[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już ich nie miał więcej.Wtedy wpadł na pomysł, aby ich szukać w najbogatszym spichrzu świata: w książce.W niedzielne popołudnie brał książkę, taką najpiękniejszą, w której ryczy rozsrożone morze i po której wieją wichry, pełną słońca i wielkiej przygody, i nikogo o nic nie pytając zaczynał ją głośno czytać.Znał w tej książce każde słowo, sto razy przez nią przebiegł jak przez zaczarowany ogród, a jednak zdawało mu się, że wszystko w niej jest nowe: i morze, i wichry, i okręty.Oni słuchali w wielkim milczeniu, jak gdyby im ktoś ogromną wyjawiał tajemnicę.Milczeli też długą chwilę potem, kiedy Piotruś, z wypiekami na twarzy, zagnał korsarski okręt w gardziel Amazonki.Wreszcie któreś z nich westchnęło, a Modlewicz rzekł nieswoim głosem:– Świat jest piękny.Może byłby powiedział jeszcze jedno słowo, bo jego usta drżały, ale w tej chwili spojrzał przez bielmo okna na zły, liszajami pokryty wysoki mur, co ich odgrodził od tego pięknego świata, i zamilkł.Następnej niedzieli wszyscy troje jakby się zmówili, bez wypowiedzenia jednego chociażby słowa, usiedli w niemym oczekiwaniu.Piotruś spojrzał na nich rozradowanym szczęśliwym wzrokiem i sięgnął do swojej biblioteki.Dotykał każdej książki wahając się, którą wybrać, a wtedy czarny robotnik rzekł nieśmiało:– O morzu, chłopcze.Znowu wypłynęli na dalekie siwe morza, gdzie ich goniła burza.Wicher, w szaleństwie nieposkromiony, rozwalił dom przy ulicy Dobrej, jednym podmuchem zniósł zły, wstrętny mur, porwał ich na grzbiet i gnał w stronę bieguna na połów wielorybów.Żagle trzaskały, jak gdyby strzelała bateria dział, ocean rycząc podnosił się ku niskiemu pułapowi nieba, trzeszczały wszystkie wiązania okrętu.Ponad burzę jednak, ponad zmącone i na wichrze stargane głosy wystrzelał jasny, dźwięczny głos Piotrusia.Wtem Piotruś krzyknął, gdyż fala gniewem wzdęta chwyciła łódź, podniosła ją i straszliwym drapieżnym ruchem wgniotła w burą, rozchybotaną, pianą wściekłości pieniącą się otchłań.Sześciu ludzi nie wypłynęło już na boży świat.Piotruś przestał czytać na krótki moment, a wtedy wśród zdyszanej ciszy ozwał się drżący, łzami oblany głos Modlewiczowej:– Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie!.– Amen.– szepnął stary Modlewicz i otarł ręką czoło.Piotruś coraz rozumniej patrzył na tych milczących ludzi.Już wiedział, że to nie gniew ani niecierpliwość, nie złość żadna ani niechęć każą im żyć życiem milczącym.To wielki trud życia zdławił w nich słowa.Nie zdołał jednak zdławić ich tęsknot ani tak w ręce zimnej i kościstej ścisnąć ich biednych, wyczerpanych i zgryzotami pobitych serc, aby nie marzyły o czymś wielkim, wspaniałym, groźnym i burzliwym.Serca te zaczerpnęły szerokiego oddechu wiatru i uczyniło im się lżej.Mały chłopak zaczął rozumieć ich lęk pełen grozy na widok sterczącego wciąż przed oczami muru; zaczął pojmować wieczne zdziwienie na twarzy zapracowanej kobiety, która zdawała się pytać zdziwionym spojrzeniem: – „Czy ziemia otoczona jest murem? Czy nie ma nigdzie wyjścia na świat, o którym powiadają, że jest wielki i pełny słońca?”Gdy już wyczerpał bogactwo swojego księgozbioru, pożyczał dziesiątki książek i przynosił je do smutnego domu jak radosną nowinę.Szukał takich tylko, w których szumią lasami dalekie nieznane ziemie, w których słońce pierś sobie rozdziera o ostre szczyty gór, i takie, w których człowiek walczy z burzą i piorunem, z zasadzką puszczy, z gniewem morza, z obłędną śnieżycą, walczy i zwycięża.Wodził tych smutnych, zatroskanych ludzi po nieskończonych szlakach świata, po drogach, które wiodą w nieznane.Może tym się im odwdzięczy, może tym im zapłaci za okruszynę chleba, zdobytą w pocie czoła? Matka kazała mu być radosnym, więc szuka tej radości po całym bożym, słonecznym świecie, chwyta ją w chłopięce dłonie i przynosi ją, jak kryształową rzeźwą wodę, spragnionym biedakom, co mają spieczone usta.Teraz mu się zaczęło wydawać, że ich milczenie, jak gdyby cokolwiek odtajało, jakby zelżał mróz, co ściany tego domu sinym oblekał szronem.O, Bogu niech będą dzięki! Może się kiedyś stanie taki cud, że się uśmiechnie twarda, jakby w kamieniu kuta, dusza tego śmiertelnie znużonego człowieka? Może przestanie się dziwić ta dobra kobiecina i powie cichutko:– „Widziałam radość!” – Może jednego dnia ta blada dziewczyna, poruszająca się z takim trudem, jak gdyby po ciężkiej wstała chorobie, nagle zaśpiewa?Niezmiernie dobrzy są ci mroczni ludzie.Piotruś wiedział o tym, że Modlewiczowa podzieliwszy chleb zastanowi się czasem przez chwilę, potem ze swojej cząstki odłamie jeszcze jeden kęs i przykłada go do jego części.Wiedział o tym, że kiedy na początku szkolnego roku trzeba było kupić dla niego książki, czarny Modlewicz długo tarł czoło, potem wyszedł.Przyniósł książki, lecz gdzieś się zapodział srebrny zegarek, taki chyba stary jak sam Czas.Niejeden raz widział, jak o świcie, jeszcze w sennym mroku, dziewczyna łata jego koszule albo zatroskanym spojrzeniem przygląda się jego kamaszom, co smętny miały wygląd.Uczyniło mu się nieswojo.Milcząca dobroć tych biednych ludzi dokonywała jakiegoś bohaterstwa, byle tylko ten prawie obcy chłopiec mógł chodzić do szkoły i aby nie był głodny.Kochał ich uczciwie i gorąco, lecz zaczął patrzeć na nich z niepokojem.Być może, że wniósł do ich domu marną odrobinę radości, lecz za to zabierał im tę odrobinę chleba.Rozumie już wszystko doskonale, ma już przecie piętnaście lat.Przez sześć lat jadł ich chleb, przez sześć lat zabierał im powietrze nieszczęsnego mieszkanka.A o ten chleb jest coraz trudniej.Stary Modlewicz, wstając o świcie, stąpa ciężko i czasem westchnie tak smutno, że to westchnienie jest jękiem.Coraz częściej szepce o czymś z żoną, a ona po takiej rozmowie patrzy długo w ziemię, jak gdyby tam ukryta była jakaś bezcenna rada.Piotruś zaczął rozmyślać.Trwożąc się, aby kto jego chmurnych myśli nie podpatrzył, czynił to o zmroku i nigdy w mieszkaniu, lecz zawsze na wymarzonych i dalekich ziemiach.Lądował na jakiejś samotnej, skalistej, na pustkowiu morza zagrzebanej wysepce, siadał pod palmą i tam rozmawiał sam ze sobą.– Jestem ciężarem dla biednych ludzi.Co mam uczynić? Wiele jeszcze przeminie lat, zanim będę mógł pracować.A czy znajdę i wtedy pracę? Kazała mi matka być dzielnym.Wierz mi, matko, że będę dzielny.Kazała mi jednak, abym nigdy nikomu nie uczynił krzywdy, a ja przecie krzywdzę tych ludzi.Kocham ich i krzywdzę.Co począć, co począć?Nazajutrz w szkole miał minę zatroskaną.– Co ci jest? – zapytał go dobry przyjaciel, śmieszny chłopak, Ziembicki.– Mam wielkie zmartwienie – odpowiedział Piotruś.– Posmaruj sobie serce jodyną! – rzekł przyjaciel.Piotr uśmiechnął się z przymusem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates