[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stawiał kroki zbyt duże jak na jego krótkie, grube nogi, przez co zdawał się podskakiwać i kołysać niemal tanecznym rytmem.–Co to ma znaczyć, u licha? – wychrypiał, podchodząc do bramy i zwracając się do nowo przybyłego policjanta.– Nic nie mówiliście o żadnym FBI.Nora zauważyła, że nowy policjant miał na naramiennikach złote dystynkcje kapitańskie.Miał również rzedniejące włosy, ziemistą cerę i wąskie, czarne oczy.Był niemal tak samo gruby jak facet w brązowym garniturze.Kapitan spojrzał na Pendergasta.–Czy mogę zobaczyć pańską legitymację? Głos miał wysoki, cichy i spięty.Pendergast ponownie otworzył portfel.Kapitan wziął go do ręki, obejrzał i oddał agentowi przez bramę.–Pan wybaczy, panie Pendergast, ale jurysdykcja FBI tu nie sięga, zwłaszcza jurysdykcja nowoorleańskiej filii biura.Zna pan procedury.–Kapitanie…?–Custer.–Kapitanie Custer, przyjechałem tu z Norą Kelly z nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej, której zlecono inspekcję stanowiska archeologicznego.Gdyby zatem zechciał pan teraz wpuścić nas…–To plac budowy – wtrącił mężczyzna w brązowym garniturze.– Jeśli jeszcze pan tego nie zauważył, usiłujemy postawić tu budynek.Był już facet, który obejrzał te kości.Chryste Panie, tracimy 40 tysięcy dolarów dziennie, a teraz jeszcze zwala się nam na głowę FBI.–A pan to kto? – Pendergast zwrócił się uprzejmym tonem do mężczyzny.Tamten zaczął strzelać oczami na lewo i prawo.–Ed Shenk.–Ach, panie Shenk.– W ustach Pendergasta te słowa zabrzmiały co najmniej obraźliwie.– Jaki jest pański związek z firmą Moegen-Fairhaven?–Jestem kierownikiem budowy.Pendergast skinął głową.–Oczywiście.Miło mi pana poznać, panie Shenk.– I natychmiast odwrócił się do kapitana, całkowicie ignorując Shenka.–A teraz, kapitanie Custer – ciągnął tym samym uprzejmym tonem – mam rozumieć, że nie zechce pan otworzyć tej bramy i pozwolić, abyśmy wypełniali nasze obowiązki?–To bardzo ważny projekt dla Grupy Moegen-Fairhaven i dla tej dzielnicy.Prace posuwały się wolniej, niż zakładano.Fairhaven osobiście zjawił się na tej budowie.Ostatnią rzeczą jakiej mogliby sobie życzyć szefowie firmy, jest dalsze opóźnienie.Nic mi nie wiadomo o zaangażowaniu FBI w tę sprawę i nie mam pojęcia, czego miałby to szukać archeolog… – Przerwał.Pendergast wyjął komórkę.– Do kogo pan dzwoni? – rzucił ostro Custer.Pendergast milczał, na jego wargach wciąż błąkał się lekki uśmieszek.Jego palce z niezwykłą szybkością przemknęły po małych klawiszach.Kapitan spojrzał na Shenka, po czym znów odwrócił wzrok.–Sally? – rzekł do telefonu Pendergast.– Tu agent Pendergast.Mogę mówić z komisarzem Rockerem?–Proszę posłuchać… – zaczął kapitan.–Tak, bardzo proszę, Sally.Jesteś nieoceniona.–Może moglibyśmy porozmawiać o tym w środku.– Szczęknęły klucze.Kapitan Custer zaczął otwierać bramę.–Byłbym zobowiązany, gdybyś jednak zechciała mu prze szkodzić, powiedz mu, że bardzo chciałbym z nim mówić.–Panie Pendergast, to nie będzie konieczne – rzekł Cu ster.Brama uchyliła się lekko.–Sally? Zadzwonię później – powiedział Pendergas i zamknął klapkę telefonu.Przeszedł przez bramę, Nora uczyniła to samo.Nie zatrzy mując się, agent bez słowa skierował się przez plac budów w stronę otworu w ceglanym murze.Pozostali, zaskoczeni, po spieszyli za nim.–Panie Pendergast, musi pan zrozumieć… – zawołał ka pitan, z trudem dotrzymując mu kroku.Shenk szedł za nimi wściekły jak osa.Potknął się, zaklął i pomaszerował dalej.Gdy zbliżyli się do otworu, Nora dostrzegła płynące ze środka słabe światło, a potem silny błysk.Przerwa i kolejny błysk.Ktoś robił zdjęcia.–Panie Pendergast… – zawołał kapitan Custer.Ale szczupły agent federalny już wspinał się na stertę cegieł.Pozostali zatrzymali się u jej podstawy, dysząc ciężko.Nora ruszyła za Pendergastem, który zniknął już w ciemnym otworze.Przystanęła przy zniszczonym murze i zajrzała do środka.–Zapraszam – rzekł łagodnym tonem agent Pendergast.Zsunęła się na dół po stercie zwalonych cegieł, by zatrzymać się na wilgotnym podłożu.Znów błysnął flesz.Mężczyzna w białym kitlu nachylał się, by obejrzeć coś, co znajdowało się w niedużej, łukowato sklepionej niszy.Fotograf stał przy sąsiedniej niszy z aparatem 4x5 zaopatrzonym w dwa flesze.Mężczyzna w kitlu wyprostował się i spojrzał na nich poprzez chmurę kurzu.Miał gęste, siwe włosy, które w połączeniu z okrągłymi okularami w czarnych oprawkach nadawały mu wygląd starego, bolszewickiego rewolucjonisty.–Kim jesteście, u diabła, że tak tu wchodzicie? – ryknął, a jego głos odbił się echem od ścian korytarza.– Przecież mówiłem, że nie wolno mi przeszkadzać.–FBI – warknął Pendergast.Jego głos zmienił się, był teraz oschły, surowy, zasadniczy.Przy wtórze trzasku skóry otworzył portfelik i podsunął swoją legitymację pod sam nos mężczyzny w kitlu.–Ach, tak – mężczyzna spuścił z tonu.– Rozumiem.Nora powiodła wzrokiem po ich twarzach, zaskoczona niezwykłą zdolnością Pendergasta błyskawicznego „prześwietlania” ludzi, z którymi się stykał, a następnie umiejętnego manipulowania nimi w zależności od tego, jak reagowali na jego osobę.–Czy mógłbym prosić panów o opuszczenie tego miejsca, podczas gdy ja i moja koleżanka, doktor Kelly, dokonamy oględzin?–Proszę posłuchać, ja tu pracuję… jeszcze nie skończyłem.–Dotykał pan czegoś? – To zabrzmiało jak groźba.–Nie… właściwie nie.Naturalnie poprzekładałem niektóre kości…–Przekładał pan jakieś kości?–Zważywszy na to, że moim zadaniem było określenie przyczyny zgonu…–Przekładał pan jakieś kości? – Pendergast wyjął cienki bloczek i złote pióro z kieszonki marynarki, po czym zapisał coś, kręcąc głową z dezaprobatą.– Pańska godność, doktorze?–Van Bronek.–Zapiszę to sobie do protokołu.A teraz, Van Bronek, byłbym zobowiązany, gdybyście pozwolili nam robić swoje.–Tak jest.Pendergast patrzył, jak koroner i fotograf mozolnie wygramolili się z tunelu.Następnie odwrócił się do Nory.–Stanowisko należy do pani – rzucił niemal szeptem.– Mamy godzinę, może mniej, tak więc proszę się spieszyć.–Spieszyć się? Z czym? – spytała z paniką w głosie Nora.– Co mam robić? Ja nigdy…–Posiada pani przeszkolenie w sprawach, w których ja jestem laikiem.Proszę obejrzeć stanowisko.Chcę wiedzieć, co się tu stało.Proszę pomóc mi to zrozumieć.–W godzinę? Nie mam żadnych narzędzi, niczego, w co mogłabym zapakować próbki…–I tak omal nie przybyliśmy za późno.Zauważyła pani tego kapitana z pobliskiego posterunku? Jak powiedziałem, Moegen-Fairhaven pociągnęli za wiele sznurków.To będzie nasza jedyna szansa.Potrzebuję jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie.To wyjątkowo ważne.– Podał jej pióro i bloczek, po czym wyjął z kieszeni płaszcza dwie małe ołówkowe latarki i jedną z nich wręczył Norze.Nora zapaliła latarkę.Pomimo niedużych rozmiarów świeciła bardzo mocno.Nora rozejrzała się dokoła, po raz pierwszy orientując się w otoczeniu.Było tu chłodno i cicho.Przez otwór w murze wpadały wirujące w świetle drobiny kurzu.W powietrzu czuć było woń rozkładu, osobliwą mieszankę pleśni, starego mięsa i zgnilizny.Mimo to wzięła głęboki oddech, usiłując zebrać się w sobie.Archeologia bazowała na powolnym, metodycznym działaniu.Tu, gdzie czas płynął jak szalony, nie bardzo wiedziała, od czego powinna zacząć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates