[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obraz jest wyraźny tylko w promieniu kilku metrów od płonącego kontenera.- Kiedy chłopcy odparli zza barykady pierwszy atak, byli szczęśliwi, a my wyszliśmy przed dom gratulować im zwycięstwa.Pół godziny później, gdy nadal świętowali, basidżowie zaatakowali z drugiej strony - opisuje Dżawad, mocno gestykulując, a długie włosy co chwila niebezpiecznie zbliżają się do pomidorów na jego talerzu.W kamerze widać tylko końcówkę finałowej akcji.Jasny motocykl wjeżdża wprost w ludzi, obok basidż goni młodego chłopaka i próbuje trafić go w plecy drewnianym drągiem.Potem już niewiele możemy dostrzec, jest tylko dźwięk.Krzyki, jęki, brzęk szkła, znowu jęki.W kilka chwil barykada pada, a bojówkarze rozbiegają się po blokach, tłukąc szyby i doniczki.Wyłamują drzwi w kilku mieszkaniach, wybierając je na chybił trafił, biją domowników, demolują meble.Przez pół godziny chodzą w górę i w dół po metalowych schodach przeciwpożarowych na zewnątrz budynku.Walą w nie kijami, przeklinają, zaglądają przez okna.Następnego dnia na zebraniu mieszkańcy wspólnie podejmują decyzję, że zamkną wieczorem dzieci w domu, by więcej nie brały udziału w walkach.Kolejna noc.Serce miasta, niedaleko skrzyżowania ulic Waliasr i Enqelab.Kiedy tam dojeżdżam, z mojej komórki znika zasięg.Już wiem, że następne godziny będą gorące.Wrejonach, gdzie zanosi się na starcia, władze wyłączają stacje przekaźnikowe, by uniemożliwić powstańcom kontakt.Ale teherańczycy uczą się pilnie z dnia na dzień, z nocy na noc.Po kilku porażkach, kiedy policja zaganiała manifestantów w ślepe uliczki, teraz uważniej wybierają miejsca starć.Obsadzają skrzyżowania z kilkoma drogami odwrotu, rozstawiają czujki na rogach ulic i na dachach.Wylewają na asfalt olej, by wywracać motocykle basidżów.Nie pozwalają, by w pierwszym szeregu demonstrantów pojawiali się przypadkowi ludzie.Oni potrafią tylko krzyczeć, a kiedy policja atakuje, zaraz uciekają, wzniecając w tłumie panikę.Mija gorąca noc.Wychodzę na ulicę i nie mogę poznać świata naokoło.W nocy oczy piekły od snujących się wszędzie resztek gazu łzawiącego, panował chaos.Teraz Enqelab wygląda, jakby nic się nie stało.Nie ma policji, nie ma basidżów, ktoś zabrał spalone śmietniki.Ludzie idą do pracy, na zakupy.Czy tak wygląda miasto w środku rewolucji?Dopiero niedaleko Uniwersytetu Teherańskiego napis na murze: „Krew naszych braci będzie wodą dla drzewa naszego gniewu”.Tuż obok kolejny: „Moja krew jest zielona”.I jeszcze jeden: „Dziś ulica jest nasza”.Tego samego dnia Pajom, student Uniwersytetu Amir Kabir, zaprasza mnie na spotkanie ze swoimi kolegami z uczelni.Trafiam akurat na moment, kiedy kilka osób w napięciu ogląda w internecie film.Widać na nim, jak kawalkada motocykli z uzbrojonymi w kije basidżami rozbija demonstrację, po czym odjeżdża.Jednak ludziom udaje się dopaść jednego z maruderów i wywrócić mu motor.Bojówkarz, jeszcze przed chwilą tak pewny siebie, teraz klęczy na ziemi, płacze, bije się po twarzy i błaga o litość.Przed rozerwaniem na strzępy broni go jedna z manifestantek.Obejmuje jak syna, choć przecież to wróg.Odgania żądny zemsty tłum.Prawie słyszę, jak krzyczy: „Nie bądźcie tacy jak oni!”.Choć nie udaje się jej zapobiec dotkliwym kopniakom dosięgającym twarzy basidża, ratuje mu życie.I jeszcze jeden film, nakręcony przez włoską telewizję na ulicy Waliasr.Tym razem to nie basidżowie, ale policjanci z jednostki antyterrorystycznej wbijają się klinem w tłum.Demonstrantów jest jednak zbyt wielu.Oddział musi się szybko wycofać - na zgubę jednego z motocyklistów.Tłum osacza go i powala na ziemię.A jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże.Tym razem trzech mężczyzn i kobieta chronią wroga, sadzają go w bramie, polewają głowę wodą.Młody policjant z podbitym okiem oddycha ciężko.Jest przerażony, wciąż chyba nie może uwierzyć, że żyje.Pajom uważa, że litość to błąd.Zwłaszcza wobec basidżów.- Oni dopiero wtedy zaczynają myśleć, kiedy śmiertelnie się boją.To dlatego ludzie w niektórych miejscach rozwieszają plakaty z ich zdjęciami.Jak któryś z basidżów zostanie ciężko pobity lub spalą mu samochód, inni zastanowią się, czy warto służyć władzy.- Te słowa w ustach dwudziestotrzylatka o szczupłej posturze i delikatnych rysach brzmią wyjątkowo złowrogo.Demonstracja, walka, ogień.„Skąd wziąć cegły i gruz? Jak traktować policjantów z drogówki, kamieniem czy dobrym słowem? Na razie dobrym słowem”.Narada Pajoma i jego czterech kolegów trwa już trzecią godzinę, ale cały czas obraca się wokół ulicznych protestów, choć na samej ulicy nie da się wygrać z uzbrojonym po zęby systemem.Irańczycy są mistrzami improwizacji.Spontaniczne, emocjonalne demonstracje to ich żywioł.Tyle że czasem jest po nich tyle trupów, że ludzie tracą ochotę na wszelką aktywność i przez następnych kilka lat siedzą cicho, cierpią w samotności i układają dla potomnych nostalgiczne pieśni upamiętniające męczenników.Wszystkie długofalowe scenariusze, plan A, plan B, efekty za kilka lat - większość Irańczyków nie ma do tego cierpliwości.A jednak w ciągu kolejnych dni coś zaczyna się zmieniać.Spotykam coraz więcej ludzi zdających sobie sprawę, że są na początku długiej drogi ku wolności i muszą dostosować do niej swoje metody.Nie mogą dać się wykrwawić w ulicznych walkach.Planują więc spotkania z robotnikami, by namawiać ich do strajków, bojkotują towary firm podległych Gwardii Rewolucyjnej, wysyłają w niebo zielone balony, stemplują mury podobizną Musawiego, kolportują ulotki, wypisują hasła wolnościowe na banknotach, a na workach ze śmieciami piszą „Ahmadineżad”.Zasypują internet informacjami o kolejnym blackoucie.Ta oryginalna inicjatywa polega na włączeniu maksymalnej liczby urządzeń elektrycznych o określonej porze, najlepiej podczas przemówienia prezydenta.W efekcie sieć nie wytrzymuje przeciążenia i pada, a ludzie klaszczą i krzyczą w ciemności.Co tam rozmrożona lodówka i zepsute mięso, nareszcie z ekranu telewizora zniknęła ta brodata, zakłamana twarz.Arad, były student relegowany z Uniwersytetu Teherańskiego za zorganizowanie demonstracji upamiętniającej rozruchy studenckie z 1999 roku, mówi mi:- Nie ma nic prostszego niż pięknie zginąć na ulicy.Ale przeżyć i zmienić kraj to naprawdę byłoby piękne.I to musi kiedyś nastąpić.Dziś wiemy, że prawda i Bóg jest po naszej stronie, że jest nas więcej niż niewolników systemu, że jesteśmy silni jak nigdy dotąd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates