[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.do kata traktów, gościń-ców, rozstajówek, krzyżówek, poprzecznie, wygonów, miedz, ścieżek, dróg, dróżek, drożynek.Zbłądziłem, sam nie wiedzieć gdzie - jechałem a jechałem.- Czemuś, taki owaki - zagadnął Jegomość - czemuś nie wypytał się o drogę? Któż to z pieniędzmi się pod noc puszcza? - Tą rażą sam za siebie szyper odpowiadał i tylko się na księdza proboszcza obejrzał.-To pewnie pan rozumiesz, że mię w nocy albo okradziono, albo zra-bowano.Oj, panie! panie! żeby to w samej rzeczy tak było, nie uświadczyłoby mnie tu oko pańskie.Przysięgam Bogu, pierwej bym padł był trupem, niżelibym sobie dał pańską pracę z garści wydrzeć! -Jegomość na tym nie przestawał; i tu ksiądz proboszcz stał się pla-strem na ranę; albowiem kiedy Jegomość zżymał się na odwet i wcale się zanosiło na to, żeby od słów przyszło było do tuzów, on okazalszym tonem, niżeli owo to kiedyś sapienci greccy dawali swoje wyroki, jeden: że kto ręczy, to i beczy, a drugi: że co nagle, to po diable - nie mniej ważne spuścił z najwyższego powagi doktorskiej piętra: - Nie dowie się, kto nie wysłucha: Nemo sapiens nisi patiens 1 - i tym z łaci-ny gwichtem 2 stłumił wyrywającą się wrzawę.Szyper znowu N e m o s a p i e n s n i s i pa ti en s (lac.) - dosł.nie Jest mądry, kto nie jest cierpliwyg w i c h t - odważnik, ciężarek; przen.coś przeważającego 26tedy język w uściech znalazł.- Oglądałem się - kończył swoje - na wszystkie strony, w prawa, w lewą, w przód, w zad, ani było uświadczyć bądź to dymu z komina, bądź światła w oknie.Puściłem koniowi cugle.Jedną rażą ktoś się nawija.Oj! bogdajby mnie Bóg był ucho-wał od tego ktosia! Dreszcz mnie przeszedł.Konisko, jak żywo niena-rowiste, zhukało się od razu.Kropię go batem a kropię.Pienił się marcha 1.iść jak nie chciał, tak nie chciał! - Panie Niemcze! - zawoła-łem - niech bidzie pochwalony! którędy tu droga do Warszawy? - Za-szwargotał coś, że to aż włosy człowiekowi na głowie powstawały.Bogdajbym był na tysiąc drobnych trzask pierwej połamał nogę!.m a r c h a - lichy koń, szkapaBoże! Boże! cóżem ci zawinił, żeś tego psubrata na mnie przepuścił!Przysięgam Bogu.- Hola! hola! Panie bracie - wpadł mu w mowę ksiądz proboszcz - zapomnieliście to drugie przykazanie? „Nie wzywaj imienia.” Myślicie-li z panem Bogiem iść do wójta? - Nawrócił się szyper bez dłuższego kazania; skruszony uderzył się w piersi: - Od-puść, Panie! Toż mi też to cięży na sumieniu, żem złemu duchowi rzekł: Bóg zapłać.- Alboż to było złe? - przemówiła pierwszy raz Jejmość.- Pani dobrodziejko - odpowiedział szyper - nie dobre, zapewne.Jejmość ta lubiła bardzo o strachach słuchać.Nie trzeba jej było koniecznie hiszpańskich diabłów, których nie każdy ma moc wywoły-wać.Oj! lepszą z nią miał szyper sprawę, niż ja z panią; lada bies, byle mu było przypiąć smocze skrzydła i natkać w paszczękę żaru, przypadłjej do smaku; a częściej jej się przydarzyło zdrzymać na nauce księdza proboszcza, niż kiedy jej baby o madejowym łożu albo o stypie na Ły-sej Górze przy kądzieli plotły.Albo pomyśliwszy sobie, że bywa w bajce połowa prawdy, że i bajka się sprawdzi, że i mogło się wczoraj stać, co niegdyś, albo o niczym nie myśląc nadstawiała ciekawie obydwóch 27uszów.Szyper tedy do jej obydwóch uszów mówił:- Prowadził mnie bies, aż też na jakieś bagna zaprowadził.Pękała się poczwara ze śmiechu.Gdybym ci go był dopadł, byłżebym mu gandziarą 1 skórę wypłatał; ale przynajmniej tyle mego, com mu na-klął.g a n d z i a r a - batog, pałka, batPrzypadł koń w błocko, obaliłem się na niego przez łeb; chociaż jeden na drugim leżeliśmy, przecież oba-dwa do dna nie dostawaliśmy.Oto, pani, jak kiedy robiącego piwo drożdże, od spodu kadzi na wierzch się spieniwszy i w tęgą zlepiwszy się skorupę, unoszą, co na nie padnie, tak mnie i szkapę gęsty jakiś kożuch uniósł.Cudem też przy mnie olchowe krzaczysko wydarzyło się; chwytając się go wygramoliłem się przecież spod szkapy, oberwawszy niejedne gałąź, ale i nie od jednej gałęzi guza.Bóg jeszcze strzegł, że mi nie przyszło do głowy oprzeć się o ten chrust, bobym się był na wznak powalił.Opar-łem się na dwóch nogach, a człowiek po pas w kałuży.Cała ta noc stanęła mi za sądny dzień! Zagrzmiało niebo.opadły chmury, lał się z góry wiadrami potop, struga z gałęzi cedziła mi się ciurkiem za koł-nierz.łyskawica ścigała łyskawice.ilekroć zaś mignęła się prze-mijająca łuna, nic nie widziałem, tylko błocko a błocko.Chwytałem oczyma rozległość mej biedy.Nie widziałem nigdzie śladu stopy ludzkiej, nigdzie tropu zwierzęcego, nigdzie zielonej murawy, nigdzie, oprócz kilku skurczonych krzywoszów, odrodnego drzewa! Po powietrzu wiły się czarnego ptastwa stada, które, z przeproszeniem Jejmo-ści, czułem nosem, czym mnie z góry prosto raczyły, że mi aż opuchłjak trąba.O, gdybym też miał i dwieście rąk, nie wystarczyłbym jeszcze oganiać się naokoło owadowi; znosiłem to wszystko cierpliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates