[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pierwszej kolejnosci wypada omowic osiagniecia naszego poczytnego pisarza powiesci przygodowych Edmunda Kissa, ktory za namowa samego Reichsfuhrera SS Heinricha Himmlera zajal sie wyjasnianiem tajemnic andyjskich.W tym momencie warto zauwazyc, jak wiele dobrego dla nauki moze uczynic zacheta swiatlej osoby piastujacej wysokie panstwowe stanowisko!W trakcie dlugotrwalych badan geologicznych i archeologicznych Edmund Kiss, stwierdzil ponad wszelka watpliwosc, ze cywilizacja w starozytnosci kwitnaca nad jeziorem Titicaca – dotad niewprawnie badana przez "naukowcow" amerykanskich – jest o wiele starsza, niz do tej pory zakladano! Powstala przynajmniej czternascie tysiecy lat temu i stanowila jedno z centrow, z ktorych promieniowala kultura aryjska.Jednoznaczne ustalenia Kissa nie moga podlegac krytyce i stanowia kolejny argument na istnienie w odleglej przeszlosci jednego kontynentu Ariow, zajmujacego polowe znanego dzis swiata – Atlantydy.[…]Tybet, 11 i 12 wrzesnia 1939 roku–Scheisze! Tam ktos lezy! – krzyknal Siegfried, wskazujac ciemny ksztalt na smutnoszarym piargu.Obaj przerzucili sztucery przez plecy i zaczeli sie wspinac.Czlowiek byl nieprzytomny.Ubranie mial poszarpane, a rece i gole stopy – lodowate, byc moze nawet odmrozone.Z twarzy platami schodzil poczernialy naskorek.–Zyje – mruknal Ernst.– To nie Tybetanczyk, tylko bialy! Trzeba go zaniesc do obozu.Siegfriedzie, sprowadz dwoch ludzi i jaka z noszami!Kiedy mlodszy towarzysz pobiegl w dol zbocza, Ernst sprawdzil kieszenie i torby nieprzytomnego.Nie znalazl zadnych dokumentow, jedynie wystawione w Damaszku, Teheranie i Bombaju listy przewozowe na okaziciela.Uprawnialy do wywozenia z azjatyckich terenow podleglych Francji, Koronie Brytyjskiej oraz z Krolestwa Iranu wszelkich znalezisk historycznych.Byle kto nie dostawal takich papierow.Szpieg czy bogaty podroznik, mysliwy albo poszukiwacz przygod? A moze naukowiec – jak oni? Ale nie, juz dawno minely czasy samotnych peregrynacji dla dobra wiedzy.Teraz organizowalo sie wieloosobowe i swietnie wyekwipowane wyprawy – jak ich wyprawa.Wychwycil spojrzenie rannego.–Kim jestes? – wychrypial tamten po angielsku.–Masz, pij.– Ernst przytknal mu do ust manierke.– Nazywam sie Ernst Schafer, jestem oficerem naukowym… choc teraz to bez znaczenia.Niedlugo zjawia sie moi ludzie i przewieziemy cie do obozu.–Niemiec?… Oficer?…–Tak, ale teraz i to tez chyba nie ma znaczenia? – powtorzyl Ernst, mruzac oczy.–Nie… chyba nie…Zemdlal.I wlasnie wtedy Ernst dojrzal cos, co przeoczyl wczesniej, choc znajdowalo sie doslownie pod reka – zawieszone na szyi nieznajomego.Schafer nie mogl uwierzyc wlasnym oczom.A jednak… Metalowy wisiorek z wizerunkiem labiryntu.Znaku wedrowki bez konca, znaku zatracenia sie w smierci i wiecznego odradzania.Znaku mitycznego Shamballach.Od razu zadecydowal, ze warto pozostac w tym miejscu kilka nastepnych dni.***–Kilka dni? – zdziwil sie Bruno Beger, antropolog wyprawy, kiedy nazajutrz dowiedzial sie o decyzji Ernsta.– Przeciez dostalismy rozkaz pilnego powrotu do Berlina.Wojna juz trwa.A misje w Tybecie wypelnilismy – zebralismy dowody na pokrewienstwo Tybetanczykow z dawnymi Ariami, uzyskalismy audiencje u samego dalajlamy, dostalismy od niego list do Fuhrera…–Nie do konca ja wypelnilismy, sam wiesz najlepiej.Nie zdolalismy sprawdzic, czy w Lhasie tkwi jedno ze zrodel mocy zyciowej swiata, a Himmlerowi bardzo na tym zalezalo.Pare dni nie zrobi nam roznicy, a ten bialy czlowiek potrzebuje pomocy.Nie zostawie go Tybetanczykom, ich leki zabilyby go szybciej niz odmrozenia – odrzekl Ernst.Beger wzruszyl ramionami i odparl z pogardliwym usmiechem:–Lepiej od razu powiedz, ze znow chcesz sprobowac upolowac yeti.Pobliskie gory sa ponoc szczegolnie czesto nawiedzane przez te wlochacze – rozesmial sie nieszczerze.– Przynajmniej tak twierdza tubylcy.–Tak, wreszcie chce upolowac tego wlochacza – spokojnie przytaknal Schafer.Mial zamiar cos upolowac, ale tym razem wcale nie yeti.Tybet, 15 i 12 wrzesnia 1939 roku–Czy ty jestes glupi, czy… – Beger nie zdazyl skonczyc, bo Schafer chwycil go za ramie i odciagnal kilka krokow od obozu.Zeby moc patrzec Brunonowi w oczy, Ernst musial zadzierac glowe do gory.Jednak byl tak silny i pewny siebie, ze Beger, nawet zarozumialy Beger, czul respekt przed szefem wyprawy.–Posluchaj, wyskrobku z tajnych laboratoriow tego krojotrupa Hintza! To moja wyprawa.Ja tu rzadze.Mam dosc twojego mieszania sie w nie swoje sprawy.Skoro mowie, ze musimy zostac tu kolejne kilka dni, to musimy.Jasne? Jeszcze raz sprobuj mi sie sprzeciwic, a nie pomoze ci nawet protekcja samego Himmlera.–A tobie Schellenberga… – Bruno probowal sie odgryzc, ale tak mocno dostal w szczeke, ze odechcialo mu sie pyskowania.Z glowy spadl mu bialy korkowy helm z emblematem SS.–Teraz na spokojnie: kiedy opuszczalismy Lhase, narzekales, ze potrzebujesz wiecej czasu na te swoje badania antropologiczne.Najpierw dalem ci dodatkowe trzy dni.Teraz daje trzy nastepne.Sprobuj tylko ich nie wykorzystac…Beger z nienawiscia patrzyl za odchodzacym Schaferem.Splunal krwia na kamienie, a potem wymamrotal cos, co brzmialo jak grozba.A o co poszlo? O przyblede! Na szczescie nie okazal sie Anglikiem, jak przypuszczal ten… szef wyprawy.Kiedy obcy odzyskal przytomnosc w dzien po odnalezieniu, byl juz po prowizorycznej operacji, ktorej podjal sie Karl Wienert, zoolog ekspedycji.Stopy i jedna dlon dalo sie uratowac, ale u lewej reki trzeba bylo amputowac dwa palce.–Spokojnie – mruknal Schafer, przytrzymujac rannego mezczyzne, ktory zaraz po przebudzeniu chcial zerwac sie na rowne nogi.– Ledwie zyjesz.Ale niedlugo dojdziesz do siebie.Pawel powoli odzyskiwal ostrosc widzenia.Poznawal twarz pochylajacego sie nad nim czlowieka.Kiedys juz ja widzial.Wczoraj czy przed laty? Choc teraz wygladala troche inaczej: ogorzala od wieloletnich podrozy wsrod smaganych wichrem gor.Spokojne oczy czlowieka, ktory poznal nie tylko cuda, ale i rynsztoki.Nienaturalnie blada szrama przecinajaca lewy policzek.Spore zakola na czole.Czarna, szpiczasta brodka.–Znam cie…–Tak, wczoraj cie znalezlismy.–Jak sie nazywasz? – ostry ton kogos stojacego z tylu otrzezwil Pawla.Wtedy tez poczul bol w lewej rece.–Bruno, spokojnie… – upomnial kolege Schafer.Ranny milczal dlugo, jakby sam nie wiedzial.–Carnahan… – odpowiedzial wreszcie.Zgromadzeni wokol przyjeli to naturalnie, tylko na twarzy Schafera pojawil sie grymas zdziwienia.–Irlandczyk – mruknal Beger.– Zawsze to lepiej niz Anglik… Witamy w obozie niemieckiej wyprawy naukowej.–Lepiej niz Anglik? – slabym glosem zapytal Pawel.–No, wy, jak i my, nienawidzicie Angoli.Przynajmniej to nas laczy.–Wszystko bedzie dobrze, Peachy – dodal Schafer.–Mowilem, jak mam na imie? – zdziwil sie Pawel.–Tak, wczoraj – odparl Ernst, usmiechajac sie tajemniczo.Pawel od razu zrozumial, ze wcale nie wymienial tego imienia.Alez byl glupi, zeby posluzyc sie tak prostym do rozszyfrowania literackim pseudonimem.Na szczescie reszta czlonkow wyprawy wydawala sie nie kojarzyc uzytego przez Schafera miana.–Serdeczne dzieki… za uratowanie mnie… – wyjakal w koncu.Bol stawal sie nie do wytrzymania.–Dziekuj nie mnie, a jemu.– Schafer skinal na kogos trzeciego.– To Siegfried wypatrzyl cie na zboczu gory.Gdyby nie jego dobry wzrok…Pawel nie slyszal dalszego ciagu zdania.Zmartwial.Zapomnial nawet o bolu.Wpatrywal sie w twarz Siegfrieda.Zadziwiajaco mloda jak na czlonka ekspedycji, wydajaca sie nalezec do dwudziestolatka, o urodzie klasycznej, okolona prostymi, niemal bialymi wlosami.Blada cera przywodzaca na mysl greckie posagi.Ludwik.Sam nie wierzyl.A jednak sie udalo…Zemdlal.Nie z bolu.Warszawa, poczatek 1938 rokuFotel nie byl ani wygodny, ani miekki, natomiast przytlaczajaco stylowy.Za to na wyciagniecie reki znajdowal sie stolik z jakze potrzebna podczas palenia cygara ogromna popielnica [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates