[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hank nie słuchał go.Wciąż patrzył na dziewczynę.Zbliżał się do niej i był coraz bardziej pewny, że ją zna.–Ha, podoba ci się? – Morgan zauważył jego roztargnienie.– Szkoda jej.Zrobić taką głupotę!–To jednak ona! – Dermann niemal krzyknął.Serce podskoczyło mu do gardła.–Ona, ona! – Inżynier pokręcił głową z dezaprobatą.– Ludziom to się jednak przewraca w głowach.Uwierzysz, że zabiła swojego producenta? Podobno zagarnął wszystkie pieniądze z tej miętowej pasty, co ją reklamowała.I po co jej to było? Ja wszystko rozumiem, ale żeby tak od razu zabijać? A co to, sądów nie ma?Hank nie słuchał.Zatrzymał się obok swojego statku.Widział jak przez mgłę napis na kadłubie „Więzień numer 4”.Dziewczyna z reklamy stała w odległości kilkudziesięciu kroków od nich.Widział wyraźnie, że drżała.Gdy popatrzyła na niego, delikatnie uniósł dłoń, żeby ją pozdrowić.Ten gest wydał mu się niezmiernie głupi, ale nie potrafił się powstrzymać.Przez chwilę był pewny, że dziewczyna przestała drżeć, a nawet że się do niego uśmiechnęła.Jednak w tym momencie towarzyszący technik włożył jej na głowę hełm.–Już czas – powiedział Morgan.– Czas na ciebie, Dermann.Pamiętaj o jednym.Nie próbuj tutaj wracać.Zainstalowany w kadłubie ładunek wybuchowy automatycznie eksploduje po ponownym przekroczeniu granicy układu.Hank skinął głową, dając znak, że rozumie.Nie odrywał wzroku od dziewczyny, nawet gdy ta weszła na ruchomy wyciąg, który uniósł ją do góry.Dopiero gdy znikła w swoim statku, pozwolił nałożyć sobie hełm.Potem i on wszedł na rampę.Podnośnik wywindował go błyskawicznie ponad płytę lądowiska.Nie pozostało mu nic innego, jak przekroczyć śluzę i zająć miejsce w fotelu pilota, dokładnie zapinając pasy.Nie odczuwał wstrząsów, gdy silniki zostały uruchomione i cała moc wyrzuciła statek do góry.Jedyne, o czym mógł myśleć, to ta dziewczyna.Był pewien, że przed wejściem do statku, gdy jeszcze raz obróciła się w jego stronę, uśmiechnęła się.I Hank Dermann wiedział, że ten uśmiech był przeznaczony tylko dla niego, nie dla dziesiątków miliardów bezimiennych telewidzów.* * *Cisza.Punktu X nie zaznaczył żaden donośny sygnał dźwiękowy, błękitna flara albo zwykła informacja na monitorach kokpitu.Cisza silników była znacząca, brzmiała jak wyrok, jak wiadomość, że znalazł się w miejscu, z którego nie ma odwrotu.Teraz od powziętej decyzji zależały jego dalsze losy.To, czy przedłuży swoje życie o dzień, dwa lub trzy.Na wiele więcej nie liczył.Odpiął pasy.Usiadł wygodniej i odetchnął.Nie był zdenerwowany.Ani trochę.Wcześniej bał się, że nie będzie potrafił podjąć decyzji.Niepotrzebnie.Zastanawiał się nawet, czy nie działa jak straceniec.Być może ktoś inny w jego sytuacji rozpocząłby gruntowną analizę wydarzeń, szukałby wyjścia, ocalenia, obliczałby prawdopodobieństwo przeżycia albo wręcz przeciwnie – od razu roztrzaskał się o najbliższą asteroidę.Hank postanowił działać inaczej.Wiedział, że jego wybór i tak będzie ostateczny.Nie zdąży nawet pożałować podjętej decyzji, tej lub innej.Wiedział, co musi zrobić.Na ekranie monitora pojawiły się białe i czerwone plamki.Punkt za punktem komputer odczytywał kolejne koordynaty z gwiezdnej mapy.Pojawiły się liczby, nieznane nazwy nadane miejscom, których nikt nigdy nie odwiedził i nie zobaczył.Przez tę chwilę Dermann poczuł się jak Bóg, z mocą jednej, najważniejszej decyzji w swoim życiu.Mógł już za chwilę zmierzać w najodleglejszy punkt kosmosu.Pojawić się tam jako pierwszy człowiek w historii.Mógł wszystko, no, prawie wszystko.Możliwości były tysiące, setki tysięcy, miliony, wystarczyło się zastanowić.Hank nie czekał.Przerwał pobieranie danych przez komputer i podał pierwszy koordynat, jaki przyszedł mu do głowy.Planeta nosiła mało romantyczną nazwę H4 GH5.Nie odczytał nawet nazwy konstelacji, w której stronę miał zmierzać.Po prostu potwierdził kierunek lotu i na powrót zapiął pasy.* * *Kilkanaście godzin później, gdy ujrzał cel swojej podróży, po prostu zamknął oczy.Zaczął się też pocić, mimowolnie.Ciężkie krople spływały z jego czoła, czuł ich słony smak w ustach.Zmusił się, żeby ponownie spojrzeć na czerwony, krwisty glob wypełniający ekran w kokpicie.Rósł w oczach, najpierw był małą, jasną plamką budzącą, zupełnie jak światełko w tunelu, nadzieję w sercu.Potem stał się ostatecznym wyrokiem.Nie dostrzegł nawet skrawka błękitu, odrobiny zieleni.Czerwone plamy wirowały mu przed oczami, rozgrzana do czerwoności magma przelewała się, mieszała, pulsowała.Hank był pewny, że widzi gejzery ognia wypluwane w przestrzeń kosmiczną, języki płomieni, które próbują sięgnąć jego statku, by spalić go na popiół.Były coraz bliżej.–Proszę przygotować się do lądowania…Dermann skulił się w sobie, słysząc ten beznamiętny komunikat.Chciał krzyknąć, ale w płucach zabrakło mu powietrza.Zacisnął zęby.Spokój, z którego był tak dumny, ulotnił się błyskawicznie.Ogarnęła go panika.Nie mógł zatrzymać statku, nie mógł zmienić kursu.Nie mógł zrobić nic.Pierwszy wstrząs odczuł tak, jakby ktoś rozrywał go od środka.Każdy zgrzyt, pisk wydawał się tym ostatnim.Grzmiący warkot przeszedł przez poszycie kadłuba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates