[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na podłodze zaś, 14o dwa metry zaledwie od miejsca, w którym klęczał, widoczne były teraz cztery wyraźne plamki.Poczuł nagle wielką pokorę.Pochylił się niżej, zgi-nając się w pokłonie i na wargi wybiegły mu słowa:- Nie jestem godzien - zaczął drżącym głosem.-Nie jestem godzien być świadkiem objawienia Twojej Istoty.Jego głos rozchodził się głuchym dźwiękiem po pustym kościele.Czas mijał.Świeca wypalała się spokojnie kurcząc się stopniowo.Mrok gęstniał wprost nie-dostrzegalnie.Don Ambrogio był z początku zbyt wstrząśnięty, zbyt zdumiony i zaskoczony, by w umy-śle jego pojawił się choćby cień sceptycyzmu.Stopniowo jednak, w miarę jak pod wpływem modlitwy mi-jało oszołomienie, zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie jest całkowicie wolny od wątpliwości.Z trwogą pomyślał, że wiara jego jest zbyt mała, by mogła wy-kluczyć wszelkie ślady podejrzenia, i rozpaczliwie starał się odsunąć je od siebie.Ale mimo wszystkich wy-siłków, nadal rosła w nim podstępna myśl - że ktoś z mieszkańców wioski spłatał mu okropnego figla.W kuchni panował chłód i unosił się apetyczny zapach.Z wysokiego sufitu zwisały butelki wina.Miejsce było to samo, a jednak nie to samo.W rogu, w którym niegdyś stawiali skrzynki z lekarstwami, drze-mała na wyściełanym krześle stara kobieta.- Mamma - powiedział Giuseppe głośno, lecz łagodnie.- Zobacz, kto przyjechał.Powykręcane palce miętosiły brzegi czarnego szala.Zamglone, wyblakłe oczy, głęboko osadzone w pobruż-dżonej jak orzech włoski twarzy, otwarły się i spojrzały na Wymana.- Kto to jest?15- Roberto.Amerykański doktor, o którym ci mó-wiłem.Ten, który pisze do nas listy.- Nie wygląda na Amerykanina - powiedziała po chwili skrzekliwym głosem.Giuseppe wzruszył ramionami, patrząc przepraszają-co na Wymana.- On już nie nosi munduru, mamma.To już się wszystko skończyło.- Ach, tak - stara kobieta kiwnęła potakująco gło-wą.Oczy jej straciły wyraz zainteresowania i przymknęły się z wolna.- Witamy pana serdecznie w na-szym domu, signore.- Dziękuję.- Jej myśli błądzą, Roberto - powiedział Giuseppe łagodnie.- Nie bój się, nie usłyszy nas.Ona żyje w przeszłości, rozumiesz? Mieszka tu u mnie od czasu wojny, ale teraźniejszość jest dla niej niemal tylko snem, fantazją.Dla niej dobre czasy już minęły.Podczas gdy mówił, przez drzwi na drugim końcu kuchni weszła tyłem dziewczyna, niosąc kosz porąba-nego drewna.Miała na sobie gładką bluzkę i luź-ną, czarną spódnicę; ciemne włosy sięgały jej niemal do ramion.Kopnięciem zatrzasnęła za sobą drzwi i nie widząc Wymana szła w stronę pieca - tego samego pieca, na którym niegdyś Gina bez końca gotowała wo-dę w blaszankach.- Rosina! - zawołał Giuseppe.- Zobacz, kto przyjechał do nas z wizytą!Wyman zdumiał się.- Rosina?- Tak, tak.Rosina.Jesteś zaskoczony, co?- Coś podobnego.Przecież kiedy ją widziałem ostatni raz.Giuseppe zachichotał podnosząc rękę na wysokość swego biodra.- Sięgała mi dotąd, była małym dzieckiem.Teraz 16najlepiej widać, jak to było dawno.- Zwrócił się do dziewczyny: - Pamiętasz Roberta?Podeszła do nich, wycierając dłonie w spódnicę.- Tak - powiedziała.Patrzyła na Wymana bez nie-śmiałości; po chwili uśmiechnęła się.- Ale on mnie chyba nie pamięta.- Ależ tak, pamiętam, pamiętam cię doskonale.Tylko.po prostu nie poznałem cię od razu.Bardzo uro-słaś od tego czasu.- Ona jest w łatwiejszej sytuacji niż ty, Roberto, bo widziała twoją fotografię.- Giuseppe przechyliłnieco głowę.-¦ Czy uważasz, że jest podobna do matki?Wyman przytaknął ruchem głowy.Podobieństwo by-ło wyraźne, najlepiej widoczne w oczach - dużych, brązowych - i w pełnych czerwonych ustach.Przypomniał sobie tamte czasy - w piwnicy, do której schroniła się cała rodzina, było też blade długonogie dziecko, którego niewinność przypominała im, że istnieją także inne sprawy prócz szpetoty, bólu i śmierci.Trudno było uwierzyć, że uśmiechająca się teraz do niego dziewczyna była kiedyś tym dzieckiem o piskli-wym głosie, podkrążonych oczach i nienasyconym ape-tycie na cukierki.Zaczerwieniła się trochę, speszona jego spojrzeniem.- Mój brat też bardzo się zmienił.- Carlo?- Jest twojego wzrostu i już się goli.- To prawda - powiedział Giuseppe.- Obawiam się, że go nie spotkasz.Od dwóch lat mieszka w Neapolu.Stał się niespokojny, jak wielu młodych, i nie mogłem utrzymać go w domu.- Co on tam robi?Giuseppe wzruszył ramionami.- Jest fotografem, ulicznym fotografem, rozumiesz?Robi zdjęcia przechodniom.Czasami przyjeżdża nas od-17wiedzić.Wygląda na dość zadowolonego, ale takie życie nie może być chyba zbyt miłe.- Gwałtownie za-machał rękami.- Co ja robię? Gadam i gadam! Chodź-my, zaprowadzę cię do twojego pokoju, Roberto.Potem zjemy coś i gdy poczujesz się lepiej, musisz nam opowiedzieć wszystko o sobie.Zapalił lampę i poprowadził go schodami na górę.Wymanowi natychmiast przypomnieli się ranni, któ-rzy po stromych stopniach mogli chodzić o własnych siłach, nosze, które z trudem mieściły się na zbyt wąskiej przestrzeni.- Tutaj, Roberto - powiedział Giuseppe, otwierając drzwi.- Czy będzie ci tu dość wygodnie?Wyman wszedł do pokoju i nagle znowu poczuł dawne rany w sercu.Tym razem były one jednak głębsze, głębsze i bardziej bolesne.Aż do tego momentu nie przyszło mu bowiem do głowy, że pokój gościnny mo-że być dawnym pokojem Giny.Don Ambrogio ciągle jeszcze klęczał, gdy świeca zaskwierczała i zgasła.W niemal zupełnej ciemności poczuł niepokój.Zapalił zapałkę i wyjął garść świec ze skrzynki przymocowanej do żelaznej podstawki, po-• spiesznie zapalił je, ustawiając w lichtarzach.Odruchowo wargi jego nadal szeptały chaotyczne strzępy modlitwy.Ale równocześnie duszę jego toczyłrak nieufności, zwyciężając w nim lęk i zdumienie.Pogardzał sobą za to, ale bez rezultatu.Jego niespo-kojne myśli z pokorą wznosiły się ku Bogu, ale coraz/ bardziej tamowało je hańbiące podejrzenie, że sprawcą pojawienia się krwi mógł być ktoś ze Stravino.Po chwili podniósł się z wysiłkiem z klęczek, oszo-łomiony, rozdarty wewnętrznie, błagając Boga o na-tchnienie i wskazówkę, jak ma postąpić.Siedzieli wokół prostego, wyszorowanego do czysta stołu kuchennego.Światło lamp naftowych wydobywało z mroku tylko część kuchni, która wydawała się przez to mniejsza.Jedli przyrządzone w domu spaghetti, obficie przyprawione serem i przybrane pomi dorami.Matka Giuseppe dziobała jedzenie gwałtownymi ru-chami, spojrzenie jej oczu było nieobecne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates