[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Powiedział, że kiedy nadejdzie czas, będę wiedział.W każdym razie Julianowi kazał przygotować ludzi, by w każdej chwili mogli ruszać.– Tak? Nie zostają w Ardenie?Przytaknął.– Kiedy mu to powiedział?– Kiedy odszedłeś.Przeatutował tu Juliana, przekazał mu instrukcje i odjechali.Słyszałem, jak tato mówił, że część drogi pojadą razem.– Ruszyli wschodnim szlakiem? Przez Kolvir?– Tak.Odprowadzałem ich.– To ciekawe.Czego jeszcze nie wiedziałem?Poprawił się na krześle.– To właśnie mnie niepokoi – stwierdził.– Kiedy tato wsiadł na konia i pomachał na pożegnanie, obejrzał się na mnie i powiedział: „Uważaj na Martina”.– Nic więcej?– Nic więcej.Ale śmiał się przy tym.– Przypuszczam, że to naturalna podejrzliwość wobec kogoś nowego.– Więc skąd ten śmiech?– Poddaję się.Ukroiłem sobie sera.– Chociaż, może to i dobra rada.Niekoniecznie podejrzliwość.Mógł uznać, że należy Martina przed czymś chronić.Albo jedno i drugie.Albo nic.Wiesz, jaki on czasem bywa.Random wstał.– Nie myślałem o tej drugiej możliwości – przyznał.– Chodź ze mną, dobrze? Siedzisz tu od rana.– Dobrze.– Wstałem, przypasałem Grayswandira.– A przy okazji, gdzie jest Martin?– Zostawiłem go na dole.Rozmawiał z Gerardem.– Czyli jest w dobrych rękach.Gerard zostaje tutaj, czy wraca do swojej floty?– Nie wiem.Nie chciał rozmawiać o swoich rozkazach.Wyszliśmy na korytarz i skręciliśmy na schody.Po drodze usłyszałem z dołu odgłosy jakiegoś zamieszania.Przyspieszyłem kroku.Wychyliłem się przez poręcz.Grupa straży tłoczyła się przy wejściu do sali tronowej.Wszyscy stali odwróceni do nas plecami, ale dostrzegłem wśród nich potężną postać Gerarda.Skokami pokonałem ostatnie stopnie, Random pędził tuż za mną.Przecisnąłem się do przodu.– Co się dzieje, Gerardzie?– Nie mam pojęcia – odparł.– Sam popatrz.Ale nie można tam wejść.Odsunął się, a ja zrobiłem krok do przodu.Potem następny.I koniec.Miałem wrażenie, że napieram na elastyczny, całkowicie niewidzialny mur.A za nim zobaczyłem coś, od czego moje wspomnienia i uczucia stworzyły splątany węzeł.Zesztywniałem; lęk chwycił mnie za kark, unieruchomił ręce.To nie była byle jaka sztuczka.Uśmiechnięty Martin wciąż trzymał w lewej dłoni Atut, a Benedykt – najwyraźniej właśnie przywołany – stał obok.Koło tronu, na podwyższeniu, dostrzegłem też dziewczynę.Mężczyźni chyba rozmawiali, ale nie słyszałem słów.Wreszcie Benedykt odwrócił się i przemówił do dziewczyny.Odpowiedziała mu.Martin stanął po jej lewej stronie.Benedykt wszedł na podwyższenie.Wtedy mogłem zobaczyć jej twarz.Rozmowa trwała.– Ta kobieta wydaje mi się znajoma – zauważył Gerard, stając obok mnie.– Widziałeś ją przez chwilę, kiedy przejeżdżała obok nas – odparłem.– Tego dnia, gdy zginął Eryk.To Dara.Słyszałem, jak głośno wciąga powietrze.– Dara! – mruknął.– A więc.Umilkł.– Nie kłamałem – zapewniłem go.– Ona istnieje naprawdę.– Martinie! – krzyknął Random, który stanął z prawej strony.– Martinie! Co się dzieje?Nie było odpowiedzi.– On cię chyba nie słyszy – zauważył Gerard.– Ta bariera odcięła nas zupełnie.Random pochylił się, napierając na coś niewidzialnego.– Spróbujmy pchnąć razem – zaproponowałem.Naparłem znowu.Gerard także całym ciałem zaatakował niewidoczny mur.Pół minuty wysiłku nie przyniosło żadnych rezultatów.Cofnąłem się.– To na nic – oświadczyłem.– Nie ruszymy tego.– Co to za draństwo? – zapytał Random.– Co trzyma.Poprzednio miałem pewne przeczucia – tylko przeczucia, nic więcej – co do tego, co się tam dzieje.I wyłącznie dlatego, że cała scena miała charakter deja vu.Teraz jednak.Teraz sięgnąłem do pasa, by się upewnić, czy wciąż jeszcze tkwi tam Grayswandir.Tkwił.Jak więc mogłem wyjaśnić obecność mojej charakterystycznej klingi, ukazującej wszystkim lśniący, złożony rysunek? Pojawiła się nagle przed tronem i zawisła w powietrzu bez żadnego podparcia.Ostrze dotykało szyi Dary.Nie mogłem.Ale wszystko zanadto przypominało wydarzenia tamtej nocy w mieście snów na niebie, w Tir-na Nog’th, by było tylko przypadkiem.Zmieniły się okoliczności – ciemność, zmieszanie, mroczne cienie, wir przeżywanych emocji – a jednak scena została ustawiona prawie tak jak wtedy.Bardzo podobnie.Ale niedokładnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates