[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie prześcignie jeźdźców.Trzeba się schować…Zobaczył dziecko biegnące z płaczem w jego stronę.–Sidi! – krzyknął, zapominając o strachu.Jeden z konnych skręcił w stronę chłopca.Kolejny wierzchowiec mignął gdzieś z boku.–Dziewczyno! Głupia… – westchnął El Murid, widząc córkę zagradzającą drogę nieprzyjacielskiemu kawalerzyście.Zatrzymała się na moment, stając z nim twarzą w twarz, a tymczasem Sidi zdążył ukryć się wśród skał.–Meryem! – Jego żona biegła przez gęstwę bitwy, ścigając Sidiego.Jeździec przemknął obok dziewczyny, ciął mieczem.Meryem krzyknęła, potknęła się, upadła, a potem z trudem popełzła w kierunku skał.–Nie! – Nie mając żadnej broni, El Murid cisnął kamieniem.Chybił.Jednak na moment atakujący spojrzał w jego stronę.–Haroun bin Yousif! – Zaklął.Potem dodał: – Bo któżby inny? – Jego starzy wrogowie nieustannie deptali mu po piętach.Rodzina Yousifa należała do wiodących orędowników Złego.Ten młodzieniec już w wieku sześciu lat wyrządził mu krzywdę – przez niego zrzucił go koń.Spadając z jego grzbietu, złamał kostkę.Nigdy nie przestała boleć.Jego amulet rozbłysnął, kusząc możliwości ciśnięcia pioruna i skończenia raz na zawsze z tą zarazą.Niezwyciężeni okrążyli Harouna i jego stronników.El Murid zagubił się zupełnie w toku zdarzeń.Główny ogień boju odsuwał się odeń, w miarę jak Niezwyciężeni brali się w garść.Znacznie przewyższali liczebnie napastników.Kilku zostało przy Adepcie i jego żonie.Wziął Meryem w ramiona, nie zwracając uwagi na krew plamiącą jego szaty.Sądził, że umarła, póki nie usłyszał cichego jęku:–Tym razem mi się udało, tak?Zaskoczony roześmiał się przez łzy.–Tak.Udało ci się.Esmat! Gdzie jesteś, Esmat? – Schwycił jednego z Niezwyciężonych.– Dawaj tu lekarza.Zaraz!Esmata znaleźli ukrytego w cieniu skalnego nawisu, za stosem bagaży.Wywlekli go stamtąd.Bez odrobiny delikatności.Cisnęli pod stopy Adepta.–Esmat, Meryem jest ranna.Jeden z tego pomiotu… Zajmij się nią, Esmat.–Panie, ja…–Esmat, uspokój się.Rób, co ci powiedziałem.– Głos El Murida był chłodny i twardy.Lekarz jakoś zdołał wziąć się w garść, przyklęknął przy leżącej Meryem.Był najbliższym El Muridowi człowiekiem, nie licząc Bicza Bożego.Najbliższym pod wieloma względami.Jego pan może się całkowicie załamać, jeśli straci żonę.Wiara El Murida, jakkolwiek wielka by była, nie wystarczy, aby znieść taki cios.Nassef spiął konia w miejscu, gdzie przechadzał się jego brat.–Zwyciężyliśmy, panie! – oznajmił entuzjastycznie.– Zdobyliśmy Al Rhemish.Wzięliśmy Świątynię Mrazkim.Mieli nad nami przewagę liczebną w stosunku dziesięć do jednego, ale panika poraziła ich niczym zaraza.Nawet najemnicy uciekli.– Nassef zerknął ku tarczy księżyca, jakby się zastanawiał, czy jakiś nocny jeździec na wysokościach nie wzniecił przypadkiem tej paniki, która świetnie posłużyła jego celom.Zadrżał.Nienawidził nadprzyrodzonych mocy.– Micah, nic nie powiesz?–Co? – Adept wreszcie dojrzał Nassef a.– O co chodzi?Bicz Boży zsiadł z konia.Był szczupłym, silnym, przystojnym w jakiś mroczny sposób mężczyzną koło trzydziestki, z ciałem poznaczonym bliznami – śladami wielu bitew.Był jednym z tych generałów, którzy podczas walki stają w pierwszym szeregu.– O co chodzi, Micah? Cholera, stój przez chwilę spokojnie i porozmawiaj ze mną.–Zaatakowali nas.–Tutaj?–Szczeniak waliego.Haroun.I ten obcy, Megelin Radetic.Wiedzieli dokładnie, gdzie nas znajdą.– El Murid wykonał gest dłonią, wskazując ciała ofiar.– Zginęło sześćdziesięciu dwóch ludzi, Nassef.Dobrych ludzi.Niektórzy byli z nami od początku.–Fortuna to niestała suka, Micah.Uciekali i przez przypadek wpadli na ciebie.Przykra sprawa, ale takie rzeczy zdarzają się na wojnie.–Nie istnieją żadne przypadki, Nassef.To tylko Pan i Zły zmagają się ze sobą, a my walczymy wedle ich woli.Próbowali zabić Sidiego.Meryem… – Wybuchnął płaczem.– Co ja pocznę bez niej, Nassef? Ona była moją siłą.Moją opoką.Dlaczego Pan zażądał ode mnie takiej ofiary?Nassef nie słuchał dłużej.Udał się na poszukiwanie siostry.Maszerował krokiem zdecydowanym, w jego głosie brzmiał gniew.Adept pokuśtykał chwiejnie za nim.Meryem była przytomna.Uśmiechnęła się słabo, ale nie odezwała słowem.Lekarz trząsł się wyraźnie, kiedy Nassef go indagował.Bicz Boży znany był z wybuchowego charakteru, otaczała go ponura sława.El Murid ukląkł, ujął dłoń żony.Oczy zaszły mu łzami.–Nie jest tak źle – oznajmił Nassef.– Widziałem, jak ludzie wychodzili z gorszych obrażeń.– Poklepał siostrę po ramieniu.Zadrżała.Odmówiła przyjęcia środków przeciwbólowych Esmata.– Będziesz na nogach, kiedy nadejdzie dzień nadania imienia twej córce, siostrzyczko.– Wsparł dłoń na ramieniu El Murida, ściskając je tak mocno, że ten omal nie krzyknął.– Zapłacą za to, bracie.Obiecuję.– Skinął na jednego z Niezwyciężonych.– Znajdź Hadja.– Hadj był dowódcą ochrony osobistej El Murida.– Dam mu szansę zmazania winy.Niezwyciężony zagapił się.–Ruszaj, człowieku.– Głos Nassefa był suchy, ale tak bezwzględny, że wojownik od razu ruszył biegiem.Nassef dodał: – Straciliśmy wielu ludzi.Niestety, nie będziemy w stanie ich ścigać.Żałuję, że nie mogę ruszyć za najemnikami.Micah, idź do miasta.Zanim znajdziesz się na miejscu, Świątynia i Królewska Posiadłość będą gotowe na twe przybycie.–Co masz zamiar zrobić?–Będę ścigał Harouna i Megelina Radetica.Tylko oni zostali z rodziny waliego.–A król Aboud i książę Ahmed?–Ahmed zabił Abouda.– Nassef zachichotał.– Był moim człowiekiem.Trochę się zdenerwował, kiedy mu wyjaśniłem, że nie będzie królem.Adept wyczuwał pychę, które podszyte były przechwałki Nassefa.Nassef nie był prawdziwie wierzący.Nassef służył tylko sobie samemu.Był niebezpieczny – ale nieodzowny.Na polu bitwy nie miał sobie równych, wyjąwszy może sir Tury’ego Hawkwinda.A tamten dowódca najemników już nie miał pracodawcy.–Musisz sam jechać?–Chcę.– Znowu ten paskudny chichot.El Murid próbował się spierać.Nie chciał zostać sam.Jeśli Meryem umrze…Podczas tej wymiany zdań podeszli do nich córka i syn Adepta.Sidi wyglądał na znudzonego.Dziewczyna była rozzłoszczona i pełna determinacji.Tak bardzo podobna do swego wuja, miała jednak zdolność empatii obcą Nassefowi.Nassef nie uznawał istnienia żadnych ograniczeń czy uczuć, które nie były jego udziałem.Dziewczyna ujęła dłoń ojca, nie mówiąc nic.Wkrótce już El Murid poczuł się lepiej, zupełnie jakby Esmat zaaplikował mu jedną ze swoich mikstur.Zrozumiał, że dzisiejszej nocy środki przeciwbólowe Esmata nie będą mu potrzebne.Dziwne, bo zazwyczaj napięcie tylko potęgowało dokuczliwość dawnych ran i dolegliwości spowodowane klątwą tego potwora Harouna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates