[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczęły ginąć różne drobne przedmioty.Od razu chcę wyjaśnić, że mieszkam sama, nikt prawie mnie nie odwiedza i nigdy nie było żadnego włamania.Zaginione drobiazgi do cennych nie należały, najczęściej miały wartość tylko dla mnie.Komu i na co przydałby się pusty flakonik po perfumach? Jedynie wspomnienia nadawały mu pewną sentymentalną wartość.Był malutki, mieścił się w dłoni…Tomik z biało–czarnymi reprodukcjami sztuki średniowiecznej też z pewnością nie mógł być cenny.Zawierał jednak dwa fascynujące obrazy przedstawiające ten sam zamek: raz w pełnej świetności, wśród kwiatów i bawiących się dzieci, a na sąsiedniej stronie skuty lodem w pochmurny zimowy dzień.Niezwykły kontrast robił wstrząsające wrażenie.Niestety, książeczka znikła.Znikały też bluzki, spódnice.Niekiedy odnajdywałam je na dnie szafy lub głęboko w pawlaczu, ale coraz częściej różne przedmioty ginęły bezpowrotnie.Wiem, co można o mnie pomyśleć: że jestem bałaganiara i po prostu nie pamiętam, gdzie co wetknęłam.To też, ale nie tylko.Zdarzyło się na przykład zniknięcie słoika z dżemem.Drobiazg niby, ale denerwujący.Przeszukałam całą kuchnię na darmo.Usiłowałam tłumaczyć sobie, że nie pamiętam, jak wyglądał, i mylę go z innymi, chociaż ta argumentacja wcale mnie nie przekonywała.Jeszcze gorzej wyglądała sprawa porcelanowego talerzyka, jedynego, jaki pozostał ze ślubnej wyprawy mamy.Stanowczo nie mogłam pomylić go z jakimkolwiek innym.Strata sprawiła mi prawdziwą przykrość.— Czy jesteś pewna, że go nie stłukłaś? — zapytała Wiesia, której zwierzyłam się ze swoich kłopotów.— Masz mnie za wariatkę?— Ależ nie! — zaprzeczyła zbyt gorliwie, czym posiała ziarno niepewności.Nie chodziło już o talerzyk, byłam pewna, że go nie stłukłam.Ale niewykluczone, że z moją głową coś jest jednak nie w porządku.Od tamtego czasu zaczęłam być ostrożniejsza w opowiadaniu o dziwacznym zachowaniu przedmiotów w moim domu.One zdawały się wykorzystywać tę słabość i płatały mi coraz częstsze figle.Najgorzej było wieczorem, przedmioty potrafiły znikać z oczu, nie czekając nawet, aż odwrócę wzrok.Pierwszy taki przypadek zdarzył się po następnej wizycie u Wiesi.Wróciłam zmęczona, usiadłam, żeby rozsznurować buty.Spojrzałam na stojący na półce budzik.Wskazywał wpół do dziesiątej.Byłam zdziwiona, że jest już tak późno.Chciałam porównać godzinę z zegarkiem na ręku, a kiedy ponownie podniosłam oczy, budzika na półce nie było… Uporczywie wpatrywałam się w puste miejsce.Czułam jakieś nieznośne osaczenie i niemoc wewnętrzną nie pozwalającą na działanie mimo zagrożenia.Nie wiem, jak długo siedziałam, zanim odzyskałam władzę w nogach.Wstałam, podeszłam do półki i pomacałam miejsce, gdzie powinien stać budzik.Nie było go tam ponad wszelką wątpliwość, tam ani gdzie indziej.Przeszukałam całe mieszkanie.Próbowałam tłumaczyć sobie, że jestem zmęczona i uległam halucynacji, nie jestem przecież obłąkana.Budzik miałam od wielu lat, nie mógł się raptem zdematerializować.Nie wiem czemu, ale koniecznie pragnęłam, żeby ktoś potwierdził faktyczne istnienie budzika.Zadzwoniłam do Aldony.— Przypominasz sobie mój budzik? — spytałam.— To jakiś żart?— Nie.Chodzi mi o to, żebyś sobie przypomniała, jak wyglądał mój budzik, który stał na półce…— Wybacz, ale masz dziwne pomysły.Skąd ja mogę pamiętać takie drobiazgi.Czy ty się dobrze czujesz?Zapewniłam, że tak, i odłożyłam słuchawkę.Moje mieszkanie składa się z dwóch małych pokoików, łazienki i mini–kuchenki.Od początku dbałam, żeby nie zagracić tej niewielkiej przestrzeni, ale z biegiem lat przedmiotów przybywało, a mieszkanie zyskiwało na przytulności.Teraz zaczął się proces odwrotny: ubywało książek, filiżanek, wazoników, a ostatnio opuścił mnie nawet taboret.Nie był specjalnie potrzebny.Kąt, który zajmował, wykorzystałam na umieszczenie wazonu z dużym bukietem wysuszonych w lecie kwiatów.Afronty, jakie mnie spotykały ze strony przedmiotów, usiłowałam przyjmować z godnością, ale coraz częściej bywałam poirytowana.Moje rozdrażnienie zaczęło być wyraźne.Stawałam się osobą nietolerancyjną, łatwo wpadałam w złość, której nie mogłam opanować.— Tak dłużej nie można — powiedziała Aldona któregoś wieczoru, kiedy zaprosiłam ją na herbatę i miałam nadzieję, że zachowuję się zupełnie jak dawniej.— Co masz na myśli? — spytałam ostrożnie.— Twoje ciągłe rozdrażnienie.— Przepraszam.— Daj spokój konwenansom.Niepokoi mnie twoje zdrowie.Milczałam.Miałam nadzieję, że nie ma na myśli mojego zdrowia psychicznego.Ona jednak była nieubłagana.— Coś cię gnębi — powiedziała — i jeżeli nie poradzisz sobie z tym w porę, możesz mieć poważne kłopoty.— Myślisz, że jestem wariatką?! — znowu nie udało mi się opanować.— Myślę, że powinnaś wyjechać.— Wyjechać?! — ucieszyłam się.Taka terapia bardzo mi odpowiadała.Ale ona przecież nic prawie nie wie o powodach mojego stanu psychicznego, dlatego rada może okazać się nieskuteczna.Dlaczego by jednak nie opowiedzieć jej wszystkiego od początku, jest przecież psychologiem… Po wysłuchaniu mojej opowieści Aldona podtrzymała swoją receptę.Ustaliłyśmy, że postaram się wyjechać w jakąś dłuższą podróż.— Ale wytłumacz mi jeszcze jedną rzecz — poprosiłam.— Jak sądzisz, czy ja te przedmioty chowam sama przed sobą, czy może wyobrażam sobie takie, których nigdy nie miałam?— Tego nie wiem.Myślę, że po prostu z roztargnienia umieszczasz je w miejscach dla nich nie przewidzianych i nie możesz później znaleźć.— No więc w końcu powinnam je znaleźć czy nie?— Poznajdują się nieoczekiwanie: książki w bieliźniarce, a talerze wśród papierów…— Proszę, zobacz, czy koszule mam między talerzami, a ręczniki wśród butów, albo coś w tym rodzaju!— Nie denerwuj się.Przecież mówiłam, że nie wiem.Jeżeli wykluczasz kradzieże…— Nikt nie ma klucza do mieszkania, a poza tym one giną podczas mojej obecności.Znikają.Dematerializują się — rozumiesz?!W oczach Aldony widziałam niedowierzanie.Poczułam się bezsilna.Może rzeczywiście to tylko przywidzenia…Następnego dnia przystąpiłam energicznie do załatwiania spraw związanych z wyjazdem.Miałam zupełnie wyjątkowe szczęście.Wycieczkę statkiem po Morzu Śródziemnym udało mi się wykupić w biurze turystycznym bez żadnej łapówki.Paszportu też mi nie odmówiono.W dwa miesiące później zostawiłam Aldonie klucze do mieszkania, żeby podlewała kwiatki podczas mojej nieobecności, i zabukowałam się na statek.Pogodę mieliśmy bardzo ładną, dzięki czemu opanowałam dość rychło chorobę morską i czułam się całkiem dobrze.Długie godziny spędzałam na leżaku, nie myśląc o niczym.Ożywiałam się, kiedy przybijaliśmy do portu.Zwiedzałam, co mogłam, ale dosyć chaotycznie.Patrzyłam na wszystko, nieświadoma najczęściej tego, co akurat oglądam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates