[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.*Oparł buty na masywnym biurku, a potem, z parującą kawą w dłoni, rozparł się w skórzanym fotelu.Ze ściany naprzeciwko patrzyła na niego głowa łosia.Po zawieszeniu jej tam i postawieniu za biurkiem trzech antycznych szafek na broń Ethan uznał, że uzyskał idealny wystrój wnętrza gabinetu prowincjonalnego szeryfa.Jego żona pewnie właśnie docierała do pracy.W poprzednim życiu Theresa udzielała konsultacji prawnych.W Wayward Pines była jedyną pośredniczką w handlu nieruchomościami, co oznaczało, że spędzała dni w biurze przy Głównej, do którego ludzie rzadko zachodzili.Praca Theresy, podobnie jak większość stanowisk przydzielanych mieszkańcom, miała charakter raczej umowny.Ot, wystrój witryn sklepowych w lipnym miasteczku.Zaledwie cztery czy pięć razy w roku pomagała komuś nabyć nowy dom.Wzorowych mieszkańców nagradzano możliwością poprawy warunków mieszkaniowych co kilka lat.Rezydenci o najdłuższym stażu, którzy nigdy nie złamali reguł, mieszkali w największych, najładniejszych domach wiktoriańskich.Pary spodziewające się dziecka miały praktycznie zagwarantowany nowy, przestronniejszy dom.Przez kolejne kilka godzin Ethan nie miał nic do roboty, donikąd nie musiał iść.Otworzył książkę z kawiarni.Proza była zwięzła i błyskotliwa.Czytając opisy nocnego Paryża, poczuł, jak coś dusi go w piersiach.Restauracje, bary, muzyka, dym.Światła prawdziwego, żywego miasta.Szeroki świat, pełen różnorodnych, fascynujących ludzi.Wolność odkrywania świata.Po czterdziestu stronach zamknął książkę.Nie mógł tego znieść.Hemingway nie dostarczał mu rozrywki.Nie odrywał go od rzeczywistości Wayward Pines.Hemingway podtykał mu miasteczko pod sam nos.Sypał sól do rany, która nigdy nie miała się zagoić.*Za kwadrans druga Ethan wyszedł z biura.Ruszył cichymi ulicami.Wszyscy mijani ludzie uśmiechali się i machali do niego, najwyraźniej pozdrawiając go ze szczerym entuzjazmem, jak gdyby mieszkał tu od lat.Jeżeli skrycie bali się go i nienawidzili, dobrze to ukrywali.Ale czemu mieliby to robić? Z tego, co wiedział, był jedynym mieszkańcem Wayward Pines znającym prawdę, a jego praca polegała na tym, by tak właśnie pozostało.Miał utrzymywać spokój.Pilnować kłamstwa.Ukrywać prawdę nawet przed żoną i synem.Znaczną część pierwszych dwóch tygodni piastowania stanowiska szeryfa poświęcił na zapoznawanie się z aktami mieszkańców, poznawał szczegóły ich dawnego życia.Zgłębiał detale związane z ich integracją.Raporty z podglądu ich późniejszego życia.Obecnie znał prywatne historie połowy mieszkańców miasteczka.Ich lęki i sekrety.Wiedział, komu można było ufać, że utrzyma tę kruchą iluzję.Wiedział, u kogo pojawiały się drobne pęknięcia.Powoli stawał się jednoosobowym gestapo.Tego wymagała konieczność – tyle Ethan zrozumiał.A jednak tym gardził.*Ethan dotarł do Głównej i ruszył na południe, aż chodnik i domy się skończyły.Dalej szedł poboczem drogi, aż do lasu strzelistych sosen.Miejski harmider ucichł.Kilkanaście metrów za znakiem ostrzegającym przed ostrym zakrętem stanął i obejrzał się na Wayward Pines.Żadnych samochodów.Cisza.Jedynym odgłosem było ćwierkanie ptaka na wysokim drzewie.Szeryf zszedł z pobocza i zagłębił się w las.W powietrzu unosiła się woń sosnowych igieł rozgrzewających się w słońcu.Kroczył po miękkim poszyciu, mijając plamy słońca i cienia.Szedł na tyle szybko, że pot zaczął przesiąkać przez koszulę; w miejscach, gdzie materiał przylegał do pleców, czuł chłód.To była przyjemna przechadzka.Żadnej obserwacji, żadnych ludzi.Po prostu samotny człowiek na spacerze w lesie, przez chwilę sam na sam z własnymi myślami.Siedemdziesiąt metrów od drogi dotarł do głazów, zbiorowiska granitowych bloków rozrzuconych wśród sosen.W miejscu, gdzie las zaczynał się wspinać na zbocza, wznosił się nawis skalny, do połowy zakopany w ziemi.Ethan podszedł bliżej.Z odległości trzech metrów gładka pionowa skała sprawiała wrażenie prawdziwej.Połyskiwały nawet żyłki kwarcu, jaśniały mech i porosty.Z bliska złudzenie stawało się mniej przekonujące, wymiary skalnej powierzchni nieco zbyt równe.Ethan stanął o parę kroków od skały i czekał.Wkrótce usłyszał przytłumiony mechaniczny chrzęst obracających się kół.Skała uniosła się jak wielkie drzwi garażu, dość szerokie i wysokie, by pomieścić traktor.Szeryf dał nura w przejście pod drzwiami i otoczył go wilgotny podziemny chłód.– Witaj, Ethanie.– Marcus.Ten sam strażnik eskortujący, co wcześniej – dwudziestokilkulatek z krótko przystrzyżonymi włosami i kanciastą szczęką gliniarza albo żołnierza piechoty morskiej.Marcus miał na sobie żółtą wiatrówkę, a Ethanowi przyszło na myśl, że znowu zapomniał kurtki.Czekała go kolejna lodowata przejażdżka.Wrangler bez drzwi i dachu stał na jałowym biegu, zwrócony tyłem do kierunku, skąd przyjechał Marcus.Ethan usiadł z przodu obok kierowcy.Drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nimi.Strażnik zwolnił ręczny hamulec i wrzucił bieg, jednocześnie mówiąc do mikroportu: – Mam pana Burke’a.Ruszamy.Wóz terenowy skoczył do przodu i przyspieszył na pojedynczej, nieoznakowanej wstędze czystego chodnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates