[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ledwie go zauważano.Ale kto zwracał uwagę na gońców.Byli niewidzia-lni; maleńkie śrubki w maszynie.Dziś, tak jak każdego dnia, Calvin Mohammud miał na sobie długi,jasnoszary mundur posłańca, z wystrzępioną opaską z nazwą firmy:VETS MESSENGERS.Po obu stronach napisu widniały orle skrzydła –symbol Osiemdziesiątej Drugiej Dywizji Spadochronowej.Ale tego również nikt nie dostrzegał.Calvin Mohammud nie przypominał jednak tego, kim był w Wietnamiei Kambodży – zwiadowcy pierwszej kategorii.Zdobył krzyż DistinguishedSendce, a potem Medal Honoru przyznawany przez Kongres za wyjątkowąwaleczność grożącą utratą życia.Po powrocie do Stanów w 1971 rokuwdzięczne społeczeństwo w dalszym ciągu „wynagradzało" Mohammuda:najpierw pracował jako bagażowy na stacji Penn, potem był magazynieremw firmie Chick-Teri, wreszcie ponownie bagażowym na lotnisku La Guardia.Calvin Mohammud, który miał numer Vets 11, doszedł do pokrytegopstrokatymi graffiti kiosku z gazetami na rogu Broadway i Wall i zsunąłz ramienia ciężką torbę posłańca.Otworzył paczkę papierosów Kool i zapalił.Garbiąc się w pobliskiej bramie, nieznacznie włożył rękę do torbyi wyjął z niej standardowy telefon polowy używany przez armię amery-kańską.W wielkiej, płóciennej torbie ukryty był ponadto pistolet maszy-nowy o długości czterdziestu centymetrów i sześć czterdziestomilimet-rowych granatów odłamkowych.–Kontakt.– Cofnął się, wtulając się w cień budynku, a potem szeptałdalej: – Mówi Vets 11, koło budynku Giełdy Papierów Wartościowych.Jestem przy północnym wejściu, z boku w stosunku do Wall.Na pozycjitrzeciej wszystko wygląda normalnie i spokojnie.Nie ma policji w zasięguwzroku.Nie widzę żadnych uzbrojonych ludzi.To wydaje się prawie załatwe.Koniec.Mohammud pociągnął jeszcze raz końcówkę papierosa.Rozejrzał sięuważnie po gwarnych, zatłoczonych ulicach.Tak wyglądała dzielnicafinansowa każdego roboczego dnia.Jasny dzień.Co za niesamowita, prawie niewyobrażalna scena; co zaapokalipsa nastąpi tu o piątej po południu! Calvin wyszczerzył krzywe,pożółkłe zęby.To będzie dopiero słodka i zasłużona zemsta.O ósmej trzydzieści Mohammud ostrożnie uczepił wokół wypolerowa-: nej mosiężnej klamki tylnego wejścia do budynku nowojorskiej giełdypodniszczony kawałek materiału – wspaniałą zieloną wstążkę.17Operacja Zielona Wstążka zaczęła się nagle i gwałtownie, jak gdyby naNowy Jork spadł grad meteorów.W sąsiedztwie mola nr 54-56, na całymobszarze pomiędzy ulicami Dwunastą a Piętnastą, powylatywały wysokiena dwa piętra szyby, popękały dachy, a same ulice zatrzęsły się.Wszystkoto stało się podczas krótkiego, potężnego, oślepiającego błysku.Mniej więcej dwadzieścia po dziewiątej, molo numer 54-56 zamieniłosię w chmurę płomieni, które rozprzestrzeniły się w powietrzu z takągwałtownością, że zdawało się, iż nawet z rzeki Hudson wystrzelająwysokie na trzydzieści metrów słupy ognia.Nad West Street pojawiły się gęste kłęby dymu, sunące po niebieniczym olbrzymie czarne parasole.Dwumetrowe kawały szkła i strzępystali wystrzeliły w górę, a potem opadały niesamowitym lotem, jakbyw zwolnionym tempie.Kiedy wiatr znad rzeki zmienił się nagle, zza dymuzaczęły się wyłaniać księżycowe kształty poszarpanego, metalowego szkie-letu mola.Ognista kula rozprzestrzeniła się i znikła w ciągu jednej minuty.Stało się dokładnie tak, jak zapowiedzieli ludzie z Zielonej Wstążki –odbył się pozbawiony zbędnego komentarza pokaz „światło i dźwięk",upiorna demonstracja tego, co miało stać się już wkrótce.Burmistrz Nowego Jorku, Arnold Ostrów, i szef policji, MichaelKane, siedzieli w helikopterze, wstrząsanym prądami wznoszącymi gorą-cego powietrza.Byli tak zaszokowani, że odjęło im mowę.Zdawali sobiesprawę z tego, że właśnie spełniał się jeden z koszmarów, jakie potencjal-nie grożą miastu Nowy Jork.Tym razem, kolejne z tysięcy niebezpieczeństw, jakie regularnie zapo-wiadano, okazało się prawdziwe.Wkrótce z telewizorów i radioodbior-ników w całym mieście popłynie nigdy nie nadawany dotychczas tekst:„To nie jest test systemu nadajników alarmowych".O dziesiątej trzydzieści pięć, owego czwartego grudnia, w trzechwypełnionych po brzegi głównych salach nowojorskiej giełdy, kręciło sięponad siedem tysięcy ludzi, urzędników obsługujących komputery, mło-dych gońców z „amerykańskimi" grzywkami, noszących śmiało skrojonemarynarki, ponurych maklerów o pełnych determinacji minach, anality-ków rynku i sprawujących nadzór urzędników w jasnozielonych marynar-kach.Dwanaście podwieszonych pod sufitem monitorów pokazywało cochwila symbole różnych papierów wartościowych, ich ceny, współczynnikiporównawcze, powiadamiało o transakcjach.Dzienny obrót powinien,tak jak w każdy zwykły piątek, przekroczyć sto pięćdziesiąt milionówakcji.Bez wątpienia pierwsi inwestorzy musieli być zaciekłymi negocjatora-mi, mistrzami gry giełdowej.Jednak ich słabsi potomkowie nie odznaczalisię pomysłowością w zawieraniu swoich transakcji.18Wszyscy oni byli uderzająco podobni do siebie.Przeważnie zarozu-miali i pełni samozadowolenia.Zajmowali się przede wszystkim liczeniemi przeliczaniem wciąż na nowo; jedni z nich mieli czerwone twarze tłustychniemowlaków, drudzy byli wymizerowani jak gruźlicy.Ich płytko osadzo-ne niebieskie oczy wyglądały jak szklane kulki; wytrzeszczali je, patrzącbłędnym wzrokiem.W dodatku, w czasie kiedy Ameryka przegrywała „trzecią wojnęświatową", jak ostatnio zaczęto nazywać walkę o międzynarodowe rynki,oni bezradnie stali z boku.Po cichu, choć całkiem szybko, Stany Zjednoczo-ne ustępowały swój prymat gospodarczy Japończykom, Niemcom, Arabom.O dziesiątej pięćdziesiąt siedem odezwał się donośnie słynny mosiężnydzwonek, kiedyś odlany jako przeciwpożarowy, uderzony gumowympobijakiem.Do dziś sygnalizował otwarcie giełdy dokładnie o dziesiątejrano i zamknięcie o szesnastej.Zapadła absolutna cisza.Szok.Następnie podniósł się gwałtowny szum, ludzie handlowali na oślep,póki jeszcze się dało.Przez prawie trzy minuty na parkiecie panowałnieopisany chaos i zamieszanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates