[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, wydostałem się, gdy upadł rząd włoski.Wstąpiłem do partyzantki.– To musiało być interesujące – powiedziałem.Roześmiał się krótko.– Sądzę, że można to tak określić.Interesujące i przerażające.Tak.Można powiedzieć, że z sierżantem Coertzem – to facet, z którym dość długo przebywałem, spędziliśmy czas naprawdę interesująco.– Afrykaner? – zaryzykowałem.W Afryce Południowej byłem nowy i niewiele wiedziałem wówczas o panujących tu układach, nazwisko jednak brzmiało z holenderska, a raczej jak jego afrykańska odmiana.– Zgadza, się – odparł Walker.– Prawdziwy twardziel.Trzymaliśmy się razem po opuszczeniu obozu.– Łatwo było uciec z obozu jenieckiego?– Chleb z masłem – rzekł Walker.– Strażnicy współpracowali z nami.Dwaj towarzyszyli nam nawet jako przewodnicy – Alberto Corso i Donato Rinaldi.Lubiłem Donata – myślę, że uratował mi życie – spostrzegł moje zainteresowanie i zaczął opowiadać ze swadą.Kiedy w 1943 roku rząd upadł, Włochy znajdowały się w rozsypce.Włosi byli niespokojni, nie wiedzieli, co się stanie, i podejrzliwie odnosili się do zamiarów Niemców.Była to świetna okazja do wyrwania się z obozu, zwłaszcza że przyłączyło się do nich dwóch strażników.Samo opuszczenie obozu nie stanowiło problemu.Jednak gdy Niemcy rozpoczęli operację zgarniania wszystkich jeńców alianckich, rozproszonych po środkowych Włoszech, zaczęły się kłopoty.– Wtedy właśnie oberwałem – powiedział Walker.– Przechodziliśmy wówczas przez rzekę.Atak nastąpił nieoczekiwanie.Panowała cisza.Słychać było tylko bulgotanie wody; raz rozległo się zduszone przekleństwo, gdy ktoś się pośliznął.Nagle rozległ się odgłos rozdzieranego perkalu – to spandau otworzył ogień i spokój nocy zakłócił niesamowity skowyt kul odbitych rykoszetem od wystających z rzeki głazów.Włosi odwrócili się i odpowiedzieli ogniem z pistoletów maszynowych.Ryczący jak byk Coertze grzebał zapamiętale w workowatej kieszeni swoich wojskowych spodni, po czym uniósł rękę rzucając coś ponad ramieniem.Rozległ się ostry huk, gdy granat eksplodował w wodzie.Coertze rzucił ponownie i tym razem granat wybuchnął na brzegu.Walker poczuł uderzenie w nogę.Padając przekręcił się i zachłysnął wodą.Młócąc wolną ręką trafił na głaz i chwycił się go kurczowo.Coertze rzucił jeszcze jeden granat i karabin maszynowy umilkł.Włosi opróżnili całe magazynki i zajęli się ładowaniem broni.Ponownie zapadła cisza.– Przypuszczam, że wzięli nas za Niemców – rzekł Walker.– Nie spodziewali się, że zostaną ostrzelani przez zbiegłych więźniów.Szczęście, że Włosi wzięli ze sobą broń.W każdym razie ten przeklęty karabin maszynowy umilkł.Przez kilka minut stali pośrodku rzeki, a bystry, zimny nurt zbijał ich z nóg.Nie śmieli się poruszyć, nie wiedząc, czy z brzegu znów nie posypią się strzały.Po pięciu minutach Alberto rzekł cicho:– Signor Walker, nic się panu nie stało?Walker podciągnął się i stanął na nogi.Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że wciąż ściska w rękach naładowany karabin.Lewą nogę miał odrętwiałą i zimną.– Wszystko w porządku – odparł.Coertze wydał przeciągłe westchnienie i powiedział:– No to dalej.Przechodzimy na drugą stronę, ale cicho.Doszli na drugi brzeg rzeki i bez odpoczynku ruszyli zboczem wzgórza.Wkrótce Walker poczuł ból w nodze i zaczął ustawać.Alberto zaniepokoił się.– Trzeba się śpieszyć.Musimy przejść tę górę przed świtem.Walker stłumił jęk, gdy stanął na lewej nodze.– Dostałem – powiedział.– Myślę, że dostałem.Coertze zszedł z powrotem po zboczu i rzekł poirytowany.– Magtig, no dalej, ruszajcie się!Alberto powiedział:– Źle jest, signor Walker?– O co chodzi? – spytał Coertze, nie rozumiejąc włoskiego.– Mam kulę w nodze – odparł Walker cierpko.– Tego tylko nam trzeba – powiedział Coertze.W ciemnościach rysował się tylko jako ciemniejsza plama, ale Walker dostrzegł, że niecierpliwie potrząsa głową.– Musimy się dostać do obozu partyzantów, zanim się rozwidni.Walker przez chwilę naradzał się z Albertem, po czym rzekł po angielsku:– Alberto twierdzi, że w pobliżu jest miejsce, gdzie możemy się ukryć.Mówi, że ktoś powinien zostać ze mną, kiedy pójdzie szukać pomocy.– Pójdę z nim – mruknął Coertze.– Ten drugi makaroniarz może zostać z tobą.Zabierajmy się stąd.Ruszyli wzdłuż zbocza.Po jakimś czasie teren zaczął opadać.Nieoczekiwanie pojawił się niewielki parów – szczelina w zboczu góry.Znajdowały się tam skarłowaciałe drzewa dające niewielką osłonę, pod stopami zaś mieli wyschnięte łożysko potoku.Alberto zatrzymał się i powiedział:– Zostaniecie tu, dopóki po was nie przyjdziemy.Trzymajcie się pod drzewami, tak żeby nikt was nie zobaczył, i starajcie się jak najmniej ruszać.– Dzięki, Alberto – rzekł Walker.Po krótkim pożegnaniu Alberto i Coertze zniknęli w mroku nocy.Donato ułożył Walkera wygodnie i przygotowali się do przeczekania nocy.Walker przeżywał ciężkie chwile.Noga bolała i było mu bardzo zimno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates