[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakież ograniczenie tak wspaniałych umysłów! Ów fakt usunięcia ze świadomości jego studentów Szatana zawsze napełniał go niepokojem.W oddali zabrzmiały dzwony.Ich dźwięk był przyjemny, wprawiał w ekstazę.Wiele głów zwracało się w kierunku, skąd dochodził ich głos, jakby tony te były namacalne, jakby można je było oddzielić od siebie, a mężczyźni i kobiety, leniwie unoszący się w łodziach na falach rzeki Oksford, mogli je przeanalizować.Simon otrząsnął się z zadumy i powiódł wokół wzrokiem, ciesząc się fizycznym poczuciem spokoju i lekkim ciepłym wiatrem, który wpływa uspokajająco na jego często udręczony umysł.Tu, gdzie rzeka rozszerzała się i płynęła spokojniej, na jej połyskliwych wodach unosiły się liczne łodzie dryfujące sennie, popychane przez młodych, półnagich mężczyzn za pomocą ciężkich wioseł.Pasażerowie, rozłożeni niedbale w ich płaskich wnętrzach, odwracali twarze do słońca, przymykali oczy.Ich usta poruszały się od czasu do czasu, przerywając ciszę żartami, a śmiech, który wzbudzali, niósł się długo w powietrzu.W niektórych miejscach brzeg porośnięty był brzozami, lecz tu, w pobliżu śluzy albo usunięto je dawno temu, albo nigdy nie rosły.Brzeg rzeki był trawiasty i miękki, schodził w błotniste obrzeże, o które rozbijały się łagodne fale, wywoływane przez przepływające łodzie.Po drugiej stronie rzeki, ponad rosnącymi z rzadka drzewami, wznosiły się w dość dużej odległości pogrążone w zadumie wieże Oksfordu, migotliwe w mgiełce upału.Wieże wysokie, smukłe i niższe, masywniejsze, niczym wieże katedry św.Pawła połyskujące w słońcu.Gdzieś spośród nich rozległa się najpierw ostra, potem łagodniejsza, melodia dzwonu.- Dzwoni, na co? - zastanawiał się.To nie zwykła kolej rzeczy, to nie bliski, znany ton, wzywający wiernych do modlitwy, ani też bijący na alarm, ostrzegający przed wrogim hitlerowskim samolotem, jak wówczas, kiedy Szatan wybrał się w podróż na dobrą ziemię.Dzwon wzbudził wtedy w podupadłym narodzie brytyjskim siłę, jakiej nie spotykano od wieków.Czy zakonnik Roger Bacon rzeczywiście spacerował po wieżach, stąpając z kamienia na kamień - jak głosi miejscowa, studencka legenda? Tylko studenci, zafascynowani wiekowym miastem, mogli zadbać o to, by ta niesamowita legenda utrzymała się przez sześć setek lat.Czy nie kaleczył sobie stóp? Z pewnością odpoczywał na bardziej płaskich dachach, z pewnością jęk jego bólu wznosił się ponad trawiastym wybrzeżem i niósł się dalej, ponad kamienistymi równinami hrabstwa Oksford.Uwagę Simona przykuł dziewczęcy śmiech, gdy na przepływającej tuż obok łodzi opalony młody człowiek usiłował namówić swą towarzyszkę, by położyła się na plecach w pozycji niezbyt wygodnej i jednocześnie niezbyt przyzwoitej.Uśmiechnął się.Przypomniał sobie własne przeżycia o podobnym charakterze, gdy wiele lat temu spędził, już jako absolwent, rok w Cambridge, korzystając w pełni z podobnych rozrywek, choć tam kanał okalający miasto nie dorównywał tutejszej rzece, która kilka mil dalej wpływa do dostojnej Tamizy.Biała bluzka, biała sukienka.jego wzrok zatrzymał się na pełnej, zgrabnej sylwetce dziewczyny.Jej długie kasztanowe włosy powiewały za krawędzią łodzi, miała przymknięte oczy.Słońce ożywiało jej młodą, zdrową skórę - teraz, gdy należało odwrócić uwagę od miłosnych zalotów i skupić się na nieco ważniejszym zadaniu: utrzymania łodzi w równowadze.Słyszał śmiech, który jednak pochodził z innego czasu, sprzed lat.Czy i wówczas biły dzwony? Wtedy gdy spotkał ją po raz pierwszy?Przymknął oczy i wyciągnął się na trawie.Jego szczupłe, długie ciało przypominało teraz sylwetki chłopców, leżących wokół niego, choć z pewnością byli mniej znużeni i zmęczeni niż on - pośród nich: starszy mężczyzna.Simon Barnes zbliżał się do pięćdziesiątki i choć był pełen sił, jego posiwiałe włosy i zapadnięte policzki bardziej zdradzały jego wiek, niż jakiekolwiek wspomnienia z przeszłości.Przemierzył cały świat: od Dalekiego Wschodu, gdzie przeżył w Hong Kongu sześć nieznośnych miesięcy w nieopisanym fetorze tego miasta, aż po Kenię, gdzie pośród odległych, spokojnych, prymitywnych plemion doświadczył obecności Ciemnych Mocy o wiele intensywniej niż w jakimkolwiek upadłym kościele w rodzimym kraju.Przedtem była jeszcze Kalifornia i małe miasteczko na skraju pustyni, gdzie znaleźli swoje miejsce dziwni ludzie i gdzie wyznawano osobliwe poglądy filozoficzne.Miejscowi nienawidzili „czarowników”, jak ich powszechnie nazywali.Pośród tej podzielonej społeczności jego ośmioletnia wówczas córka przeszła trzy pierwsze lata szkoły, podczas gdy on głosił ewangelię ludziom, którzy kochali co prawda każde jej słowo, lecz niezdolni byli do uchwycenia ich głębszego sensu.Jak dziwnie często ludzie przyjmują lęk przed Bogiem, gdy zaoszczędzono im lęku przed Diabłem.Ze wszystkich miejsc, jakie w swym życiu odwiedził, największą niechęć żywił do tego małego, zacofanego miasteczka na Zachodnim Wybrzeżu, w którym osiadły przedziwne gminy, konkurujące z nim głoszeniem swych cudacznych prawd.Zamknął oczy, czuł jak słońce ogrzewa mu twarz.Jej śmiech, mimo upływu czasu, brzmiał głośno i wyraźnie.Wiatr kłuł go w oczy, więc zaklął cicho, rozczulając się nad sobą.Tak było zawsze, gdy tu przyjeżdżał: wspominał Cambridge i pierwsze spotkanie z Gabrielle.Gdyby miał być zupełnie szczery, to jedynym powodem, dla którego pozwalał Felicity zabierać się na ich cotygodniowe letnie pikniki było to, że w jakiś sposób zdawał się tu unosić w czasie.Słyszał wtedy głos i czuł delikatny dotyk Gabrielle, gdy poznawali się i odkrywali wzajemnie, zanim nastąpiła jej przedwczesna śmierć.Na myśl o jej śmierci otworzył oczy i poczuł, że napinają mu się mięśnie twarzy i że ma mdłości.Zawsze mdłości.Nie wiedział, czy to jego nagła reakcja na myśl o śmierci, czy też na dręczące pytanie, dlaczego dopuszczono, by umarła.Wiele lat temu te dwie sprawy zlały się w jedno i trudno je było dziś rozdzielić.Teraz powracały tylko jako cień tamtego straszliwego bólu.Zdawało mu się, że chmury przepływające po niebie przybrały kształt białej sukienki.Posłyszał jej śmiech i wołanie i jak zwykle musiał zwalczyć w sobie pokusę sprawdzenia, czy nie ma jej gdzieś w pobliżu.- Tato?Gabrielle, to jej głos! Usiadł.Okropne wizje odpłynęły jak owa ciemna chmura nad brzegiem rzeki.Dzwon umilkł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates