[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bliźniacze schody wznosiły się po obu stronach potężnej sali i wiły jakieś dziesięć metrów w górę na drugie piętro, obramowując granitową ścianę, na której umieszczono srebrne godło CIA i motto, które znałam na pamięć:„I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.Zrobiłam krok naprzód i zobaczyłam, że wzdłuż ściany, która zakręca za nami łukiem, ciągną się windy - całe mnóstwo.Litery ze stali nierdzewnej nad windą, z której właśnie wyszłyśmy, ułożyły się w słowa: „Odzież damska, galeria”.Na prawo nad kolejną windą był napis: „Toaleta męska, stacja metra Roslyn”.Na ekranie nad windą wyświetliły się nasze nazwiska.„Rachel Morgan, Departament Szkolenia Tajnych Agentów”.Zerknęłam na mamę, a tymczasem pojawił się nowy napis: „Cameron Morgan, gość”.Rozległ się głośny dzwonek i z windy oznaczonej „Konfesjonał w kościele Świętego Sebastiana” wyszedł „David Duncan, Wydział Likwidacji Cech Charakterystycznych”.Poczułam się zupełnie odjazdowo, ale nie myślałam: „O Boże, jestem w supertajnej bazie lepiej zabezpieczonej niż Biały Dom”.Nie, miałam raczej wrażenie: To najbardziej odlotowa rzecz, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła, bo mimo trzyipółletniego szkolenia na chwilę zapomniałam, dlaczego tu jesteśmy.- Chodź, skarbie - powiedziała mama, biorąc mnie za rękę i ciągnąc przez atrium, w którym różni ludzie wchodzili po kręconych schodach na górę.Czytali gazety lub rozmawiali pijąc kawę.Wyglądało to prawie.normalnie.Ale wtedy mama podeszła do strażnika, któremu brakowało połowy nosa i jednego ucha, a ja pomyślałam sobie, że dla dziewczyny z Gallagher normalność staje się pojęciem całkowicie względnym.- Witam panie - odezwał się strażnik.- Proszę położyć tu dłonie.- Wskazał gładki blat przed sobą, a kiedy tylko dotknęłyśmy jego powierzchni, poczułam ciepło skanera, który zapamiętywał odcisk mojej dłoni.Zaszumiała drukarka, a strażnik pochylił się i podał nam dwa identyfikatory.- Rachel Morgan - powiedział, patrząc na mamę tak, jakby dopiero ją zauważył.-Witamy ponownie! A to musi być mała.- Zmrużył oczy, usiłując odczytać nazwisko z trzymanego w ręce identyfikatora.- To moja córka, Cameron.- Naturalnie! Łudzące podobieństwo.- Wyglądało na to, że nie tylko z nosem przydarzyło mu się coś strasznego.Jego wzrok najwyraźniej też szwankował, bo chociaż Rachel Morgan uchodziła za piękność, mnie zwykle uważano za nijaką.-Przypnij to, młoda damo - polecił strażnik i wręczył mi identyfikator.- I nie zgub - umieszczono w nim chip namierzający i pół miligrama C-4.Jeśli spróbujesz go zdjąć albo wejść gdzieś bez upoważnienia, wybuchnie.- Wpatrywał się we mnie.- A ty zginiesz.Przełknęłam ślinę i nagle zrozumiałam, dlaczego w rodzinie Morganów nie było nigdy mowy o tym, żeby zabierać dziecko do pracy.- Okej - mruknęłam i wzięłam ostrożnie identyfikator.Wtedy mężczyzna plasnął ręką w kontuar, a ja - chociaż miałam za sobą szpiegowskie szkolenie - podskoczyłam.- Ha! - Strażnik roześmiał się gwałtownie i nachylił do mamy.- W moich czasach Akademia Gallagher nie uczyła takiej łatwowierności, Rachel - zadrwił, a potem mrugnął do mnie.- Szpiegowski żarcik.Jego „żarcik” nie wydawał mi się specjalnie zabawny, ale mama uśmiechnęła się i znów wzięła mnie za rękę.- Chodź, malutka, lepiej żebyś się nie spóźniła.Poprowadziła mnie słonecznym korytarzem.Naprawdę trudno było uwierzyć, że znajdowałyśmy się pod ziemią.Jasne, chłodne światło zalewało szare ściany i przypomniało mi podpoziom pierwszy w szkole.który przypomniał mi zajęcia z tajnych misji.które przypomniały mi egzaminy końcowe.które przypomniały mi.Josha.Minęłyśmy Biuro Walki z Partyzantką, ale nie zwolniłyśmy.Spod Departamentu Utajniania i Przykrywek pomachały do mojej mamy dwie kobiety, ale nie zatrzymałyśmy się, żeby z nimi pogadać.Poszłyśmy szybciej w głąb siedziby tajnych służb, aż wreszcie korytarz rozgałęził się i mogłyśmy skręcić albo w lewo, do Departamentu Sabotażu i Pozornie Przypadkowych Eksplozji, albo w prawo, do Biura Szkolenia Tajnych Agentów i Wywiadu.I mimo tabliczki z napisem „Skafandry ognioodporne obowiązkowe”, stojącej po lewej stronie, znacznie bardziej wolałam pójść właśnie tam.Albo po prostu wrócić do galerii.Wolałam iść gdziekolwiek, byle nie tam, gdzie musiałam iść.Bo chociaż mówią, że prawda cię wyzwoli, nie oznacza to wcale, że nie będzie bolesna.- Nazywam się Cammie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates