[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nieuczciwe.I nieprawda.Przeciez posunalem sie nawet do tego, zeby zjesc troche tego krowiego specjalu, ktory serwuje jego adiutant.A raz nawet za to zaplacilem!–Nie wierzysz mi? No to powiedz wprost.Gdzie ta kobieta?–Jaka kobieta? – Dotes, Saucerhead i Kaluza szczerzyli sie jak oposy w rui.Mysleli, ze jestem na haju.–Twierdzisz, ze pracuje.A gdzie kobieta? Bo kiedy wlaze w kolejna dziwaczna sprawe, zawsze gdzies w poblizu czai sie slicznotka.Zgadza sie? No to gdzie jest ta laska u mojego ramienia? Kurde, mam takie pieprzone szczescie, ze chyba zaczne zaraz pracowac tylko po to… he?Juz mnie nie sluchali.Gapili sie na cos za moimi plecami.IILubila czarny kolor.Miala czarny plaszcz przeciwdeszczowy narzucony na czarna suknie.Krople deszczu jak diamenty blyszczaly w jej kruczoczarnych wlosach.Nosila czarne skorzane rekawiczki.Wyobrazilem sobie, ze gdzies posiala czarny kapelusz.Cala byla czarna, z wyjatkiem twarzy.Twarz miala biala jak kosc.Poza tym piec stop i szesc cali wzrostu.Mloda.Piekna.Przerazona.–Zakochalem sie – szepnalem.Morleya nagle opuscilo poczucie humoru.–Nie chcesz miec z nia do czynienia, Garrett – mruknal.– Przerobi cie na trupa.Spojrzenie kobiety, arogancki blysk w zdumiewajacych czarnych oczach, przemknelo po nas tak, jakbysmy nie istnieli.Przysiadla przy samotnym stoliku, z dala od innych, zajetych.Kilku bywalcow Morleya zadrzalo, kiedy przechodzila.Udawali, ze jej nie widza.Interesujace.Przyjrzalem sie jeszcze troszke.Miala okolo dwudziestki.Jej szminka byla tak jaskrawoczerwona, ze wygladala jak swieza krew.To i bladosc jej twarzy przyprawily mnie o ciarki.Ale nie.Zaden normalny wampir nie zapuscilby sie na niegoscinne ulice TunFaire.Bylem zaintrygowany.Czego tak sie bala? Dlaczego tak przerazila te bande?–Znasz ja, Morley?–Nie nie znam.Ale wiem kto to jest.–He?–To bachor kacyka.Widzialem ja w zeszlym miesiacu.Corka Chodo? Bylem zaskoczony i moj romantyczny nastroj oklapl.Chodo Contague to imperator zbrodni TunFaire.Jesli cos znajduje sie na podbrzuszu spoleczenstwa i przynosi zysk, Chodo na pewno macza w tym palce.–Tak.–Byles tam? Widziales go?–Tak – odpowiedzial, ale juz mniej pewnie.–A wiec on naprawde zyje.–Slyszalem o tym, ale nie chcialo mi sie wierzyc.Bo wiecie, w mojej ostatniej sprawie, tej z calym bukietem rudych dzierlatek, ja i moja przyjaciolka Winger oraz dwoch najwiekszych zbirow Chodo wyladowalismy po drugiej stronie barykady.Winger i ja ulotnilismy sie przed mokra robota, uwazajac, ze jesli bedziemy za blisko, to pojdziemy na drugi ogien.Kiedy wychodzilismy, Crask i Sadler doprowadzili staruszka do stanu rozebranej padliny.Ale nie wyszlo.Chodo wciaz byl wielkim bongo-bongo, a Crask i Sadler byli dalej jego naczelnymi karkolamaczami, tak jakby nigdy w zyciu nie zamierzali go uciszyc.Troche mnie to martwilo.Chodo widzial mnie wtedy dosc wyraznie, a nie nalezal do poblazliwych.–Corka Chodo? A co ona robi w takiej dziurze?–Co masz na mysli, mowiac o dziurze? – Nie mozna nawet pomyslec, ze Dom Radosci jest czyms mniej niz szczytem elegancji, zeby Morley zaraz nie wsiadl ci na kark.–Chcialem tylko powiedziec, ze ona rznie dame.Cokolwiek ty czy ja o tym myslimy, dla niej to speluna.To nie Gora, Morley.Jestesmy w Strefie Bezpieczenstwa.Sasiedztwo Morleya.Strefa Bezpieczenstwa.Obszar, gdzie istoty rozmaitego autoramentu spotykaja sie i robia interesy, nieco mniej ryzykujac zycie.Ale na pewno nie jest to smietanka tego miasta.A ja przez caly czas tej bezsensownej mlocki ozorami zastanawialem sie, co by tu wymyslic, zeby podejsc do niej i wyznac, ze padlem ofiara jej urody.Tymczasem moj instynkt samozachowawczy podpowiadal, zebym z siebie nie robil cholernego glupka, bo potomek Chodo to dla mnie pewna smierc.Chyba sie poruszylem, bo Morley zlapal mnie za ramie: Jak juz naprawde nie mozesz, lec do Poledwicy.Rozsadek.Nie wkladaj lapy do ognia.Uczepilem sie calego mojego zapasu zdrowego rozsadku.Usiadlem.Opanowalem to.Ale nie moglem przestac sie gapic.Drzwi frontowe nagle eksplodowaly do wewnatrz.Dwoch wielkich brunos wnioslo ze soba mniej wiecej polowe burzy i przytrzymalo drzwi, zeby trzeci mogl przejsc.A ten wchodzil powoli, jak na scene.Byl troche nizszy od tamtych, ale nie mniej muskularny.Ktos uzyl jego twarzy, zeby namalowac na niej nozem mape.Jedno oko bylo na zawsze zamkniete.Gorna warge wykrzywial rownie wieczny usmiech.Az emanowal dranstwem.–O, kurde – mruknal Morley.–Znasz ich?–Tego typa tak.Saucerhead odpowiedzial za mnie.–A kto go nie zna.Facet z geba w bliznach rozejrzal sie wokolo.Spostrzegl dziewczyne.Ruszyl w jej strone.Ktos wrzasnal "Zamknij te pieprzone drzwi!".Dwa osilki przy drzwiach chyba dopiero teraz rozejrzaly sie i dotarlo do nich, jaki typ gosci odwiedza miejsca takie, jak Dom Radosci.Zamkneli drzwi.Nie mialem do nich zalu.Morleya odwiedzaja czasami bardzo nieprzyjemne typy.Bliznowaty nie wygladal na przejetego.Podszedl do dziewczyny.Ona udawala, ze go nie widzi.Pochylil sie i cos jej szepnal do ucha.Poderwala sie i spojrzala mu w oko.Splunela.Dzieciak Chodo, oczywiscie.Bliznowaty usmiechnal sie.Byl zadowolony.Mial pretekst.W sali panowala calkowita cisza kiedy zlapal ja za ramie i wyrwal z krzesla.Skrzywila sie z bolu ale ani pisnela–To by bylo na tyle – mruknal Morley.Mowil dosc cicho.Niebezpiecznie cicho.Jego gosci sie nie rusza.Bliznowaty chyba o tym nie wiedzial.Zignorowal Morleya.W wiekszosci przypadkow to zyciowy blad.Moze mial szczescie?Morley wstal.Zbiry od drzwi wlazly mu pod nogi.Dotes kopnal jednego w skron.Gosc byl dwa razy taki jak on, ale padl jakby ktos zdzielil klonica.Drugi popelnil blad i zlapal Morleya.Saucerhead i ja ruszylismy sie z miejsca w sekunde po tym, jak zrobil to Dotes.Okrazylismy scene, przeganiajac porysowanego przyjemniaczka.Morley nie potrzebowal pomocy.A nawet gdyby, Kaluza byl za barem i wlasnie wyciagal jakies narzedzie zniszczenia.Deszcz chlostnal mnie w twarz, jakby chcial wcisnac moja szanowna osobe z powrotem do srodka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates