[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I niewiele umiałby powiedzieć o samym artyście.Właściwie nic poza tym, że mieszkał on kiedyś w mieście, które było również jego miastem — w Wurzheimie.Przed dwoma tygodniami stary obraz ukazał się w zupełnie nowym oświetleniu.Dieter przygotowywał się właśnie do napisania szkicu, w którym zamierzał dokonać porównań między zbrodnią, jakiej dopuszcza się jednostka godząc na życie innej jednostki, i zmasowanym — rzec by można — uprzemysłowionym mordem, w jakiego niezliczone przypadki brzemienne było XX stulecie.Z myślą o drugim wątku przynosił z biblioteki, a później godzinami kartkował albumy prezentujące zbiory amatorskich fotografii, na których utrwalone zostały przerażające, dantejskie sceny jednoczesnej śmierci setek, a niekiedy i tysięcy ludzi.Albumy pochodziły z całego świata i z różnych lat.Ale sterty trupów wszędzie wyglądały podobnie: zgładzeni głazem, zgładzeni kulami, zgładzeni trotylem i fosforem… Żadnego znaczenia nie miała już sprawa, dla której zginęli, i nikt nie pamiętał mętnych racji zabójców; mord był tylko mordem, a śmierć tylko śmiercią.Dlaczego nad tak wieloma jamami masowych grobów pojawiał się ktoś uzbrojony w aparat? O czym myślał naciskając spust migawki?Wśród innych była też kolekcja zdjęć, które zrobiono w pierwszych dniach po zbombardowaniu Wurzheimu.Raz jeszcze przed oczyma Dietera monotonnie przesuwały się prawie jednakowe, dobrze już mu znane widoki.A przecież nagle coś sprawiło, że zaprzestał kartkowania i szybko zaczął odkładać przejrzane poprzednio arkusze.Był pewien, że przed chwilą zamajaczyła mu wizja szczególna, że scena, dopiero co widziana przez mgnienie, wydała mu się znajoma nie przez swoje podobieństwo do innych, lecz dlatego, że kiedyś musiał ją — właśnie ją! — oglądać dłużej.Odnalazł wkrótce zdjęcie, które nadało delikatny sygnał: czołg użyty w roli spychacza zgarniał do wykopu setki zwłok, a kilkunastu ludzi przyglądało się operacji bez ruchu stojąc na usypiskach.Gdzie to już widział? Moment ustalenia źródła skojarzeń okazał się dlań prawdziwym wstrząsem; Dieter pojął,.że ma przed sobą obraz Walddorfera.Nie sposób było dłużej nie dostrzegać, że masowy grób to piekielna czeluść, ludzie na usypiskach — diabły, a czołg z zapalonymi reflektorami — smok.I jedynie góry nagich ciał były tylko górami ciał.Sporządził kserograficzną odbitkę zdjęcia.Wzmocnienie kontrastów, wyostrzenie granic między bielą i czernią — upodobniło je do sztychu.Prawie nie wyglądało już na wynik pracy kamery, lecz na dzieło grafika.A gdy odbitka spoczęła na biurku obok zdjętego ze ściany stalorytu, musiały się rozwiać ostatnie wątpliwości.To nie było złudzenie.I nie mógł to być efekt czystego przypadku.Właśnie od tej chwili opanowało Dietera nie dające się kontrolować podniecenie.Pojął, że przez zbieg okoliczności odkryte pokrewieństwo między liczącym blisko pół tysiąca lat malowidłem i fotografią sprzed lat kilkudziesięciu ofiarowuje mu punkt wyjścia do dociekań, wobec których wszystkie jego dotychczasowe intelektualne dokonania okażą się czczą paplaniną.Jedno po drugim eksplodowały w jego głowie pytania, z których każde mogło stać się początkiem oddzielnego eseju: czy to możliwe, by dzieło Walddorfera natchnęło jakiś obłąkany umysł do piekielnej inscenizacji?, czy ktoś podjął próbę skopiowania go w postaci żywego obrazu, który następnie utrwalono na kliszy?, a właściwie dlaczego pod czaszkami pewnych ludzi, pod czaszkami artystów takich jak Walddorfer, lęgną się wizje, które — przynajmniej na pozór — nie mogą być odbiciem ich realnego doświadczenia?, więc może jednak to, co w pierwszej chwili może zdać się przyczyną — w rzeczywistości jest następstwem?, może należy zgodzić się na odwrotną kolejność wydarzeń i przyjąć, że obdarzony proroczym zmysłem Walddorfer po prostu ujrzał scenę, która miała się rozegrać w setki lat po jego zgonie?, czy to nie naturalne, że wszyscy, co posiadają moc zaglądania w przyszłość, zawsze skazani są na wypaczone jej pojmowanie, na nieudolne interpretacje, dzięki którym, ujrzawszy rzeczy zupełnie obce, chociaż trochę przybliżają je do spraw znanych — i tak niewyobrażalny czołg przemienia się w wyobrażalnego jeszcze smoka?, i w końcu czym jest przeszłość, teraźniejszość i przyszłość?, czy chwila miniona roztapia się w nicości, a chwila przyszła jeszcze się z nicości nie wyłoniła?, czy może raczej pierwsza z nich, nie tracąc swego pełnego kształtu, przesuwa się tylko w jakiś inny wymiar, a druga w gotowym, pełnym kształcie w jakimś innym wymiarze czeka?, bo może czas to ciemny, biegnący przez nieskończoność i wiecznie trwający tunel, a teraźniejszość to jedynie jego maleńki odcinek przejściowo wyrwany z mroku przez szaleńczo pędzące światełko?, czyż więc nie może się niekiedy zdarzyć, że błędny, ostry promień wybiegnie nagle naprzód, a oczy wybrańców podążą jego śladem? Wiedział, że jak najrychlej winien wziąć się za pisanie, że jego spostrzeżenia i skojarzenia tak wyraźne dzisiaj — z upływem czasu przyblakną, rozproszą się i dokądś odpłyną.Nic przecież nie dorówna najpierwszym, jak błyskawica przeszywającym mózg myślom.Przegapiać je i zarzucać — to wyrzekać się jedynej szansy na powiedzenie światu czegoś naprawdę nowego i interesującego.A jednak, sam siebie nie pojmując, zwlekał z rozpoczęciem pracy.I aby przed sobą jakoś tę opieszałość usprawiedliwić, wypełniał dni gromadzeniem materiałów o malarstwie sprzed wieków, o losach poszczególnych dziel i ich twórców.Tak trafił na starą książkę, która w 1914 roku wyszła spod pras jednej z getyńskich drukarń.Napisana była wyjątkowo drewnianym, belferskim stylem, a jej tytuł — „Wszystkie barwy Sądu Ostatecznego” — odstręczał pretensjonalnością, ale za to autor, niejaki Privatdozent Wilhelm A.Schreiber wyrażał przekonanie o niezwykłości obrazu z Wurzheimu równie silne jak jego własne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates