[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Profesor Salamonowicz, ruchliwy, nerwowy, biega szybko w prawo i lewo, na górę i na dół, do wszystkich klas zaglądając, do pośpiechu nagląc.Profesor Izdebski, poważny, zatabaczony, w granatowym fałdzistym, szeroko rozpostartym płaszczu z peleryną, z podciągniętymi wysoko, dla oszczędności, nogawicami, sunie środkiem korytarza, między dwoma rzędami mundurków, kołysząc się lekko na dużych, płaskich stopach, w obuwiu z grubej, juchtowej skóry, ze startymi doszczętnie napiętkami.Nosowym, przyciszonym głosem strofuje malców, rzucając im co chwila swe ulubione hasło:.– Baczność!.Uwaga!.W kilka chwil później długim, półciemnym korytarzem, na kształt długiej, niebieskiej, o srebrnych cętkach liszki, posuwa się cała szkoła, szeleszcząc rytmicznie stopami.Wpłynęła bocznym wejściem do kościoła i skupiła się w prawidłowych czworobokach tuż przy prezbiterium dla wysłuchania „mszy studenckiej”, odprawianej przy wielkim ołtarzu codziennie, z wyjątkiem miesięcy zimowych, przed lekcjami.Pod wysokim sklepieniem, w zagłębieniach ołtarzy, na chórze, zawsze pełnym mroku, czają się jeszcze resztki nocy i snu.,,Nowozaciężnym” pierwszoklasistom, nie wyzwolonym całkowicie z dziecinnych, domowych przyzwyczajeń, kleją się jeszcze oczy.Ale zabłysnęły w ołtarzu światła, ozwał się miły głos księdza prefekta:.– Introibo ad altare Dei.Trzecioklasista w białej komeżce, służący do mszy, uderzył mocno w dzwonek, zagrzmiał z góry akord organowy – noc i sen pierzchają pokonane.W poważnym milczeniu szli uczniowie na mszę; powracają z gwarem głośnym, który głucho tętni pod niskim sklepieniem korytarza.Szybko zajęli swe miejsca, rozkładają hałaśliwie książki i kajety.Każda klasa zmienia się na chwilę w ul brzęczący.Potem wchodzą nauczyciele – wszystko zapada w ciszę.Rozpoczyna się pierwsza lekcja,,,od ósmej do dziewiątej”.Dzwonek spełnił, co do niego należało.Kilku maruderów pozostało za drzwiami, ale dwustu kilkudziesięciu chłopców klęczy przykładnie w ławkach, powtarzając zmieszanym chórem:.– Przyjdź, Duchu Święty, napełnij serca nasze.Zaraz potem, na dole i na górze, spoza drzwi zamkniętych dochodzą stłumione głosy nauczycieli, odczytujących „listę”.W jednym miejscu głos mocniejszy od innych wywołuje donośnie:.– Bagiński, Batogowski, Bellon, Brudzyński, Ciaputowicz, Dąbrowski, Dembowski, Demianowicz, Elżanowski, Gadomski.Gembarzewski, Gomulicki.Dzwonek zrobił swoje – teraz może odpoczywać do godziny drugiej, o której znów będzie wzywał niesforną gromadkę na dwie lekcje poobiednie.Odpoczynek dłuższy, prócz świąt, „galówek” i ferii, miewa jeszcze we środy i w soboty.W te dni dzieci nie przychodzą już po obiedzie do szkoły.Poczciwy, czujny, niezmordowany dzwonek! Ileż pokoleń budzi wytrwale z gnuśnego lenistwa do modlitwy i nauki, dwóch największych skarbów życia, bez których nie można ani szczęścia zdobyć, ani zostać człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu!.Mieszka ten dzwonek wysoko, na jednej z wież kościoła, dziś benedyktyńskiego, a który wcześniej, przez dwa stulecia blisko, służył jezuitom.Kto ma dobre oko, dojrzeć go może w dzień jasny przez jedno z wąziutkich, do strzelnic podobnych okienek.Jest wysmukły, jak kleryk w obcisłej sutannie, a od starości już nie zielony, lecz czarny.Przypomina kruka, dożywającego dni swych w niedostępnym gnieździe.Kto wie, czy nie ten sam dzwonek przed dwustu kilkudziesięciu laty budził i do rzeczywistości przywoływał pewnego skłonnego do marzeń, zawsze zamyślonego młodzieńczyka, owego małego, z ostrym, wyrazistym profilem „Matyjaszka”, z którego wyrosnąć miał głośny na całą Europę Mateusz Sarbiewski?.Kto wie, czy rześki i skoczny rytm tego dzwonka nie rozweselał ongi uszów księdza Piotra Skargi i księdza Jakuba Wujka, którzy w tych murach długie chwile przemodlili i przemyśleli?.To pewne, że widuje się niekiedy starców drżących, którym się „na drugie stulecie zabiera”, jak dzwonek ów usłyszawszy, stają w miejscu, prostują się i szyję wyciągają niby wierzchowiec kawaleryjski na głos trąbki wojskowej.Potem uśmiech rozszerza ich szczęki bezzębne, w przygasłych oczach żywy płomień błyska.Machając rękoma, niby ptaki ciężkie, silnym rozmachem skrzydeł pomagające sobie do lotu – próbują biec na równi z uczniami w stronę gmachu szkolnego.Nogi im się splątały – przystają zdyszani.– Nie zdążymy.– szeplenią.– Ksiądz rektor znów nam złą notę postawi.I pomarszczone ich twarze osmucają się tym samym wyrazem zmartwienia, jaki miały przed osiemdziesięciu kilku laty w podobnym wypadku.Nie tylko ucząca się dziatwa, ale razem z nią jej ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie słuchają dzwonka benedyktyńskiego jak starego, dobrego przyjaciela i ochmistrza.Kto urodził się w miasteczku i kto w nim umiera, temu jest ten dzwonek nieodstępnym przez całe życie towarzyszem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates