[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A dzielnica portowa? - podsunął Chan.Młodzieniec skrzywił się.- To się też skończyło: „Talia”, „Elko”, „Midway” - wszystkie dawne lokale znikły albo zupełnie zeszły na psy.Ale, ale.jutro w chińskiej dzielnicy będzie Nowy Rok.Chyba nie muszę panu tego mówić.Chan skinął głową.- Racja.Dziś dwunasty dzień lutego.Po chwili był już znowu na ulicy i szedł przed siebie z błyskiem w oku.Myślał o sennych ulicach Honolulu, gdzie o szóstej wieczorem każdy wraca do domu i już nie wychodzi.Jak zupełnie inaczej wygląda San Francisco.Podszedł do niego przewodnik autobusu turystycznego objeżdżającego miasto, namawiając do obejrzenia palarni opium i prawdziwych spelunek portowych.Ale widząc minę przybysza nie nalegał i oddalił się szybko.Minęła ósma, kiedy detektyw z Hawajów skręcił z jasno oświetlonego Union Square i minąwszy kilka ulic doszedł do rzędu sklepów z tanimi egzotycznymi pamiątkami.Przyśpieszył kroku, bo zaczynała się już właściwa chińska dzielnica, nastrój karnawału czuło się w powietrzu.Fasady domów obwieszone mnóstwem lampek pobłyskiwały we mgle, wąskie chodniki roiły się od młodzieży: młodzi Chińczycy ubrani wedle studenckiej mody towarzyszyli skośnookim podlotkom wystrojonym uroczyście, przedstawiciele starszego pokolenia szli wolniej, ale miękko na swych filcowych podeszwach; wszystkim było lekko na duszy, bo stare długi zostały popłacone, domy wysprzątane i wypucowane - a więc nowy rok zaczynał się szczęśliwie.Na Washington Street Chan skręcił pod górę.Na wprost niego ukazał się budynek - cztery piętra światła i wesołych dekoracji.Złocone litery, umieszczone nad frontowym wejściem, głosiły, iż jest to siedziba firmy Chanów.Detektyw stał chwilę, zapatrzony nieruchomo, a rodowa duma rozpierała mu pierś.W chwilę potem kroczył mrocznym, niemal opustoszałym chodnikiem Waverly Place.Znalazłszy numer, którego szukał, wszedł na nie oświetloną klatkę schodową.Na podeście przystanął i głośno zapukał do drzwi, koło których widniały karminowe paski papieru ze złotymi literami, broniące przystępu złym duchom.Kiedy drzwi mu otwarto, w świetle padającym ze środka ukazała się postać wysokiego Chińczyka z małą siwą bródką, ubranego w luźną bluzę z czarnego haftowanego jedwabiu.Chwilę milczeli obaj, wreszcie Chan uśmiechnął się pierwszy i powiedział w czystym kantońskim narzeczu:- Dobry wieczór, wspaniały Chan Ki Limie, czyżbyś nie poznał swego nędznego kuzyna z wysp?W wąskich oczach Ki Lima błysnęło światełko.- W pierwszej chwili nie poznałem - odpowiedział - ponieważ przyszedłeś ubrany w strój cudzoziemskich diabłów i pukasz głośno tak jak oni.Witam cię po stokroć.Racz wstąpić w moje nędzne progi.Mały detektyw wszedł do środka.Pokój, wcale nie nędzny, miał ściany zawieszone jedwabistymi makatami z Hang-chiu, meble delikatnie rzeźbione z drzewa tekowego.Świeże kwiaty stały przed ołtarzem przodków, a wszędzie dokoła widniały chińskie lilie, blade, wonne sui - sin-fah, symbol nadchodzącego nowego roku.Na kominku, obok statuetki Buddy z drzewa ning-po, tykał hałaśliwie amerykański budzik.- Proszę cię, kuzynie, usiądź na tym nikczemnym krześle.Przybyłeś niespodziewanie jak sierpniowa ulewa, ale jestem bardzo szczęśliwy, że cię widzę - powiedział Ki Lim, po czym klasnął w ręce.Do pokoju weszła kobieta.- Moja żona, Chan So - przedstawił.- Przynieś nam ryżowe ciasteczka i wino.Usiadła naprzeciwko Chana i przypatrywała mu się ponad stołem, na którym stał wazon z gałązką kwitnących migdałów.- Nic nie wiedziałem o twoim przyjeździe - powiedział.- Istotnie, ale tak było lepiej - wzruszył ramionami Chan.- Przyjechałem w pewnej misji.Że tak powiem służbowo.Oczy Ki Lima stały się jeszcze węższe.- Tak, słyszałem, czym się zajmujesz - powiedział.Detektyw z lekka się zaniepokoił.- Czyżbyś miał mi to za złe?- Tego bym nie powiedział - brzmiała odpowiedź kuzyna.- Ale nie mogę zrozumieć, co Chińczyk może mieć wspólnego z policją zamorskich diabłów?Charlie uśmiechnął się.- Chwilami, mój czcigodny kuzynie, i ja niezupełnie rozumiem sam siebie.Trzcinowa zasłona rozsunęła się i do pokoju weszła młoda dziewczyna.Oczy miała ciemne, błyszczące, buzię ładną, jak chińska laleczka.Ze względu na dzień świąteczny ubrana była w jedwabne spodnie i haftowaną toluzę, ale jej włosy, krótko obcięte, i ruchy, gesty, cały sposób bycia zdradzał wyraźnie, że wzoruje się na amerykańskich dziewczętach.Niosła dużą tacę pełną noworocznych przysmaków.- Moja córka Rose - przedstawił Ki Lim - a oto nasz sławny kuzyn z Hawajów.- Następnie zwrócił się do Chana: - Ona także stanie się Amerykanką, zuchwałą, jak wszystkie córki zwariowanych białych.- Czemu nie - zaśmiała się dziewczyna.- Tutaj się urodziłam, chodziłam do szkoły, a teraz pracuję w amerykańskiej firmie.- Pracujesz? - zdziwił się Chan.- Tak.tak.Ani myśli o tym, co przystoi młodej dziewczynie - wyjaśnił Ki Lim.- Cały dzień siedzi w centrali telefonicznej chińskiej dzielnicy i mówi do słuchawki, a naprzeciwko niej światełka na ścianie mrugają czerwono i żółto.- No i cóż w tym okropnego? - spytała dziewczyna, spoglądając na gościa z uśmiechem.- To raczej ciekawa praca - zauważył Chan.Co najmniej godzinę gawędzili krewniacy o odległych dniach młodości, kiedy to bawili się razem jako dzieci w Chinach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates