[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wychodząc, uznałem, że jeden z obecnych mnie obraził.Wydobyłem szpadę i bez ostrzeżenia powaliłem go gwałtownym ciosem w gardło.W zasadzie jest to dozwolone, ale nie poczułem się od tego lepiej, pchnąłem więc neuroinduktorem w nerki drugiego faceta, bo wydawało mi się, że spojrzał na mnie krzywo.Kiedy padał, dałem mu bardzo konkretnego kopniaka w głowę.Nawet to nie obraziło jego przyjaciół na tyle, by zdołali przezwyciężyć strach (przypuszczam, że wyglądałem w tym nastroju bardzo groźnie), powaliłem więc dwóch kolejnych tchórzy.Reszta jednak uciekła, a pościg za nimi byłby ne gens, musiałem więc opuścić lokal bez bójki, która pozwoliłaby mi rozładować gniew albo wylądować w szpitalu.Wyszedłem dumnym krokiem na ulicę, próbując ułożyć jakiś plan działania.W dniach przed nastaniem skoczków, które wszystko zmieniły, zaledwie sześć stanlat temu, stałaby przede mną prosta alternatywa: mógłbym popełnić samobójstwo albo zaczekać i wystąpić o pozwolenie na emigrację na jednym ze statków, które odlatywały co jakieś dziesięć stanlat.W dzisiejszych czasach nie było już statków, dla większości ludzi zostałoby więc tylko samobójstwo.Ale nie dla mnie, pomyślałem.Zakomowałem do Aimerica.Oddaliłem się już o sześć kwartałów od „Entrepot”.Powiedział, że mogę mu towarzyszyć.Wydawał się nawet zadowolony.Podał mi specjalny kod komowy.Pod tym numerem udało mi się załatwić transport wszystkich moich ruchomości, likwidację kont celem spłacenia rachunków i takie tam rzeczy.Powiedzieli mi, że nie muszę robić nic więcej.Mogę sobie wyjść z mieszkania, pójść do ambasady i następnego dnia przeskoczyć na Nansena.Zabiorą nawet moje pranie.Przypomnieli mi, że skok jest wyznaczony na siedemnastą.Podziękowałem, nastawiłem wmontowany w aparat nadgarstkowy budzik na szesnastą (godzina wystarczy, żeby antyalkoholowa tabletka doprowadziła mnie do porządku) i skierowałem swe kroki do tawerny położonej najbliżej ambasady, gdzie przez cały ranek i popołudnie usilnie starałem się upić.Przełknąłem pigułkę na czas i do ambasady dotarłem w dobrym stanie.Chyba chcieli się upewnić, bo wstrzyknęli mi potężną dawkę środka antyalkoholowego (nie wiem, co miał przeciwko alkoholowi, ale z kacem wyraźnie żył w zgodzie).Doprowadzili mnie też do porządku, przez co poczułem się jak ubłocony kociak przyłapany przez mamusię.Po drodze wypaplałem wszystko Aimericowi i Bieris.Bie-ris powtarzała mi, że Garsenda to tylko młoda dziewczyna, która chce się zabawić, Aimeric zaś przypominał, że mogę się jeszcze wycofać; wystarczy, żebym powiedział, że wcale nie chcę tego robić.Odrzuciłem ich argumenty.Głowa bolała mnie paskudnie, a oślepiające, żółte światło pogarszało tylko moje cierpienia.Na domiar złego, po wytrzeźwieniu zdałem sobie z bolesną jasnością sprawę, że cały dzień nic nie jadłem.– Może faktycznie zmarnuję dwa stanlata życia.No i co z tego? Miałem zamiar się zabić.Tam przynajmniej będzie zupełnie inaczej niż w Nou Occitan.– Och, to z pewnością prawda – zgodził się Aimeric.Bieris przygryzła dolną wargę.– Giraut, znamy się od dzieciństwa.Powiedz mi prawdę.Czy naprawdę uważasz, że zostało ci tylko to albo samobójstwo?Nigdy w życiu nie czułem się bardziej urażony.– Tego żąda enseingnamen.To najpoważniejsze pogwałcenie finamor.Popatrzyła na Aimerica, potrząsając głową.Zauważyłem, że z jakiegoś powodu wydaje się teraz znacznie starsza, mimo że pozostała tą samą piękną, roześmianą brunetką, z którą od tak dawna się przyjaźniłem.– Chyba mówi poważnie – stwierdziła.Aimeric skinął głową.– Nie wątpię w to.Oboje znamy go od lat.Ale czy mu na to pozwolimy?– Nie potrzebuję waszego pozwolenia – sprzeciwiłem się.– To było honorowe zaproszenie i zamierzam z niego skorzystać.Aimeric z westchnieniem potrząsnął sięgającymi ramion włosami.– Z pewnością nie zamierzam pojedynkować się z tobą z tego powodu.Dobra, możesz z nami skoczyć.Jest z ciebie całkiem bystry toszet, Giraut, chyba że w grę wchodzi donzelha, i z pewnością mi się przydasz.Ostrzegam cię jednak, i to po raz ostatni.Jeśli Kaledonia nadal wygląda tak, jak ją zapamiętałem, nieraz będziesz żałował, że nie zostałeś w domu i nie skończyłeś ze sobą.Być może coś w jego głosie wreszcie do mnie dotarło.– Jak źle tam może być? Cóż znaczy odrobina niewygód wobec straconej miłości?Nie odpowiedział mi, odwrócił się tylko.Chyba poczuł się lekko zniesmaczony.Bieris obrzuciła mnie pełnym współczucia i niepokoju spojrzeniem, po czym podążyła za nim.Gdy nadszedł czas, przeszliśmy po prostu przez skoczka, tak jak robi się to zawsze.Tym razem zamienialiśmy jedną grupę nudnych pracowników ambasady na drugą.Poczułem solidne szarpnięcie w podeszwach butów i nagły ciężar ogarniający całe ciało, jako że grawitacja na Nansenie jest o osiem procent silniejsza.Poza tym wyglądało to tak, jakbym przeszedł do sąsiedniego pokoju.Aimeric zachwiał się, jakby otrzymał cios w żołądek.Musiałem podtrzymać Bieris, którą dwukrotnie dopadły mdłości, nim wróciła do siebie.Moja odporność na chorobę skoczkową kazała im patrzeć na mnie tak, jakby żałowali, że nie zostałem w domu i nie skończyłem ze sobą.– Witajcie w Kaledonii – odezwał się wysoki, starszy mężczyzna.– Jestem ambasador Shan.Który z was jest Ambrosem Carruthersem?– Można powiedzieć, że to ja, ale obecnie używam okcytańskiego nazwiska Aimeric de Sanha Marsao.To są Bieris Real i Giraut Leones, moi osobiści asystenci.Shan skinął głową.– Bardzo się cieszę, że was widzę.Obawiam się, że doskwiera nam poważny brak miejsca i personelu.Wyhodowaliśmy ten budynek w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin i zostało nam jeszcze bardzo wiele do zrobienia.Dlatego odeślemy was prosto do nowych domów.Bagaże prześlemy, gdy tylko je dostarczą.Przykro mi, że nie możemy wam służyć gościnnością, ale rozmowy z rządem Kaledonii w sprawie zaopatrzenia ambasady utknęły w martwym punkcie.– Chce pan przez to powiedzieć, że żądają za wszystko zapłaty albo chcą, żebyście to odpracowali – stwierdził Aimeric.Ambasador skinął głową.– Miałem nadzieje, że to tylko zwyczajowa formułka, a czego chcą naprawdę, okaże się podczas rozmów.Czyżby mówili poważnie?– Oczywiście.Niech się pan też nie zdziwi, kiedy po zawarciu umowy otrzyma pan napiwek.Więcej niż dwieście utili byłoby przesadą i mogłoby oznaczać próbę przekupstwa.– Widzę, że będzie pan tu bezcenny.– W Kaledonii nic nie jest bezcenne.To jedyna z Tysiąca Kultur, w której wszystko, absolutnie wszystko, ma dokładnie określoną cenę.Aimeric uśmiechał się, mówiąc te słowa.Shan wybuchnął śmiechem i skinął głową.Bieris i ja nic z tego nie rozumieliśmy.Przeszliśmy do sąsiedniego pokoju, gdzie paru pracowników ambasady wręczyło nam ocieplane, sięgające kolan parki, wyposażone w przezroczyste maski.Stanowiło to pewnie jakieś ostrzeżenie, ale nic nie mogłoby przygotować człowieka na to, co czekało nas na zewnątrz.Było to tak, jakbyśmy weszli w ciemny, kriogeniczny tunel aerodynamiczny.Brodę i wąsy spryskała mi woda, która natychmiast zamarzła.Zrozumiałem do czego służy maska i opuściłem ją szybko, zdążyłem jednak zaczerpnąć w płuca dwa hausty przeraźliwie zimnego, cuchnącego chlorem powietrza.Wiatr uderzył mnie w pierś jak taran.– Spokojnie, companho – zawołał do nas Aimeric, przekrzykując zawodzący huk wiatru.– Przybyliśmy tu podczas Porannej Nawałnicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates