[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcę być tutaj.- W Anglii są przynajmniej ciepłe i suche klasy - powiedziałJames, wzruszając ramionami.- I nie wyłączają prądu w środkudnia.A zresztą wszyscy musimy robić rzeczy, których nielubimy.Moja ciotka i wujek każą mi chodzić tutaj codziennie poszkole i dawać korepetycje takiemu jednemu śmierdzącemugnojkowi.A wszystko dlatego, że chcą podlizać się twojemupapie.Marek zeskoczył z krzesła, potuptał dookoła biurka i siląc sięna groźną minę, podetknął Jamesowi piąstkę pod nos.- Ja nie śmierdzę.Ty śmierdzisz!- Spróbuj tylko.Marek uśmiechnął się i delikatnie szturchnął Jamesa w nos.- Wrrr - zawarczał James.- Już nie żyjesz, mały.Chłopiec zapiszczał radośnie, kiedy James zgarnął go ibłyskawicznie odwrócił głową w dół, tak że pasemka włosówzwisły mu ku podłodze.- Teraz będziesz miotłą - oświadczył James, opuszczającmalca niżej i kołysząc nim na boki.Po chwili uniósł go i posadził na brzegu biurka.20- Jeszcze raz, jeszcze raz! - dopominał się Marek, chichocząctak opętańczo, że w kącikach ust zapieniły mu się kapki śliny.- Zgoda, ale najpierw musisz powiedzieć: „Chcę być miotłą”po angielsku.- Na pewno nie po głupim angielsku - zaperzył się Marek, poczym zeskoczył z biurka i z impetem rymnął na fotel pod oknem.Szczęknęła klamka i obaj chłopcy jak na komendę odwrócilisię ku drzwiom.Na progu stał Władimir Obidin.Potężnymężczyzna ubrany był w doskonale skrojony mundur oficerapolicji.- James, czas na ciebie - oznajmił.James spojrzał na zegarek, a rozczarowany Marek westchnął.- Jest dopiero dwadzieścia po - powiedział James.- Mamy tu dziś spotkanie - wyjaśnił Władimir, po czym wjego głosie nagle pojawił się gniew.- Nie mam w zwyczajutłumaczyć się dzieciom.Kiedy mówię, że masz wyjść,wychodzisz, zrozumiano?Widok Władimira przyprawiał Jamesa o dreszcze.Rosjaninpracował kiedyś dla rosyjskiego wywiadu wojskowego i słynął zeskuteczności, z jaką wyciągał zeznania z aerogrodzkichprzestępców za pomocą zestawu narzędzi dentystycznych ilutownicy.Lekko podminowany James pożegnał się z Markiem,zarzucił plecak na ramię i ruszył do wyjścia.Na progu przystanąłi obejrzał się.- Mam daleko do domu - powiedział lękliwie.– Mogęskorzystać z łazienki?Władimir westchnął, jakby James obarczył go wielkimciężarem.- Dobra, tylko szybko.James wszedł do luksusowej łazienki z minibasenem i ścianamiwyłożonymi bukowymi panelami.Zdjął plecak i z nieprzyjemną21świadomością, że Władimir Obidin czeka tuż za drzwiami,cichcem wysunął z bocznej kieszeni nokię communicator.Otworzywszy klapkę, zauważył, że urządzenie odebrało kilkae-maili.Łączność komórkowa na obszarze Aerogrodu byłabardzo kapryśna i jego smartfon przyjmował mnóstwowiadomości i komunikatów o nieodebranych połączeniach zakażdym razem, kiedy przechodził przez strefę silniejszegosygnału.Jednak nie był to dobry moment na czytanie.Jamesuruchomił aplikację do komunikacji bezprzewodowej iwprowadził czterocyfrowy kod, by otworzyć ukryte menu.W ciągu trzech tygodni udzielania Markowi korepetycji poszkole James zdążył rozmieścić w domu Obidina tuzinmikroskopijnych urządzeń podsłuchowych.Szereg jaskra-wozielonych pasków na ekranie smartfonu wskazywał, żewszystkie mają zasilanie i działają jak należy.- Ruchy, synu - warknął zza drzwi Władimir.- Nie mamcałego dnia.- Już spadam! - zawołał James, wciskając smartfon do plecaka,i ruszył ku drzwiom.W ostatniej chwili przypomniał sobie o spuszczeniu wody.Władimir wyprowadził Jamesa na wysypany trocinami podjazdi powiódł go w stronę pancernej bramy broniącej wjazdu naposesję Obidina.Marek przyjaźnie pomachał swojemunauczycielowi z okna na pierwszym piętrze.- Na razie, Sławku.- James skinął głową strażnikowi,przechodząc przez stalową furtkę wprawioną w półmetrowejgrubości mur.Znudzony i przemarznięty strażnik zwykle zamieniał z nimkilka zdań, ale pod spojrzeniem Władimira wbił głowę wramiona i nie odpowiedział nawet machnięciem ręki.Za bramą James zapiął kurtkę i postawił kołnierz dla ochronyprzed wiatrem.Mieszkał w bloku sześć kilometrów dalej, z fał-22szywą ciotką i wujem, którzy udawali handlarzy bronią chcącychkupić rakiety od Denisa Obidina.W rzeczywistości obojepracowali dla MI5.Autobus jadący do miasta zatrzymywał się na przystanku półkilometra od domu Obidina, ale w aerogrodzkiej komunikacjimiejskiej panowało kompletne rozprężenie.Sterczenie na mrozienie należało do przyjemności, a w rzadkich wypadkach, kiedyudało się doczekać autobusu, pojazd wypełniały kłębypapierosowego dymu oraz zbity tłumek chorobliwepokasłujących ludzi o ponurych minach i zaczepnymnastawieniu.Bieg do domu był zdrowszą opcją, a wybierając jącodziennie, James mógł mieć nadzieję, że po powrocie dokampusu wciąż będzie w przyzwoitej formie.Pierwszy odcinek trasy wiódł posępną nieuczęszczaną drogąprzez nieduży, lecz gęsty lasek.James lubił ten etap codziennejprzebieżki, rześkie powietrze i zapach sosnowych igieł.Drzewakończyły się tuż przed zakładem numer siedem.W długiej napółtora kilometra hali pracowało niegdyś trzydzieści pięć tysięcyosób składających jeden trzystumiejscowy samolot co dziesięćdni.Niedługo po zamknięciu montowni młodociani wandalezdemolowali halę i pokryli jej ściany graffiti, ale w ciągunastępnych lat większość rodzin opuściła Aerogród, zabierając zesobą swoje rozhasane nastoletnie dzieci.James widywał już wcześniej w okolicy zakładu najwyżejgarstkę bezdomnych chłopców, którzy mieszkali nieopodal wopuszczonym bloku, wąchali klej we wraku samolotutransportowego, i od czasu do czasu kopali w hangarze sflaczałąpiłkę.Upewniwszy się, że jest sam, James usiadł na betonowymstopniu, opierając się o drzwi, które ktoś wyjął z zawiasów,zapewne po to, by zabrać je później na opał.Wyciągnął smartfonz plecaka i przejrzał wiadomości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates