[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po nich właśnie porusza się nasz mentalny wehikuł logiki symboli, a my możemy ze stuprocentowym niemal prawdopodobieństwem dotrzeć do wybranego punktu przeznaczenia.Polacek pomacał się po kieszeniach.- Czy ma ktoś papierosa? Wierzę panu doktorze, skoro tak pan twierdzi, ale wciąż nie mogę pojąć, po co było ściągać tu Harolda i czemu wszyscy musieliśmy wylądować w tym kabarecie.Chalmers znów niespokojnie jął kartkować papiery.- Znanemu wam procesowi towarzyszyły pewne.ee.komplikacje.Mogę je wam przybliżyć, jeśli pozwolicie, układając rzeczy w jakiś porządek.Na początek powiem, że miejsce, gdzie się obecnie znajdujemy, to zamek jednego z najważniejszych magów Orlanda, Atlantesa de Careny.Jesteśmy w Pirenejach, przy granicy francusko-hiszpańskiej.Dla twojej wiadomości, Vaclavie, muszę wyjaśnić, że te miejsca wcale nie są tymi, które się nam kojarzą z ich nazwami w naszym świecie.- Dobra, ale dlaczego ściągnąłeś mnie tutaj? - natarł na Chalmersa Shea.- Przynajmniej mogłeś mnie najpierw zapytać.- Z pewnością zdajesz sobie sprawę, Haroldzie, że posługiwanie się logiką symboli to nie to samo, co używanie telefonu.W istocie pewne problemy, o których mówiłem, stały się tak poważne, że nie miałem innego wyboru.Być może się omyliłem.Praca z Atlantesem jest wyjątkowo interesująca, naprawdę wyjątkowa.Uzyskałem możliwość skorygowania wielu prawideł magii z punktu widzenia nieco innych praw, jakie nią rządzą tutaj.Zresztą czuję, że jestem coś winien siedzącej tu młodej damie, mam wobec niej pewne zobowiązania.- Chalmers wskazał na Florimel i zarumienił się, kiedy Shea i Polacek jednocześnie parsknęli śmiechem.- Och, Atlantes okazał się wielce pomocny, niemniej mam nadzieję, że uprzejmość magów wywarła na mnie dużo słabsze wrażenie niż dawniej.Nie tylko Atlantes nie zdołał nic zrobić dla Florimel, ale przede wszystkim dlatego, że ci ludzie są muzułmanami uznającymi, rzec by można, nieco osobliwe kanony moralności.Mam przeświadczenie, sięgające omalże pewności, że już wkrótce przyjdzie mi otoczyć Florimel dodatkową ochroną.Sprawy bowiem wyglądają tak, albo przynajmniej wyglądały, nim pozwoliłem sobie dość może niefrasobliwie przetransportować was tutaj, że tylko ja jeden stanowiłem niezłomną barierę między nią, a naszym nie najlepiej usposobionym gospodarzem.- Nie łapię tego wszystkiego - mruknął Shea.- Czemu nie zabrałeś jej gdzieś indziej?- Ale dokąd, mój drogi Haroldzie? Właśnie w tym tkwi cała trudność.Powrócić do naszego świata oznaczałoby utracić młodą damę, ponieważ jest ona wytworem magii, we wzorcu mentalnym natomiast nie ma miejsca na czary.Nie, to nie wchodzi w rachubę przynajmniej do czasu, aż Florimel uzyska w pełni cechy ludzkie.Dałoby się, na ten przykład, przenieść stąd do świata Dantego, ale nie jestem pewien, czy atmosfera Piekła wyszłaby na zdrowie komuś, kto został ulepiony ze śniegu.Co więcej, Atlantes, który jest wyjątkowo kompetentnym magiem, byłby w stanie z pewnością podążyć śladem Florimel lub powstrzymać ją od ucieczki.- Wyjątkowo natarczywy, uparty rozpustnik - zauważyła Florimel.Chalmers poklepał jej dłoń i uśmiechnął się promiennie.- Chyba jestem winien wam przeprosiny, tobie i Vaclavowi.Jednak jedną z cech przyjaźni jest to, że w razie potrzeby można liczyć na bliskie osoby.Mniemam, że i wy uznacie mnie za taką.Polacek machnął ręką, a Shea odpowiedział za niego:- W porządku, doktorze.Z przyjemnością pomogę, zwłaszcza że przeniosłeś tutaj Belphebe, choć przez to mogę jeszcze mieć kłopoty z glinami.A propos, gdzie jest Belphebe?Chalmers wpadł w jeszcze większe zakłopotanie.- A to.hm.jest właśnie problem, z powodu którego winien ci jestem najgorętsze przeprosiny.Wszystkiemu niewątpliwie winien błąd selektywności.Taak, wcale nie zamierzałem wyciągać jej z naszego świata.O ile znasz Orlanda, Haroldzie, z pewnością przypomnisz sobie, że wśród podróbek Spensera znalazła się postać o imieniu Belphegor.zbieżność imienia z Belphebe nieprzypadkowa.kiedy młoda dama niespodziewanie pojawiła się tutaj, doszło u niej do pewnych hm.zaburzeń tożsamości, wskutek czego Belphebe zapomniała swojego imienia, a także, niestety, wyleciało jej z pamięci całe poprzednie życie.W tej chwili naprawdę nie potrafię powiedzieć, gdzie się znajduje, choć bez wątpienia jest gdzieś w tym świecie.- Chcesz powiedzieć, że moja żona nawet mnie nie zna? - jęknął Shea.- Obawiam się, że nie.Nie potrafię wyrazić.- Nie próbuj.- Shea ponuro rozejrzał się dookoła.- Muszę ją odnaleźć.Może być w niebezpieczeństwie.- Myślę, Haroldzie, że nie powinieneś się bać.Ta młoda dama doskonale umie o siebie zadbać.- O tak! - potwierdziła Florimel.- Niedawno kiedy sir Roger usiłował ją powstrzymać od opuszczenia zamku, tak dała mu w ucho, że chyba ciągle jeszcze kręci mu się w głowie.Bądź przeto spokojny, sir Haroldzie.- A kimże jest ten sir Roger? - rzucił Shea i popatrzył groźnie.- Myślę, że lepiej będzie, jeśli przedstawię was moim.waszym towarzyszom - rzekł Chalmers.Paroma szybkimi krokami ominął stół i skierował się w stronę drzwi, znajdujących się za Chalmersem i Polackiem.Powietrze było przesycone słabą wonią oliwy.Kiedy przestąpili próg, ich stopy wydobywały z podłóg dziwny, metaliczny dźwięk.- A właśnie - rzekł Chalmers.- Chyba przeoczyłem jedno wyjaśnienie.Ten zamek jest zbudowany z żelaza.Wiążą się z tym pewne niedogodności.Proszę tędy, panowie.Następny korytarz odchodził od tego, którym właśnie szli, i opadał w dół aż do podwójnych drzwi.Wisząca na łańcuchach lampa oliwna rzucała słabe światło.Kiedy dotarli na miejsce, Shea usłyszał dochodzące zza drzwi zawodzenie jakie wydawał z siebie instrument muzyczny, podobny do tych, które widzieli wcześniej w Xanadu.Oczy Polacka rozbłysły.- Kobietki? - spytał, oblizując wargi.Chalmers nie odpowiedział, tylko machnął ręką, a na ten gest drzwi otwarły się bezgłośnie.Ujrzeli plecy siedzących w kucki na podłodze dwóch muzyków, ubranych w arabskie stroje.Jeden z nich grał na flecie, drugi wolno uderzał palcami w bębenek o średnicy około dziesięciu centymetrów.Oprócz nich była tam śniada dziewczyna w przezroczystych szatach, które rozwiewały się w rytm jej powolnych kroków.W tle można było dostrzec kilkunastu mężczyzn oświetlonych nikłym blaskiem liczniejszych w tym pomieszczeniu lampek oliwnych.Byli ubrani w jasne, orientalne stroje, upstrzone, chyba świadomie, plamami tłuszczu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates