[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale przecież to wyglądało na zwykły, pojedynczy krok, a jednak.Gdzie zatem był i co robił w tym czasie?- Nie! - Słowo wydobyło się głośnym krzykiem.To niemożliwe! Schwartz popatrzył na swoją koszulę.Włożył ją rano tamtego ranka i nadal była świeża.Zastanowił się, wsunął rękę do kieszeni marynarki i wyjął jabłko.Wgryzł się w nie z wściekłością.Było świeże i jeszcze zachowało chłód lodówki, z której wyjął je przed dwiema godzinami lub tym, co powinno być dwiema godzinami.A co z małą szmacianą lalką?Czuł, że dopada go szaleństwo.To musi być sen, albo naprawdę zwariował.Uderzyło go, że zmieniła się pora dnia.Było późne popołudnie, lub przynajmniej cienie wydłużyły się.Cicha pustka tego miejsca sprawiła, że nagle poczuł przejmujący chłód.Zerwał się na nogi.Musi poszukać ludzi, jakichkolwiek ludzi.I, oczywiście, powinien też znaleźć jakiś dom, a najlepszym sposobem, aby tego dokonać, będzie odszukanie drogi.Odruchowo zwrócił się w stronę, w której drzewa zdawały się nieco rzadsze, i ruszył naprzód.Lekki wieczorny chłód zaczął przenikać pod marynarkę, a wierzchołki drzew stały się niewyraźne, groźnie wyciągając ku niemu gałęzie, kiedy natknął się na prosty i bezduszny pas tłucznia.Skierował się ku niemu ze szlochem wdzięczności, chrzęst kruszonego kamienia pod stopami wywołał prawdziwą euforię.Ale droga w obu kierunkach była absolutnie pusta i przez chwilę znowu poczuł zimny strach.Miał nadzieję spotkać samochody.Najłatwiej byłoby zatrzymać jakiś i spytać - głośno i skwapliwie powtórzył na głos magiczne słowa:- Jedzie pan może w stronę Chicago?A jeśli nie był w pobliżu Chicago? Dobrze, w stronę jakiegokolwiek większego miasta, każdego miejsca, gdzie mógł znaleźć telefon.Miał w kieszeniach tylko cztery dolary i dwadzieścia siedem centów, ale zawsze jest jeszcze policja.Wędrował drogą, samym środkiem, rozglądając się nieustannie.Zachód słońca nie wywarł na nim żadnego wrażenia, ani fakt, że na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.Żadnych samochodów.Nic! Robiło się naprawdę ciemno.Pomyślał, że wracają przywidzenia, horyzont po jego lewej stronie zalśnił bowiem w mroku.W przerwach między drzewami migotała zimna, błękitna poświata.Nie była to czerwona, ognista łuna, która mogłaby zwiastować pożar lasu, ale niewyraźny i pełzający blask.Nawet szuter pod nogami wydawał się delikatnie połyskiwać.Schwartz pochylił się, aby go dotknąć - na pozór był to najzwyklejszy tłuczeń.Ale widział delikatną poświatę.Zaczął biec wzdłuż drogi, jego buty dudniły głucho, w nieregularnym rytmie.Uświadomił sobie, że trzyma w ręku zniszczoną lalkę, i wyrzucił ją wściekle przez głowę.Szydercze wspomnienie życia.Zatrzymał się w panice.Cokolwiek to było, stanowiło dowód, że wciąż pozostawał przy zdrowych zmysłach.Potrzebował go! Wrócił w ciemność i szukał pełznąc, dopóki jej nie znalazł, ciemnej plamy na tle ledwie widocznego blasku.Włóczka wysunęła się ze środka, odruchowo upchnął ją z powrotem.Szedł dalej, zbyt przygnębiony, żeby biec.Czuł głód i trwogę, aż nagle po prawej stronie ujrzał iskierkę.Oczywiście! To był dom!Krzyknął głośno, nikt nie odpowiedział, ale to był dom.Iskra realności mrugająca do niego poprzez przerażającą, bezimienną głuszę ostatnich godzin.Zszedł z drogi i ruszył na przełaj, przez rowy, między pniami drzew, przez chaszcze i strumyk.Dziwne! Nawet woda delikatnie lśniła, fosforyzowała w ciemności! Zauważył to prawie podświadomie.Wreszcie dotarł na miejsce i wyciągnął ręce, by dotknąć twardej, białej struktury.Nie była to ani cegła, ani kamień, ani drewno, lecz nie poświęcił temu najmniejszej uwagi.Wyglądało jak matowa mocna porcelana, ale Schwartz nie zważał na nic.Szukał drzwi, kiedy zaś je znalazł i odkrył brak dzwonka, kopnął w nie i wrzasnął jak upiór.Usłyszał wewnątrz poruszenie i cudowny, błogosławiony dźwięk ludzkiego głosu, innego niż jego własny.Krzyknął ponownie:- Hej, jest ktoś w środku?!Rozległo się ciche, łagodne skrzypnięcie i drzwi się otwarły.Stanęła w nich kobieta, w jej oczach dostrzegł czujność.Była wysoka i szczupła, za nią stał wychudzony mężczyzna w roboczym ubraniu.Nie, nie roboczym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates