[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem ty przywiozłeś mnie tutaj i purpurowa wariatka usiłowała mnie zgwałcić za pomocą książki.Dlatego pytam: czemu nagle stałem się taki sławny? Czego dokonałem?Facet uśmiecha się znowu, ale tym razem mina nieco mu rzednie — widać, że jest skołowany.Może myśli, że się z nim przekomarzam albo go sprawdzam.Ale widzę po jego oczach, że moje pytanie nie na żarty go zdenerwowało.— Mówię poważnie.Co ja takiego zrobiłem? Na pewno nie napisałem tej książki.Więc dlaczego stałem się sławny?— Obawiam się, że nie rozumiem pytania, sir.Wszyscy wiedzą, dlaczego jest pan sławny.Powinien pan…BUM! Facet grzmoci prosto w żółtą ciężarowe marki Ryder stojącą przed nami na światłach.Wyskakuje z niej dwóch czarnych braci — w sumie dziesięć tysięcy funtów groźnego czarnego mięsa.Obaj mają na sobie identyczne T–shirty, które obwieszczają wszem i wobec, że nienawidzą każdego białego człowieka na planecie Ziemia.Większy z nich nosi koszulkę „Marsz miliona” pod wodzą Louisa Farrakhana i trzyma srebrny kij bejsbolowy w dłoni wielkości grejpfruta.Mój kierowca wysiada, a ja już widzę, jak sprawa się rypie.Bracia obrzucająwzrokiem jego garnitur i myślą sobie: Na jaką cholerę wozisz tego białasa, głupku?Przez chwilę tak to rzeczywiście wygląda.Wydają się sakramencko wściekli na mojego szofera za tę stłuczkę i teraz cała trójka wywija łapskami na lewo i prawo, próbując powiedzieć swoje.Facet z kijem mówi niewiele, tylko postukuje się nim w nogę, jakby miał zaraz brać się do mordobicia.Po chwili ten drugi, w koszulce z napisem „To Czarna Sprawa” i w bojówkach o barwach ochronnych, odwraca się i idzie do ciężarówki.Po kilku sekundach wraca z czymś, co wygląda mi na spluwę, rany boskie!Wiem, co teraz będzie, bo szofer podchodzi do wozu i puka w szybę, pokazując, żebym ją otworzył.Przeszedł na ich stronę, zdrajca! Oddaje mnie na pastwęswoich braciszków, aby ci nie nakopali mu do dupy.Pierdol się, bracie! — przebiega mi przez głowę.Niech tylko spróbują tu wejść!Tamten kręci głową, jak gdybym nic nie rozumiał, ale ja rozumiem doskonale.Czarny uzbrojony w spluwę podchodzi i pochyla się w moją stronę.Uśmiechając się, pokazuje, że to nie broń.To aparat fotograficzny!— Czy możemy zrobić sobie zdjęcie? — wrzeszczy do mnie.Po chwili tkwię na środku Pierwszej Alei, mając z jednej strony „Czarną Sprawę”, a z drugiej Bejsbolowego Kija, i wszyscy szczerzymy się do mojego kierowcy z aparatem w ręku.W rezultacie znów zbiera się tłum gapiów.Można by pomyśleć, że tego dnia czeka na mnie cały Nowy Jork.Ledwie gdzieś wyściubię nos, zaraz zlatują sięludzie.— To Rickie Prousek! Święta Matko!— Rickie! O Boże!— Niemożliwe!— Możliwe!Jak na jeden dzień mam tego powyżej uszu, wskakuję z powrotem do auta i każęszoferowi ruszać w drogę.Urywamy się, ale dwie przecznice dalej, zanim zdążę wydusić z niego odpowiedź, kim jestem, facet zatrzymuje się przed restauracją o nazwie „Sekrety”.— A to co?Patrzy na zegarek i wzdycha z ulgą.— W samą porę na lunch.Już się obawiałem, że nie zdąży pan na spotkanie.— Tutaj? Znam ten lokal.Widziałem go w „Entertainment Tonight”.To chyba najmodniejsza restauracja w mieście.— Proszę się pospieszyć, sir.Spóźni się pan.Pamiętacie, że wychodząc rano, miałem zamiar obejrzeć jakiś film, a potem może też coś przekąsić? A teraz, jakby nigdy nic, włażę prosto do ulubionej knajpy Mela Gibsona.Spoglądam na swoje ubranie — nie, żebym zapomniał, co na sobie mam, ale po tym wszystkim, co się dziś stało, nie zaszkodzi sprawdzić, czy dobra wróżka nie zamieniła mnie z brzydkiego kaczątka w księżniczkę.Niestety.Nadal jestem w dżinsach i bluzie.Najpierw myślę: I co teraz? Lecz po chwili: Hej, przecież jestem Rickie, wszyscy traktują mnie jak sławę.Mogę zrobić, co zechcę! To dodaje mi odwagi: biorę swój kapelusz i wchodzę szpanerskim krokiem do restauracji, jakbym co najmniej był jej właścicielem.Wnętrze wygląda jak garaż, wiecie? Pełno pustaków i litry białej farby.Za to znajdujący się tam ludzie nadrabiają tę lichotę z nawiązką.Albo wyglądają pięknie, albo bogato, proszę, pół metra ode mnie siedzi Jay Leno! Jestem oszołomiony, nie na tyle jednak, aby nie zauważyć, że ludzie gapią się także na mnie! Uśmiechająsię i kiwają głowami, mówiąc, że moje miejsce jest obok takich jak Jay Leno oraz że czekali, by się ze mną zobaczyć.— Ty łazęgo! Czekam już od pół godziny.Głos niczym szczególnym się nie wyróżnia, więc sądzę, że jego właścicielce nie chodzi o mnie.Wtedy ktoś szczypie mnie boleśnie w plecy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates