[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod koniec życia tak się nienawidzili, że jedno nie mogło żyć bez drugiego i tata umarł sześć tygodni po mamie.A pół roku wcześniej oboje zrobili sobie zdjęcie paszportowe.Przeraża mnie to, Jerzyku, w tym się kryje okropny sekret, straszna tajemnica.Istotnie, było coś osobliwego w zwyczajnych z pozoru legitymacyjnych zdjęciach dwojga starych ludzi, ona uśmiechała się do obiektywu, ale był to uśmiech nie tyle sztuczny, co naznaczony jakąś rozpaczliwą determinacją, w jego szeroko rozdziawionych oczach ślepca czuło się dziecinną nadzieję, iż za moment ujrzy błysk magnezji rozcinającej ciemność wszechogarniającą.— Oni oboje w ogóle nie wychodzili z domu, ani po gazetę, ani po chleb, ani do sąsiadów, trzecie piętro bez windy na Francesco Nullo.Jerzyku, oni byli na mnie skazani, a to są fotografie zrobione w zakładzie na Wiejskiej — anielica mojej pierwszej miłości mówiła teraz zupełnie inaczej, jej poprzednie mówienie było suwerennym panowaniem nade mną i nad światem, i mnie, i świat wyprzedzała o parę dobrych kroków, wiedziała o nas, o mnie i o świecie, wszystko.Teraz zaś jej mówienie było rozpaczliwą obroną przed całkowitą kapitulacją, teraz nie wiedziała, nie znała sekretu, daremnie próbowała rozwikłać tajemnicę, ja z kolei, wyzwolony z kajdan jej narracyjnej dominacji, stopniowo odzyskiwałem mój profetyczny wigor, powoli zaczynałem się domyślać, jak zabrzmią jej ostatnie, choć wcale a wcale nie pożegnalne słowa.—.Tak, w zakładzie fotograficznym na Wiejskiej, w pierwszej chwili, kiedy jakiś miesiąc po pogrzebie ojca trafiłam na te zdjęcia, w pierwszej chwili pomyślałam, że może ktoś im to zrobił w domu, że umówili się przez telefon, bo ja wiem z kim, z kimś w każdym razie, kto umie robić zdjęcia paszportowe, no gdzież tam, no gdzież tam, o, zobacz, w tle wisi pluszowa zasłona, sprawdzałam, byłam tam, oni tam doszli, oni tam byli, oni tam zrobili sobie każde po sześć paszportowych fotografii, już nie mówię o tym, że dla nich to musiał być spory wydatek, musieli się ubrać, zobacz, ojciec jest w krawacie, a matka w sukience, którą poprzednio miała na sobie na chrzcinach Małgosi, musieli zejść na dół, ona musiała go prowadzić, choć sama ledwo się ruszała, potem musieli dojść do rogu i w dół, prawie całą Frascati, i jeszcze jaki kawał Wiejskiej.Jak oni to zrobili? I po co? I po co? Po co im były te paszportowe fotografie? Dokąd chcieli pojechać? W jaką podróż przedśmiertną chcieli wyruszyć? Dokąd chcieli uciec, zanim pomarli? Do Ameryki? Do Australii? Do ciepłych krajów?Anielica mojej pierwszej miłości zamknęła album i bardzo niezgrabnym ruchem podniosła się z ławki i ruszyliśmy przez park i przez zarosłe białą azjatycką trawą boisko z powrotem ku domowi.A gdy po kilku minutach znów stanęliśmy pod witryną działu obuwniczego, zasłoniętą masywną zieloną kratą, nie stało się to, co się stać miało.Anielica mojej pierwszej miłości nie wzięła mnie za rękę, nie objęła i nie powiedziała: chodź, Jerzyku.Chodź, ja też w gruncie rzeczy jestem bardzo, a bardzo leniwa.Byłem pewien, że tak właśnie się stanie, ale tak się nie stało.Anielica mojej pierwszej miłości jeszcze raz wydobyła spod pachy album i jeszcze raz jęła odwracać kartę po karcie.Pomyślałem w pierwszej chwili, że dalej chce dociekać niedocieczonego sekretu, że nagle przyszedł jej do głowy jakiś pomysł i już wie, na jaką to wyprawę chcieli wyruszyć jej niedołężni i umierający rodzice, ale i ten domysł był mylny.Moja pierwsza miłość o niezdrabnialnym imieniu wydobyła spomiędzy kart albumu niewielki świstek papieru, podała mi go i powiedziała:— Tu masz mój adres, Jerzyku, Warszawa, ulica Francesco Nullo, numer domu 20, numer mieszkania 23.Nie byłeś jeszcze w Warszawie, ale kiedyś w końcu będziesz i wtedy wpadnij, odwiedź mnie koniecznie.Już teraz ci daję ten adres, bo obawiam się, że pojutrze nie będziesz chciał grać w szachy z moim mężem.A potem my wyjeżdżamy.My wyjeżdżamy, ty zostajesz — ktoś tak mówił do mnie, nie pamiętam kto.Żegnaj, Jerzyku, do zobaczenia na Francesco Nullo.— I odwróciła się, i zniknęła, i ja również odwróciłem się i również zniknąłem.Zniknąłem, bo przecież nikt mnie nie widział.Nikt nie widział, jak chowam do kieszeni kartkę z adresem, jak spoglądam w wypełnione ruchliwym blaskiem świecy okno morfinistek, i nikt nie słyszał biblijnego zdania: zapukaj, a będzie ci otworzone, poproś, a będzie ci dane.Nawet ja sam nie słyszałem, jak mocno ten nieśmiertelny wers brzmi we mnie i nie wiedziałem, na jak dalekie wiedzie mnie manowce.3.— Czemuż się pani zbytecznie trwoży, pani Naczelnikowo? Wszak Pan przyrzekł, iż nie ześle więcej potopu na ziemię.Matka nie zwracała najmniejszej uwagi na niestrudzone wywody pana Trąby, narzucała na ramiona ceratową pelerynę i biegła na most, pod którym wzbierały brunatne wody.Trzymałem ją za rękę, masywne deski i kamienne przęsła drżały pod naszymi stopami.Świętojańskie deszcze runęły parę dni temu, spoglądaliśmy w górę, w kierunku pierwszego mostu przy cmentarzu, i w dół, w kierunku trzeciego mostu przy basenie.Świat był ze wszystkich stron jednaki, nie było basenu i nie było cmentarza, nie było góry wód i nie było dołu wód.Wody były wszędzie.Odległy o kilkaset metrów dom spoczywał na głębokościach, na dnie szarego oceanu, wracaliśmy tam, pokonując żywioły.Zdejmowaliśmy w sieni mokre do szczętu okrycia, z matczynej peleryny spływały strugi wody, zza drzwi dochodził głos pana Trąby dopowiadającego kto wie jak długi cytat: “.nie będzie więcej, panie Naczelniku, zatracone wszelkie ciało wodami potopu i nie będzie więcej potop na skażenie ziemi.”.* * *.Przesiadywanie pana Trąby za ogromnym stołem w naszej kuchni zawsze było niezmierne, gdy wszakże przychodziły ulewy, śnieżyce, powodzie, zyskiwało wymiar nieskończoności, nie ruszał się on stamtąd w ogóle.— Czas klęsk żywiołowych to jest pański czas, panie Trąba — mawiał ojciec.I istotnie nasz wiekuisty gość zdawał się darzyć osobliwą czcią zamykające go pod naszym dachem i przykuwające do naszego stołu żywioły.Od rana do wieczora siedział na szerokiej drewnianej ławie, gdy przychodziła godzina snu, czynił sobie tam legowisko i okryty kocami albo kożuchami kładł się, czy raczej osuwał półprzytomnie, i z zagadkowym uśmiechem wsłuchiwał się w nie gasnące wichury.Matka machinalnie przeczesywała palcami mokre włosy, podchodziła do okna i wpatrywała się w ledwo widoczną za ścianą deszczu krawędź Bawolej Góry.— Inna sprawa, że obietnica Pańska dotyczy całego globu.Pan Bóg przyrzekł praojcu, iż nie ześle definitywnego potopu na całą ziemię, iż więcej nie ujmie przepełnionego nieprawością globu w swą ojcowską dłoń i nie zanurzy go w topieli, nie zanurzy go ani na jeden dzień, ani na czterdzieści dni.Natomiast pomniejsze potopy owszem, bywały i bywają, a my żyjemy, jakkolwiek subiektywnie by na sprawę spojrzeć, w dolinie.— Oczywiście, oczywiście — mówiła matka i z irytacją spoglądała na ojca.— Na samym spodzie człowiek jest, na samym spodzie.— O co ci chodzi, Ewuniu — odpowiadał ojciec — przecież nie moi, a twoi pradziadowie ten dom stawiali.— Jeszcze by tego brakowało — matka nieoczekiwanie wybuchała fundamentalną rozpaczą — jeszcze by tego brakowało, żebym ja się była miała kiedykolwiek do moich, niech im ziemia lekką będzie, teściów sprowadzać.— Jak tam było, tak tam było — w głosie ojca usłyszałem rzadką u niego złowróżbną nutę — jak tam było, tak tam było, ale wysoko było.— Wysoko, ale też i nisko — syknęła matka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates