[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W chwilę później odezwał się mieszany chór zakładowy.Ponadto kilku pracowników zdawało się także znać tekst.Brzmiało to niezwykle wzniosie, a już całkiem na pewno bardzo głośno.- Jeżeli to potrwa dłużej - mruknął Tantau - Bóg zażąda ochraniaczy na uszy.Słowa jego zagłuszył jednak ogólny entuzjazm, który ogarnął zwłaszcza tych, co siedzieli na przedzie.Hala fabryczna huczała, reflektor zaczął gwałtownie migotać.Ale do krótkiego spięcia nie doszło, i z tego powodu Tantau szczerze ubolewał.- Prawdziwy chłopiec - rzekł Saffranski z obleśnym uśmiechem - nie powinien się bać.Czy z ciebie prawdziwy chłopiec?- Ależ ja się naprawdę nie boję! - zawołał Konstantin niemal z płaczem.- Może mi pan wierzyć!- Czy rozstawiałeś już kiedy palce i kładłeś je na stole, a potem nakłuwałeś puste miejsca scyzorykiem, z początku wolno, potem coraz szybciej? Robiłeś to kiedy?- Nie - odparł zdumiony Konstantin.- Czy coś takiego się robi?Saffranski skinął energicznie głową na znak potwierdzenia.- Robi się, kiedy się nie odczuwa strachu, kiedy się jest chłopcem z prawdziwego zdarzenia.- Mam to zrobić? - zapytał Konstantin bez specjalnego zapału.Saffranski otoczył go ramieniem, przyciągnął do siebie, i zaśmiał się, z trudem łapiąc oddech.Chłopiec próbował oswobodzić się z tego uścisku - było mu duszno.Ale Saffranski obejmował go coraz mocniej.Znajdowali się ciągle jeszcze w pokoju Konstantina.Zadanie zostało rozwiązane, było przepisane na czysto z wszystkimi wynikami szczegółowymi włącznie.Saffranski zrobił je w mig i zdjął tym samym Konstantinowi ciężar z serca, jakże więc chłopak mógł się okazać niewdzięczny?- Skakałeś kiedy przez naostrzoną kosę? - zapytał Saffranski.- Przez kosę? - Konstantin był wyraźnie zaintrygowany.- To zupełnie proste.Jeden podnosi kosę do góry i naśladuje koszenie, drugi skacze przez nią.- To chyba niebezpieczne, prawda?- Owszem, dla tego, kto jest podszyty tchórzem.Ale nie dla tego, kto jest odważny, no i zręczny.Jesteś zręczny?- Chyba tak - odparł Konstantin dość mgliście.I dodał dzielnie: - Może spróbujemy? Moglibyśmy pójść do ogrodu.W szopie stoi kosa.Pójdziemy?- Jeżeli się tak do tego palisz, dlaczego nie?Konstantin zdawał się z przyjemnością opuszczać pokój.Rozradowany pospieszył ku drzwiom i zbiegł z tupotem po schodach na dół.Saffranski szedł powoli za nim.Na jego podłużnej kościstej twarzy malowało się melancholijne zadowolenie.Przyglądał się uważnie rześkiemu, pełnemu gracji chłopcu, który biegł w podskokach przed siebie.Nagle Saffranski zatrzymał się, położył rękę na piersi - wyglądał tak, jakby go chwycił ostry ból.Zaczął nadsłuchiwać.W domu nie było nikogo.Uchylił drzwi do kuchni - była pusta.Zajrzał do holu - tu również nie było nikogo.Zawołał na gospodynię, na służącą - nikt się nie odezwał.Odczekał jeszcze chwilę, zaciskając kurczowo palce.Potem pospieszył do ogrodu - za Konstantinem.- Proszę do mnie! Pokażę panu coś! - zawołał chłopiec.Saffranski pobiegł przez soczystą, wiosenną trawę, a potem szpalerem brzóz, które zaczęły już puszczać pierwsze liście, nad staw, przeświecający przez zarośla.Tu, nad siną wodą, stał Konstantin.- To jest pieczara - rzekł chłopiec.- Wiem - odparł Saffranski i podszedł bliżej.- Nikt o tym nie wie.- Nikt - powtórzył Saffranski cicho - tylko my dwaj.Konstantin spoglądał na wysokiego, chudego Saffranskiego z niedowierzaniem.Nabrał do niego sympatii, Saffranski był dla niego zawsze dobry, rozmawiał z nim jak równy z równym, pomagał mu w rachunkach.Nikt dotąd tego nie robił.- Ładnie tutaj! - zawołał Konstantin z zapałem.- Nigdzie nie jest tak pięknie jak tutaj.- Masz rację - rzekł Saffranski cicho.- Ładnie tutaj.Podłużny staw otoczony był gęstymi zaroślami.Z tej strony, gdzie stali, biegła nad nim ścieżka, druga strona była gęsto porośnięta krzewami.Ciemna woda bulgotała w rurze odpływowej.- Gdzie jest sieć? - zapytał Saffranski.- Co za sieć?- Przed kilkoma dniami - rzekł Saffranski, nie patrząc na chłopca; zdawał się spoglądać tylko na ciemną taflę wody - obserwowałem cię.Poszedłeś do szopy, wyciągnąłeś z niej wielką sieć twego ojca i przyczołgałeś się z nią przez zarośla tu nad staw.- Pan to wie?! - zawołał Konstantin zdumiony.- Wiem, i wiem jeszcze o wielu innych rzeczach.Co się stało z siecią, Konstantin?- Wpadła do wody.- W oczach Konstantina pojawił się strach, nie przed Saffranskim, przed ojcem.Bał się jak ognia surowości ojca, która go teraz już nie minie.Zgnębiony zapytał: - Pan mu to powie?Saffranski zaprzeczył ruchem głowy, nie spuszczając przy tym z chłopca swych wyblakłych, wodnistych oczu.Znowu skrzyżował ręce na piersi, tylko mocniej je przyciskał do piersi niż zwykle, bardziej kurczowo.Po chwili powiedział:- Czy nie sądzisz, że powinniśmy wyciągnąć tę sieć ze stawu? Teraz, zaraz, żeby się ojciec nie dowiedział.- Ale jak?- Rozbierzemy się i wskoczymy do wody.- Teraz? Czy nie jest za zimno?- Boisz się? - zapytał Saffranski, nie patrząc na chłopca.- Strach cię obleciał?- Nie - odparł Konstantin, skołowany do cna.Saffranski podniósł głowę i długo patrzył na Konstantina.Wreszcie powiedział:- No to rozbieraj się.- Niezwykle udana impreza - zapewniał Kerzego minister.- Muszę panu pogratulować, z całego serca.Kerze certował się i udawał skromność.- To ja powinienem dziękować.Dzięki przybyciu pana ministra uroczystość ta nabrała powagi i blasku.Drugi punkt programu uroczystości z okazji wręczenia Krzyża Zasługi dyrektorowi Kerzemu został wyczerpany.Nadszedł czas na punkt trzeci: końcowy etap części oficjalnej z napitkami i zimnym bufetem w reprezentacyjnej sali kantyny zakładowej.Potrwać to miało mniej więcej godzinę.Podczas gdy masa robotnicza i tuzinkowi pracownicy umysłowi musieli się zadowolić w wielkiej sali kantyny zakładowej dwoma dużymi piwami na głowę oraz parówkami z sałatką kartoflaną, wybrani goście wraz z pracownikami na kierowniczych stanowiskach podejmowani byli w sali reprezentacyjnej.Były tu do wyboru różne wina, rozmaite gatunki piwa i zakąska w postaci pierwszorzędnych kanapek.Minister i Kerze byli bezspornie w centrum zainteresowania.Ściśle mówiąc, ten oficjalny epilog uroczystości urządzony został przede wszystkim dla prasy.Wszystkie trzy miejscowe dzienniki wysłały swoich współpracowników [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates