[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to więc człowiek szlachetny, jakich niewielu w Pomniejszych Królestwach.Kiedy wybuchło zamieszanie, Tarlson przypadkowo znajdował się na dziedzińcu.Pod wieżę królowej dotarł akurat w porę, by na tle tarczy księżyca dostrzec cień skrzydlatego potwora ciągnącego za sobą cienką linkę, jakby łowił niewidzialne latające ryby.Bacznie obserwował tor lotu – stwór kierował się ku Gudbrandsdalowi.– Gjerdrum! – zagrzmiał na swojego syna i giermka, który mu towarzyszył.– Konia!Po kilku minutach galopował już przez Bramę Wschodnią.Zgodnie z wydanym rozkazem jego kompania miała natychmiast ruszać za nim.Być może tylko ścigam wiatr, pomyślał, ale przynajmniej coś robię.Pozostali mieszkańcy pałacu piszczeli jak stare baby przyłapane z zadartymi spódnicami.Ci nordmeńscy dworacy! Ich przodkowie może byli twardzi, jednak dzisiejsze pokolenia składały się wyłącznie ze skretyniałych dandysów.Dla galopującego konia droga do Gudbrandsdalu była krótka.Eanred zanurzył się w gąszcz, przywiązawszy najpierw wierzchowca w miejscu, gdzie inni bez trudu go odnajdą.Niemal natychmiast zobaczył ognisko.Wyciągnął miecz i zaczął podkradać się w kierunku pełzających płomieni.Po chwili obserwował ukryty w cieniu, skrzydlatego stwora rozmawiającego z otulonym w koce starcem.Nie dostrzegł żadnej broni bardziej niebezpiecznej niźli sztylet skrzydlatego.Sztylet.Jego ostrze delikatnie się jarzyło.Ruszył w kierunku ognia.– Gdzie jest książę? – Klinga miecza pomknęła do gardła starca.Jego pojawienie się najwyraźniej wcale nie zaskoczyło tamtych dwóch, chociaż trochę zrzedły im miny.Żaden nie odpowiedział.Skrzydlaty człowiek wyciągnął sztylet.Tak, naprawdę lśnił.Magia! Eanred zmienił ułożenie klingi, osłaniając się.Monstrualna czerwonawa istota z ostrzem białego ognia mogła być bardziej niebezpieczna, niźli się z pozoru wydawała.W ciemnościach za Tarlsonem coś się poruszyło.Okutane w czarną materię ramię sięgnęło w jego kierunku.Wyczuł grożące mu niebezpieczeństwo i odwrócił się z kocią zręcznością, równocześnie tnąc ostrzem z góry.Klinga przecięła powietrze.a potem ciało i kość.Dłoń upadła obok ognia, wzniecając małe obłoczki popiołu, a palce wciąż kurczowo zaciskały się i rozprostowywały niczym nogi umierającego pająka.Wrzask bólu i wściekłości poniósł się po lesie.Ale cios Eanreda był spóźniony – wcześniej palce musnęły jego gardło.Cały świat nagle ogarnęło arktyczne zimno.Skłonił się powoli jak podcięte drzewo i poczuł, że traci zmysły.Padając, odwrócił się jeszcze; zobaczył najpierw ciemny zarys sylwetki istoty, która go powaliła, zaskoczone twarze tamtych, potem odciętą dłoń.Plastyczna, potworna, pełzła z powrotem ku swemu właścicielowi.Świat ogarnął mrok.Ale zatonął w ciemnościach, śmiejąc się bezgłośnie.Los nie poskąpił mu przynajmniej jednego drobnego triumfu – zdołał jeszcze przebić mieczem dłoń i wepchnąć ją w ogień.VI.Ciężko mu na sercu, ale nie ustajeBurla z dzieckiem w tobołku na plecach dotarł do ogniska swego Mistrza, gdy dogasały już ostatnie głownie i zdradziecki świt powoli wypełzał sponad gór Kapenrung.Przeklął światło, a jego ruchy stały się jeszcze ostrożniejsze.Od czasu, kiedy opuścił miasto, wszędzie galopowali jeźdźcy.By im umknąć, trzeba było wszystkich jego umiejętności poruszania się wśród nocy.Przy ognisku zobaczył żołnierzy.Wcześniej się bili.Ktoś został ranny.Koce Mistrza leżały rozrzucone, to był znak, że wszystko w porządku, ale musi uciekać.Bezmiar nieszczęścia Burli był obecnie niczym w porównaniu z lękiem, że nie uda mu się wypełnić nałożonego nań zadania.Jego dzieło, które powinno właśnie dobiec końca, w istocie dopiero się rozpoczynało.Zerknął w kierunku jutrzenki, która barwiła niebo.Tak wiele mil do przebycia z dzieckiem przez niespokojny kraj.Jak uniknąć mieczy dużych ludzi?Musi spróbować.Za dnia trochę sypiał, wędrował tylko wtedy, kiedy było całkowicie bezpiecznie.Nocami natomiast gnał na złamanie karku, poruszając się tak szybko, jak tylko nogi były zdolne go nieść, z rzadka zatrzymując przy jakiejś wessońskiej farmie, by ukraść coś do zjedzenia lub mleko dla dziecka.Spodziewał się, że maleństwo może mu w każdej chwili umrzeć, okazało się jednak nadnaturalnie wytrzymałe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates