[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W Bogu nadzieja, że nieczęsto nas będzie nawiedzał.Jedno mi nie na rękę.— Coże?— My na lewo w jednym kącie, a czwarte drzwi na prawo fraucymer[29].— Wiwat!— Kamilla!— Lauretta!— Beatrycze!— Hipolita!— Geronima!— Aha, cieszcie się, błazenkowie! Po pierwsze, takie dorosłe i przerosłe panny ani patrzą na nas, a po drugie, ich pokoje położone są w głębi, od strony zaś naszego korytarza ino komnaty signory Izabeli Papacoda i Mariny Arcamone.— Niechże cię nie znam z taką nowiną!— Oho, stary Krabatius głowę beze[30] drzwi wyścibia, widno go przeniesiono, jako i nas, na insze mieszkanie.— Któż to jest? — spytał Gedroyć, niedawno do Krakowa przybyły.— Medyk pana marszałka Kmity.— Nie znam go; muszę się mu przypatrzyć.Chłopcy, doszedłszy do drzwi swego nowego mieszkania, pchnęli Kubę z pościelą do izby, a sami nie kwapili się z wchodzeniem, obiecując sobie jakąś śmieszną krotochwilę ze spotkania z magistrem Johannesem Krabatiusem.Tenże, człowiek niemłody, w czarnym aksamitnym długawym ubraniu i takiejże płaskiej czapeczce na łysinie, stał we drzwiach swej komnaty i poglądał w korytarz przez szkła osadzone w rogowych widełkach na długim trzonku, które przysuwał prawą ręką do oczu, wyciągając jeszcze naprzód chudą szyję, ruchem właściwym krótkowidzom.Bocianiej cienkości nogi, o dużych płaskich stopach, tkwiły w czarnych pończochach i czarnych safianowych trzewikach, zakończonych według najnowszej mody niepomiernie szeroko.— Pan Szydłowiecki, pan Boner, panowie pazie.dobry wieczór.Co tu oni mają za jaką robotę? — zapytał Niemiec łamaną polszczyzną.Przez twarz Jasia Drohojowskiego przeleciało drgnienie złowrogie, zwykła zapowiedź mniej lub więcej szalonego figla.Podbiegł z uprzejmą minką do Niemca:— Dzień dobry, panie magister: my tu na nową kwaterę, wasza miłość takoż[31]?— Moja miłość takoż.— Ach, co za szkoda, że sypialnia pana magistra wychodzi na północ.przy waszym niemocnym zdrowiu.— Ja nigdy nie wychodzę na północ.Dwadzieścia jedna godzina, to ja już dawno śpię.— Słusznie to waszmość czyni: ale co inszego chciałem rzec: powiadam, co okna są od północy.— Ach tak.to jest bardzo niedobrze.od północ.— A zwłaszcza że wasza miłość taki blady od kilku dni; przymizerniał srodze.Mówiąc to, Drohojowski kopnął najbliżej za sobą stojącego kolegę wzywając jego pomocy.Jędruś Boner, jedyny do konceptów, w mgnieniu oka się zorientował i niby półgłosem do siebie, ale tak, że każde słowo wyraźnie było słychać, mruknął:— Biedny człowiek.zmienił się nie do poznania.— Co on mówi?— Nic, nic, niech się wasza miłość ciepło odziewa, o febrę[32] nietrudno.— Nie stójcie w tym ponurym, wilgotnym korytarzu, dobry panie Krabatius! — jęknął Krystek Czema z rozrzewnieniem w głosie.— Kochane chłopcy.poczciwe dzieci.posłucham waszej dobrej rady.I zaniepokojony medykus cofnął się do swej izby licząc puls, naturalnie ze strachu mocno przyśpieszony.Wyjął z kieszeni małe srebrne lusterko, obejrzał język.brzydki; oczy wydały mu się dziwnie zaiskrzone, a białka żółte.Usiadł znękany na ławie i zdumał się gorzko.Chłopcy tymczasem wpadli z krzykiem i śmiechem do swego nowego mieszkania i zaczęli porządkować swe rzeczy zniesione na miejsce przez służbę i porozrzucane bezładnie.Siedem tapczanów z siennikami twardo wysłanymi słomą stało dokoła ścian; reszta gratów, co prawda niezbyt misternych i właścicielom jedynie miłych, a niezbędnych, leżała lub stała na podłodze.Montwiłł najpierw jął przewracać między poduszkami: wyszukał swoją, porwał kilim gruby, wojłokowy, co mu za przykrycie służył, i w mig posłał sobie łóżko.Ostroróg zawiesił łuk tatarski i sajdaczek niewielki na haku nad swoim tapczanem; Gedroyć, porwawszy bałałajkę o trzech strunach, puścił się w prysiudy[33] do Drohojowskiego.Jaśkowi w to graj! Hrymnął podkówkami o podłogę i dalejże kozaka.Czema w niemym uwielbieniu patrzał na nieznany mu, a ze strasznym ogniem wykonywany taniec.Jeden Pawełek Szydłowiecki, nie dbając na wrzaski dokoła siebie, wyjmował z tobołów bieliznę i świąteczne szatki kolegów i jak dobra matka układał je z systematycznym porządkiem w drewnianych, jaskrawo pomalowanych skrzynkach, ustawionych przy łóżku każdego chłopca.Boner, rozpalony widokiem kozaka przez prawdziwych Rusinów tańczonego, porwał mosiężną miednicę i rzemień ze sprzączką od tłumoka i walił w przyśpieszonym tempie, ile sił starczyło.— Che orgia! Che demoni! Che bestie infernale![34] Czicho mi saras![35] I’orecchie mi crepano[36]! Taki tańcy to piekło balet.powi saras milościwa krolowa!Piekielny balet zamarł w jednej sekundzie, miednica i bałałajka wypadły z rąk, oczy wszystkich chłopców skoczyły ku drzwiom otwartym, w których stała przemożna i przegruba, najstarsza dama dworska królowej Bony — Izabela Papacoda.— Powi milościwa pani, che pazie diaboli incarnati[37].zawola pan Strasz.— piszczała przeraźliwie granatowa ze złości Włoszka.Pawełek Szydłowiecki, jedyny, który umiał po włosku, pokłonił się z uszanowaniem i przepraszał za siebie i za towarzyszy, że przez nieuwagę i zapomnienie dopuścili się takiej niegrzeczności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates