[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak to mawiał Dan Randolph? Jeśli idzie ku ciężkiemu, twardzi ludzie idą tam, gdzie idzie się lżej.Humphries pokiwał głową i usiadł w swoim wysokim fotelu.Był sam w swoim obszernym biurze, zaledwie dwadzieścia metrów od sypialni.Większość członków zarządu Humphries Space Systems także mieszkała już na Księżycu, ale tylko nielicznych przyjmował w domu.Zostawali we własnych mieszkaniach albo przychodzili do biur HSS w wieży Grand Plaża.Pieprzona strata czasu, narzekał w duchu Humphries.Zarząd to tylko witryna.Jedynym członkiem zarządu, jaki sprawiał problemy, był ojciec, a jego już nie było.Pewnie tłumaczy świętemu Piotrowi, jak zarządzać niebem.Albo, co bardziej prawdopodobne, kłóci się z szatanem w piekle.–Jesteśmy gotowi, proszę pana – w stereofonicznych słuchawkach Humphriesa rozległ się jedwabisty głos jego asystentki.–To zaczynajmy.–Czy włożył pan gogle?–Mam kontakty od piętnastu minut!–Oczywiście.Młoda kobieta nie odezwała się już ani słowem.Sekundę później przed Humphriesem zmaterializował się długi stół, który istniał tylko w układach scalonych jego komputera; wszystkie miejsca były zajęte przez członków zarządu.Większość z nich wyglądała na lekko zdumioną, ale po kilku sekundach kręcenia się w fotelach zaczęli niezobowiązujące pogawędki.Sześcioro przebywających na Ziemi miało drobny problem, bo pokonanie odległości Księżyc-Ziemia i z powrotem zajmowało sygnałowi radiowemu prawie trzy sekundy.Humphries nie miał zamiaru spowalniać dla nich przebiegu obrad – szóstka starych pierdziochów miała zbyt małe wpływy w zarządzie, nie trzeba było się o nich martwić.Pewnie będą mieli mnóstwo do powiedzenia.Humphries żałował, że nie może ich uciszyć.Na wieki.Zanim spotkanie się skończyło, był w podłym nastroju, rozkojarzony i zmęczony.Podczas spotkania niczego nie osiągnięto z wyjątkiem rutynowych decyzji, które równie dobrze mogły zostać podjęte przez stado pawianów.Humphries wywołał swoją asystentkę przez interkom.Poszedł do toalety, wyjął soczewki kontaktowe VR z oczu, umył twarz i przyczesał włosy; gdy wrócił, stała już w drzwiach gabinetu, w garniturze o barwie chłodnego, błękitnego pyłu, ozdobionego szafirami z asteroid.Nazywała się Dianę Verwoerd, jej ojciec był Holendrem, a matka Indonezyjką.Będąc nastolatką zarabiała na życie jako modelka w Amsterdamie i wtedy właśnie jej ciemna, gorącokrwista aparycja przyciągnęła uwagę Humphriesa.Trochę koścista, pomyślał, ale opłacił jej studia prawnicze i obserwował, jak pnie się po korporacyjnej drabinie, nie zwracając uwagi na jego zaloty.Ta niezależność sprawiała, że zachwycała go jeszcze bardziej; ufał jej, polegał na jej opinii, a to było coś więcej niż w przypadku większości kobiet, które pakowały mu się do łóżka.Poza tym, rozmyślał, prędzej czy później ulegnie.Choć wie, że to będzie oznaczało koniec pracy w mojej firmie, którejś nocy wpełznie mi do łóżka.Tylko jeszcze nie wykryłem odpowiedniej motywacji.Nie chodzi o pieniądze czy status, tyle jeszcze o niej wiem.Może władza.Jeśli chodzi jej o władzę, może być niebezpieczna.Uśmiechnął się w duchu.Czasem zabawa z nitrogliceryną może być przyjemna.Zachowując te myśli dla siebie, Humphries podszedł do biurka i odezwał się bez wstępów:–Musimy się pozbyć szczurów skalnych.Jeśli ta deklaracja ją zaskoczyła, nie dała tego po sobie poznać.–Dlaczego mielibyśmy to robić?–Prosta ekonomia.Jest ich tam tylu, zagarniających kolejne asteroidy, że ceny metali i minerałów utrzymują się na niskim poziomie.Podaż i popyt.Niepotrzebnie zwiększają podaż.–Ceny są bardzo niskie, z wyjątkiem żywności – zgodziła się Verwoerd.–I nadal spadają – przypomniał Humphries.– Gdybyśmy jednak kontrolowali dopływ surowców…–Co oznacza kontrolę nad szczurami skalnymi.–Właśnie.–Moglibyśmy przestać ich zaopatrywać – zasugerowała Verwoerd.Humphries machnął ręką.–To będą kupować od Astro, a tego bym nie chciał.Skinęła głową.–Sądzę, że naszym pierwszym krokiem powinno być założenie bazy operacyjnej na Ceres.–Na Ceres?–Oficjalnie będzie to skład towarów dostarczanych szczurom skalnym – rzekł Humphries, rozsiadając się w swoim wygodnym fotelu.Gdyby sobie tego zażyczył, fotel wykonałby masaż pleców albo zaczął go ogrzewać.Ale w tej chwili Humphries nie miał ochoty na podobne luksusy.Verwoerd wyglądała, jakby zastanawiała się nad jego wypowiedzią.–A w rzeczywistości?–Będzie przykrywką dla umieszczenia tam naszych ludzi; baza, która pozwoli wykopać szczury skalne z Pasa.Verwoerd uśmiechnęła się chłodno.–Kiedy już otworzymy bazę, obniżymy ceny towarów sprzedawanych poszukiwaczom i górnikom.–Obniżymy ceny? Po co? – Żeby kupowali od HSS, a nie od Astro.Żeby ich od nas uzależnić.Kiwając głową, Humphries rzekł:–Moglibyśmy też dać im bardziej korzystne warunki wynajmu statków.Usiadła na jednym z wyściełanych krzeseł przed jego biurkiem.Mimowolnie krzyżując długie nogi, rzekła:–A może obniżymy stopy odsetek kredytów?–Nie, nie.Nie chcę, żeby stali się właścicielami statków.Chcę, żeby je od nas wynajmowali.Chcę ich uzależnić od Humphries Space Systems [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates