[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może paść wkrótce ofiarą morderstwa.Co dla pana, panie Gross?- Piwo z wkładką, jak zwykle.Przypomniało mi się w związku z tym, że znałem kiedyś gościa.- Kim on jest, gangsterem? - przerwał mu pan Witherwax.- Nie mam zamiaru się do niczego mieszać, chcę mu wyświadczyć grzeczność, to wszystko.Niech pan go tutaj przyprowadzi i naleje mu drinka, ja stawiam.Proszę mu powiedzieć, że diabeł umarł we wtorek wieczorem i właśnie mamy stypę.Na twarz pana Cohana poprzez fałdy tłuszczu wypłynął chytry, pełen wyższości uśmieszek.- Nie, nie jest gangsterem.To gorsza sprawa.Ten człowiek zgubił smoka.- Kumpla mojego wuja Pincusa kopnął raz w brzuch kangur - wtrącił się pan Gross.-On.- Nie obchodzi mnie, czy zgubił smoka, czy znalazł syrenę - przerwał mu rozpaczliwie pan Witherwax.- Niech pan go tutaj przyprowadzi i naleje mu drinka.Barman, wzruszając ramionami jak człowiek, który spełnił swój obowiązek i nie ponosi odpowiedzialności za dalsze następstwa, ruszył na drugi koniec sali.ZagadnąłMurdocha, który po chwili zwrócił swoją szczupłą, melancholijną twarz w stronę zasiedziałych gości, po czym skinął głową.Jego chód nie nosił żadnych śladów wcześniej wypitych kolejek.I owszem, poprosi o podwójnego zombi, dzięki.Pan Gross przyjrzał mu się z ojcowskim zainteresowaniem.- Czy to prawda, że zgubił pan swojego smoka? - zapytał.Murdoch zakrztusił się, odstawił szklankę i spojrzał z bólem na rozmówcę.- Gdyby to był mój smok, tobym się nie przejmował.Ale on był pożyczony.- Racja, wyraziłem się nieściśle - rzekł pan Cohan serdecznym tonem.- Pamiętam, właśnie tutaj, w tym barze pożyczył go pan od tego magika, co się raczył swoim specjalnym napitkiem.Murdoch upił kolejny łyk, rozlał nieco płynu na brodę, kiedy drzwi się otworzyły, po czym odetchnął z ulgą na widok nieznajomego.Witherwax znów zerknął na wypchaną sowę gapiącą się na niego szklanym wzrokiem.- Nigdy nie widziałem smoka i nie spodziewam się go zobaczyć - powiedział.- Czy święty Jerzy lub ktoś w tym rodzaju nie rozprawił się przypadkiem z ostatnim egzemplarzem?- Nie - stwierdził pan Cohan, który właśnie podał piwo przybyszowi.- Tego zwierzaka, o którym rozmawiamy, widziałem na własne oczy.Był to smok jak się patrzy i należał do magika Abarisa.- Nadal do niego należy - dodał Murdoch posępnym tonem.- Nie wiem właściwie, dlaczego wdałem się z nim w rozmowę.Nie podobał mi się.Ach, czemu, u diabła! -Pociągnął długi łyk swojego podwójnego zombi.Witherwax odwrócił się i spojrzał na pana Cohana.- Kim jest ten właściciel smoka? Uczonym?- Magikiem, mówię przecież - powtórzył barman.- Dał mi kiedyś swoją wizytówkę, gdzieś ją tu mam.Theophrastus V.Albaris - przesylabizował powoli.- Pan musiał go widywać, panie Gross, przychodził w czwartkowe wieczory, tak jak pan.Wielka beczka łoju, nie uczciwego tłuszczyku wyhodowanego na żoninym wikcie, jak ja.Blady jak trup, z włosami opadającymi na kołnierz marynarki i skrzypiącym głosikiem, jak u chłopczyka z dziecięcego chóru.Niełatwo byłoby go przeoczyć.Jeden z tych, co to piją naprawdę w pojedynkę.Nigdy nie postawią drinka barmanowi ani sami nie dostaną darmowej kolejki.Co nie znaczy, że nie jest towarzysko usposobiony.Potrafiłby przegadać filadelfijskiego prawnika, tyle że człowiek nie rozumiał połowy z tego, o czym gadał.Zapytałem go kiedyś, czym się trudni, a on powiedział coś, co brzmiało jak nazwa religii, zapomniałem.- Pitagoreizm - powiedział Murdoch smętnym tonem, po czym wychylił następną kolejkę.- O to to, dzięki, panie Murdoch, nigdy wcześniej o tym nie słyszałem, ale zapytałem mojego brata Juliusza, który służy w policji, i on mi powiedział, że nie wygląda to dobrze, ale nie ma na nich paragrafu, dopóki nie zaczynają wróżyć.To ma coś wspólnego z książkami.Są wśród nich takie, które są warte każdych pieniędzy.Kiedy go widziałem po raz ostatni, właśnie jechał po książkę jakiegoś Nebulusa.- Zebulona - wtrącił Murdoch.- Trzeba było słyszeć, jak o niej rozprawiał.Mówił, że szukał jej od setek lat, co jest zresztą w jego stylu, tak że jeśli rozumiesz, co mówi, to nie wierzysz ani jednemu słowu.Wygląda na to, że kiedyś miał tę książkę, mówił, że znalazł ją na jakiejś wyspie na różowym Morzu Arabskim, jakbym nie wiedział, że woda morska nie jest różowa.Twierdził, że potem sprzątnął mu ją święty Piotr, i pomijając już fakt, że opowiadał androny, to nie powinien wycierać sobie buzi imionami świętych, co mu zresztą powiedziałem.Ale teraz miał nadzieję ją odzyskać, bo organizowano jakiś zjazd wszystkich gości z jego branży, w Brooklinie, tak chyba powiedział.- W Brocken - poprawił go Murdoch.- Dobra, w Brocken.Utkwiło mi to w pamięci, bo rzecz się miała odbyć pierwszego maja i zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie jakaś banda komuchów, ale mój brat Juliusz, który służy w policji, powiedział, że nie.Mimo wszystko interes lepiej się kręci, kiedy ten człowiek czasem tu zachodzi, pokazuje sztuczki, przebierając bez przerwy palcami, jak gdyby grał na pianinie, którego nie ma.Czy pokazywałem już panu jego prywatny trunek, którym się raczy, panie Gross?Cohan dał nurka pod kontuar, żeby wydobyć butelkę.- Vin sable - odczytał Witherwax z etykiety.- To jest po francusku i znaczy „wino piaskowe”.Niech pan tym razem i sobie naleje kolejkę, panie Cohan.- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, pierwszą tego wieczoru, ale nie ostatnią, dziękuję panu.Coś mi się zdaje, że muszą używać do produkcji czarnego piasku, sami panowie widzą, jakie to jest ciemne, jakby było zmieszane z atramentem.Gavagan kupuje to od Costella, importera.Nie, nie sprzedałbym panu drinka z tej butelki, nie mam zamiaru stracić roboty.Ten Abaris jest bardzo drobiazgowy, a nie chciałbym mu się narazić, bo potrafi robić dziwne rzeczy.Murdoch wydał przy tych słowach dźwięk przypominający nieco skrzyp zardzewiałych zawiasów.- Nie uwierzyłby pan w niektóre z nich i ja sam też pewnie bym nie uwierzył, gdybym nie widział na własne oczy.Zna pan pana Jeffersa, prawda, panie Witherwax? To dzisiaj nie ten sam człowiek co dawniej, a wszystko za sprawą Abarisa.Cóż, kiedyś Jeffers byłby sympatycznym młodym człowiekiem, gdyby nie jedna sprawa.Otóż przed laty, jeszcze nim zaczął pan tutaj bywać, miał trochę za dużo pieniędzy i trochę za dużo z tych pieniędzy wydawał na dziewczyny.Biorąc każdą z tych rzeczy z osobna, pieniądze bez kobiet czy dobrą dziewczynę bez pieniędzy, tak jedno, jak i drugie może wyjść młodemu człowiekowi na dobre i ustawić go na całe życie, lecz jedno połączone z drugim często sprawia, że młody człowiek się rozpija.Nie ma się z czego śmiać, panie Gross.Nie jestem przeciwny dobrym trunkom, ale nie chciałbym, żeby ktokolwiek, opuszczając ten lokal, nie był w stanie dojść do domu na własnych nogach.Dobry trunek pomaga człowiekowi uświadomić sobie, że jego problemy to w gruncie rzeczy drobiazg, ale kiedy zaczynasz go stosować, nie mając problemów, wtedy sam trunek staje się problemem i w tym sęk.Tak właśnie rzecz się miała z panem Jeffersem.Zaczął popijać w towarzystwie kobiet, potem bez kobiet, a gdy sobie podpił, bywał naprawdę nieprzyjemny.Kiedy próbowałem go przystopować, potrafił pójść za róg do tych Włochów, a oni nie patrzą, co człowiekowi sprzedają, i zaprawić się dokumentnie.Nie raz i nie dwa mój brat Juliusz musiał go odstawiać do domu pijanego jak bela.Tamtego wieczoru pan Jeffers był tutaj i ten Abaris też
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates