[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.BEN BOVADroga przez uklad sloneczny#13 Wojny asteroidow IIICicha wojnaPrzełożyła Jolanta Pers Pamięci Stephena Jaya Goulda, naukowca, pisarza, wielbiciela bejsbolu, inspirującego wszystkich ludzi myślących.Na wojnie wszystko jest proste, ale bywa, że nagłe najprostsza rzecz staje się trudna… Wojna jest dziedziną niepewności; trzy czwarte tego, na czym oparte są działania wojenne pokrywa mgła większej lub mniejszej niepewności.Karl von Clausewitz "O wojnie"Asteroida 67-046 – Byłem żołnierzem – rzekł.– A teraz jestem kapłanem.Możesz mówić mi Dorn.Elverda Apacheta nie mogła oderwać od niego wzroku.Widy wała już cyborgów, ale ten… osobnik wydawał się bardziej maszyną niż człowiekiem.Poczuła dreszcz potępienia.Jak ludzka istota mogłaby dopuścić do tego, żeby jej ciało było tak zdeformowane?Nie był wysoki; EWerda była o kilka centymetrów wyższa od niego.Ramiona miał jednak dość szerokie, klatkę piersiową solidną i potężną.Lewa strona twarzy była z grawerowanego metalu, tak samo górna częs'ć głowy; jak mycka z najlepszej trawionej stali.Lewa ręka Dorna była protezą.Nawet nie próbował tego ukrywać.W jakim stopniu jego ciało, ukryte pod szorstką tkaniną zniszczonej tuniki i wytartych spodni, składało się z metalu i elektrycznych maszyn? Choć jego ubranie było wystrzępione, sięgające połowy łydki buty były wypolerowane na wysoki połysk.–Kapłanem? – spytał Martin Humphries.– Jakiego wyznania?Jakiego zakonu?Połówka warg Dorna, która była w stanie się poruszyć, wygięła się lekko.Us'miech albo grymas, EWerda nie była w stanie określić.–Zaprowadzę was do waszych kwater – rzekł Dorn.Miał niski głos, który brzmiał, jakby wydobywał się z brzucha bestii.Odbijał się lekkim echem po wykutych w skale ścianach.Humphries wyglądał na zaskoczonego.Nie był przyzwyczajony do tego, że ignoruje się jego pytania.Elverda obserwowała wyraz jego twarzy.Humphries był tak przystojny, jak tylko umożliwiały to terapie regeneracyjne i nanomaszyny kosmetyczne; wyraziste rysy, prosty kręgosłup, zgrabne kończyny, atletycznie płaski brzuch.Tylko jego szare oczy były bezwzględne i nieubłagane.Unosi się wokół niego jakaś' aura zepsucia, pomyślała Elverda.Jakby już był martwy i zaczynał gnić od środka.Wyglądało, jakby napięcie między tymi dwoma mężczyznami wysysało całą energię z niemłodego ciała EWerdy.–To była daleka podróż – rzekła.– Jestem bardzo zmęczona.Marzę o gorącym prysznicu i długiej drzemce.–Nie chcesz najpierw zobaczyć? – warknął Humphries.–Sama podróż zajęła nam ponad tydzień.Parę godzin możemy poczekać.– Głęboko w duchu zdumiały ją jej własne słowa.Kiedyś' odczuwałaby nieopanowane podniecenie.Czy te wszystkie lata nauczyły ją cierpliwości? Nie, uświadomiła sobie.Tylko zmęczyły.–Ja nie chcę czekać – rzekł Humphries i zwrócił się do Dorna:–Zabierz nas tam.Już dość się naczekałem.Muszę zobaczyć.Oczy Dorna, jedno brązowe jak u EWerdy, drugie płonące czerwonym, elektronicznym blaskiem, na dłuższą chwilę zatrzymały się na Humphriesie.–No i? – naciskał Humphries.–Obawiam się, panie Humphries, że komora będzie zamknięta jeszcze przez następne dwanaście godzin.Niemożli…–Zamknięta? Przez kogo? Z czyjego polecenia?–Komora ma własne sterowanie.Zainstalował je ten, kto stworzył sam artefakt.–Nikt mi o tym nie powiedział – mruknął Humphries.–Państwa kwatery są na końcu korytarza – odparł Dorn.Odwrócił się prawie jak lity blok metalu, ramiona i biodra razem, głowa nieruchoma na ramionach i ruszył centralnym korytarzem.Elverda szła obok niego, przy jego metalowym boku, nadal zła z powodu takiej autodesekracji.Zupełnie wbrew sobie zaczęła rozmyślać, jakim wyzwaniem byłoby wyrzeźbienie go.Gdyby był młodszy, pomyślała.Gdybym ja nie stała nad grobem.Istota ludzka i nieludzka, w jednej, dziwnie pełnej pasji postaci.Humphries kroczył po drugiej stronie Dorna i widać było, że z trudem tłumi gniew.W milczeniu szli korytarzem.Obciążone buty Humphriesa stukały o nierówne skaliste podłoże.Buty Dorna prawie nie czyniły hałasu.Może i jest w połowie maszyną, pomyślała Elverda, ale porusza się jak pantera.Grawitacja własna asteroidy była tak słaba, że Humphriesowi potrzebne były obciążone buty, by zapobiec idiotycznemu potykaniu się.Elverda, która spędziła większość swojego długiego życia w środowiskach o niskiej grawitacji, czuła się jak w domu.Korytarz, którym szli, był tak naprawdę tunelem, zacienionym i tajemniczym, a może naturalnym kominem, utworzonym w metalicznej masie przez uciekające gazy, całe eony temu, gdy asteroida była jeszcze w stanie płynnym.Teraz wystygła i była tak chłodna, że Elverda poczuła, jak drży.Chropowaty sufit był tak nisko, że chciała się pochylić, choć racjonalna część jej umysłu podpowiadała jej, że to nie jest konieczne.Wkrótce ściany stały się bardziej gładkie, a sufit był wyżej.Ludzie poszerzyli tunel i nadali mu przekrój kwadratu, z laserową precyzją.Po obu stronach były drzwi, a sufit emanował pozbawionym błysku i cienia światłem.Elverda zaplotła ręce, czując chłód, którego mężczyźni najwyraźniej nie dostrzegali.Zatrzymali się przy szerokich podwójnych drzwiach.Dom wystukał kod dostępu na panelu wbudowanym w ścianę i drzwi rozsunęły się.–Pańska kwatera – rzekł do Humphriesa.– Może pan oczywiście zmienić kod, jeśli pan chce.Humphries skinął uprzejmie i przeszedł przez otwarte drzwi.Elverda zauważyła kątem oka obszerny apartament, wykładzinę i holograficzne okna na ścianach.Humphries obrócił się w drzwiach przodem do nich.–Oczekuję, że skontaktujecie się z nami za dwanaście godzin – rzekł do Dorna stanowczym tonem.–Jedenaście godzin i pięćdziesiąt siedem minut – odparł Dom.Humphries nadął nozdrza i zatrzasnął przesuwne drzwi.–Tędy – Dorn wykonał gest ludzką ręką.– Obawiam się, że pani kwatera nie jest tak wystawna jak pana Humphriesa.–Jestem jego gościem – odparła.– To on płaci rachunki.–Jest pani wielką artystką.Słyszałem o pani.–Dziękuję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates