[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zdarzało się to po raz pierwszy.Kiedy mama wróci do domu, jej zewnętrzna powłoka będzie taka sama, choć ciało będzie się słaniać i czołgać.To, co znajdowało się w środku, kości, oczy, dzięki którym widziała, i usta, które służyły jej do mówienia – to wszystko zabrały obce istoty.Złe moce wypełniały ją zwykle klejem, żeby nie złożyła się jak pozbawiony śledzi namiot – dlatego wymiotowała.Kruszyna spojrzała na braciszka.Leżał i patrzył w niebo na chmury, które zderzały się ze sobą, łącząc w wielkie obłoki i tworząc nowe kształty: lwa przemieniającego się w czarownicę albo zwiniętego w kłębek kota czy cynamonowej bułeczki.A tamte chmury wyglądają jak czerpak koparki zbliżający się do waty cukrowej.Kruszyna była tak głodna, że czuła ssanie w żołądku.Mamo, nie zostawiaj mnie! Pobiegła boso po ścieżce wzdłuż brzegu plaży w stronę lasu.Nie zostawiaj mnie, bo umrę! Nie zostawiaj mnie samej.Czuła pod stopami ukłucia igieł i suchych gałązek.Mrówka przyczepiła się do jej stopy i dziewczynka stanęła, by strząsnąć ją palcem.Mamo, poczekaj na mnie! Kruszyna zatrzymała się i nasłuchiwała.Usłyszała przy uchu bzyczenie komara, tuż przed nią przemknęła wiewiórka, która wskoczyła na pień, aż zadrżał, i wykonała śmiały skok na kolejne drzewo.Cichy chlupot fal obmywających kamienie na brzegu plaży i szmer sączącego się przez pożółkłą trawę wiatru umknął zupełnie jej uwadze.Od strony plaży dochodził opętańczy wrzask ufoludka.Niech sobie tam leży i się wydziera.W ogóle nic nie rozumiał.Mamo! Nie miała odwagi krzyknąć głośno.Mamo! Pod kopułą zielonoszarych świerków panowały mrok i chłód.Nie mogła ustać w miejscu, czując, jak mrówki obłażą ją ze wszystkich stron.Wtedy usłyszała ten dźwięk.Urywany odgłos jakby ryjącej w ziemi świni.Łatwiej było przemykać po mchu niż po ścieżce.Dźwięk rozlegał się z coraz większą częstotliwością.Ukryta za jałowcem próbowała ustalić, skąd dobiegał.Przedostała się do kolejnej kryjówki i jeszcze do następnej.Dźwięk się nasilał.Przykucnęła za krzakiem dzikiej maliny i dostrzegła kiwający się biały jak mąka tyłek, wyglądał jak samougniatające się surowe ciasto; ruchowi wtórowało postękiwanie.Kwiecista spódnica mamy walała się pod splątanymi ze sobą rękami i nogami.Para leżała pomiędzy stojącymi obok dwiema obcymi istotami.Mogła teraz dostrzec ich twarze przypominające wyszczerzone pyski wilków.„Chcesz jeszcze łyka?” Mignęła jej twarz mamy.Trzymali ją.Robili jej krzywdę.Mama pojękiwała.Kruszyna w odruchu obronnym napięła mięśnie.Gdyby tylko była olbrzymem, zdeptałaby ich jak dwa chrabąszcze, rozdeptałaby ich na krwawą miazgę.Ale była tylko małą dziewczynką o koszmarnie chudych rękach.Buzująca w jej ciele złość przeszła w płacz.Powinna była krzyknąć, kopać, pogryźć ich, podrapać do krwi.Ale nie znalazła w sobie odwagi.Zdobyła się jedynie na płacz i pogardę wobec samej siebie za to, że nie okazała się wystarczająco odważna, by bronić najukochańszej mamy.Mamusia, jej kochana mamusia leżała tam na ziemi.Jej wzrok był teraz zamglony, co oznaczało, że już nie było jej tam w środku.Kruszyna wybuchnęła głośnym płaczem.Jeden z cieni dostrzegł dziewczynkę przycupniętą za krzakiem maliny.„Chodź tu, dziewuszko.Coś ci pokażę”.Tydzień wcześniej, gdy mieli rozmawiać o zwierzętach domowych, Kruszyna przyniosła do przedszkola maleńką krewetkę.Krewetka nie miała czułków i była nieco wyblakła.Przez jakiś czas leżała w wymiocinach, gdzie Kruszyna ją znalazła.Zawinięte w papier toaletowy osobliwe żyjątko wędrowało z rąk do rąk, kiedy siedzieli w kole.Pani w przedszkolu powiedziała, żeby przynieśli z domu coś, o czym mogliby opowiedzieć i pokazać to reszcie grupy.Moja mama zwymiotowała ją w całości – oznajmiła nie bez dumy Kruszyna.Zainteresowanie, jakie wzbudziła, przeszło po sali jak fala ciepła, która wpłynęła prosto do jej serca.Podobnie było z kurkami, które leżały teraz w małej kałuży na podłodze.Dziwne, że zachowały się w całości, jeśli przed chwilą były w żołądku – pomyślała.Z chleba i ziemniaków robi się paćka, mleko się ścina, a kurki zostają całe.Cztery grzyby miały nawet kapelusze.Kruszyna wśliznęła się do mamy do łóżka i znalazła zapalniczkę, która wypadła jej z ręki.Zapalniczka była lepka i niebieska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates