tym samozwańczym geniuszem czy nie?* * *Nazywają go Truposzem.Jest martwy, ale nie jest trupem.Jest Loghyrem i ktoś przyszpilił go nożem jakieś czterysta lat temu.Waży prawie pięćset funtów, ale czterystuletni post nie odchudził go ani o uncję.Ciało Loghyra umiera równie łatwo jak twoje lub moje, ale jego dusza jest nieco bardziej oporna.W nadziei na uzdrowienie może się pętać wkoło przez tysiąc lat i z minuty na minutę staje się coraz bardziej nieznośna.Za to ciało Loghyra jest naprawdę niewiele mniej trwałe od granitu.Hobby mojego martwego Loghyra jest spanie.Poświęca mu się z takim zapałem, że nie robi nic innego całymi miesiącami.Podobno zarabia na utrzymanie poprzez wykorzystywanie swego geniuszu w mojej pracy.Rzeczywiście, czasem to robi, ale, w istocie, do wszelkiej pracy zarobkowej żywi jeszcze głębszą awersję niż ja.Schowałby się w mysią dziurę, uciekając przed najdrobniejszym zajęciem.Nieraz sam się sobie dziwię, po co się w ogóle fatyguję.Kiedy wszedłem, oczywiście spał.Zasmuciło mnie to, ale bynajmniej nie zdziwiło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates