[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoczył więc z wozu i, jako że nie było czasu na wyprzęganie konia, szybko poprzecinał uprzęże, odprowadził zwierzę na bok i zabrał się do gaszenia pożaru.Wtedy jednak ku wielkiemu zdumieniu spostrzegł, że nic się nie pali i że sprawcą całego zamieszania widocznie był duch, który ukazał się pod postacią płomieni.Ktoś inny, będąc w lesie na grzybach w pobliżu Maćkowej Doliny, widział, jak idzie nią człowiek, który od dawna już nie żył.Niekiedy też we wsi przy blasku księżyca widywano przesuwający się po ziemi lub budynku cień człowieka, przypominający kształtem postać osoby, która niedawno zmarła.Najczęściej jednak widywano duchy na cmentarzach lub w ich pobliżu, przeważnie w postaci białych, świetlistych tumanów.Tym razem próbowano je nawet naukowo interpretować mówiąc, że to fosfor tak świeci, który wydobywa się z kości człowieka.Po śmierci pewnej bardzo już starej kobiety, znanej ze skąpstwa, zauważono, że jeden zeschły listek na drzewie, które rosło przy oknie jej pokoju, drugą już zimę nie opada.Gdy ksiądz przyszedł po kolędzie, powiedziano mu to, a on, wiele nie zastanawiając się, pokropił drzewo kropidłem i listek od razu uleciał z wiatrem.Mówiono, że była to dusza staruszki, która – przemieniona w listek – pokutowała na drzewie za jej wielkie skąpstwo.Prócz gawęd o duchach opowiadano jeszcze o innych budzących lęk zdarzeniach, gdzie sprawcami grozy były różne upiory i strachy.∗Chociaż wieczory, w które przychodzili do nas sąsiedzi na pogaduszki, upływały szybko i ciekawie, to jednak zima, zwłaszcza w jej drugiej połowie, trochę się dłużyła.Mimo że ojciec od południa do późnego wieczoru palił w piecu, rano, gdy wstawaliśmy, w mieszkaniu było tak zimno, że woda była zamarznięta w wiadrach.Dopiero kiedy rozpalano w piecu kuchennym, przygotowując śniadanie, w domu robiło się znowu trochę cieplej.Niewiele pozwalano mi zimą wychodzić na podwórko, zwykle w obawie, abym się nie przeziębił, choć również dlatego, żebym nie moczył i nie niszczył obuwia.Ale nie pilnowano mnie aż tak, by od czasu do czasu nie udało mi się niepostrzeżenie czmychnąć z domu, nieraz nawet boso po śniegu, gdy buty schowano albo suszyły się na piecu.Przeważnie jednak siedziałem w chałupie i patrzyłem przez okno na padający śnieg lub starsze dzieci bawiące się w śnieżki czy lepiące bałwana.Niekiedy ojciec łagodniał i pozwalał mi do nich dołączyć.Na wiosnę już więcej wychodziłem na podwórko, gdzie często bawiłem się wydłubaną z sosnowej kory łódeczką, puszczając ją w potokach wody z topniejącego śniegu.Najciekawszym i najpiękniejszym okresem było lato.W ładną pogodę czasami brano Zbyszka i mnie w pole, jednakże nie było to tak dobre wyjście, jakby się mogło wydawać, i było uciążliwe zarówno dla nas, jak i dla ojca i sióstr.Po początkowym zachwycie malowniczymi widokami zaczynaliśmy wkrótce się nudzić, i to głównie dlatego, że do chwili sprzątnięcia przynajmniej części zboża z pola nie było tam.miejsca do biegania.Prócz długiej, ale wąskiej miedzy nigdzie nie wolno było nam wejść i jedna z sióstr musiała często odrywać się od pracy, żeby nas czymś zabawić.7O wiele lepiej przedstawiała się sprawa na łące w czasie koszenia trawy.Można było pobiegać na skraju łąki, jak i po przecinającej ją grobli.Nie robiliśmy też dużej szkody, jeśli weszliśmy na skoszoną trawę, gdyż starsi również chodzili po niej w czasie jej suszenia i grabienia.Wyjątkowo dobrze czuliśmy się na łące.Także ludzie, którzy na niej pracowali, mieli nadzwyczaj wesoły nastrój, który dodatkowo nam się udzielał.Na łące napawaliśmy się zapachem siana, obserwowaliśmy skaczące żaby i patrzyliśmy na krążące w górze bociany.Największą jednak frajdą była jazda z powrotem do domu na furze siana tak wielkiej, że siedząc wysoko na jej środku, konia nie było z niej widać.Czułem się wtedy bohaterem, na którego wszyscy patrzą i podziwiają, a ja podziwiałem z góry wolno przesuwające się korony przydrożnych drzew i otaczające krajobrazy.Gdy nie wyjeżdżaliśmy w pole ani na łąkę i pozostawaliśmy w domu, dużą atrakcją była wielka czeremcha rosnąca obok naszego płotu.Miała ona, jak na ten gatunek drzewa, bardzo duże i smaczne owoce, rosnące na dorodnych kiściach w ilościach tak obfitych, iż mimo naszych wielkich apetytów nigdy nie zdołaliśmy ich przejeść.Już od wczesnego rana – często jeszcze w nocnych, długich po łydki, białych lnianych koszulach – Zbyszek i ja oraz dzieci z pobliskich domów siedzieliśmy na niej, wyglądając niczym duchy na drzewie.Na naszym podwórku rosła jeszcze jabłoń i dwie wysokie grusze, na których rodziły się znakomite owoce.Nasz sąsiad Hipolit miał wzdłuż naszego podwórka niewielki sad.Rosły tam wspaniałe wiśnie, potem dojrzewały nadzwyczaj smaczne śliwki.Często mieliśmy na nie wielką ochotę, lecz ojciec kategorycznie zabronił nam je zrywać.Ale zakazany owoc smakuje najbardziej, więc nie mogliśmy powstrzymać się, aby od czasu do czasu nie skusić się na nie.Zdarzało się, że sąsiad nas na tym przyłapał, lecz poza powiedzeniem kilku żartobliwych, czasem trochę ostrzejszych słów nie robił większej sprawy.Nie przypominam sobie, żeby kiedyś poskarżył się naszemu tacie, bo bym to zapamiętał, gdyż ojciec na pewno lekko by nam tego nie przepuścił.Rosnące owoce były nie tylko smaczne, ale także bardzo zdrowe.Nikt ich niczym nie pryskał i zazwyczaj nie nawoził.Najwyżej raz na kilka lat przekopywano pod drzewami ziemię, dodając do niej trochę obornika albo kompostu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates