[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Co o tym sądzisz, mój miły? Myślisz, że uda im się to oderwać od ziemi?Kelly odegrał scenkę pod tytułem: „Pies usiłuje myśleć", ale po chwili uznał tę czynność za zbyt uciążliwą.Dwukrotnie machnął ogonem, kłapnął pyskiem na motyla, po czym usiadł, ciężko zipiąc.Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że uważa się za własność Chrisa; Bob mądrze nie próbował prostować jego poglądów na ten temat.Wyjaśnienie Kelly'emu równie abstrakcyjnej kwestii było zadaniem czasochłonnym i skomplikowanym, i tak czy owak beznadziejnym.Kelly zarabiał na swoje utrzymanie – łowił króliki – co w pewien sposób rekompensowało fakt, że od czasu do czasu upolował jeża, tak wiec poza Chrisem nikogo w rodzinie nie obchodziło, za czyją własność pies się uważa.Wokół rozprażonego miasta coś się nareszcie zaczynało dziać.Niewielkie grupki prawie niewidocznych z powodu odległości mężczyzn, świecąc jaskrawożółtymi hutniczymi kaskami, patrolowały pas nagiej ziemi.Zapewne egzekwują jakiś przepis – doszedł do wniosku Chris – kto wie, czy nie ostatni ziemski przepis obowiązujący w Scranton, choć Bóg jeden wie, ile ziemskich zarządzeń Ojcowie Miasta zabierali ze sobą.Ekipa wyraźnie poszukiwała ciekawskich, którzy zbliżyli się do strefy na niebezpieczną odległość.Chris wyobraził sobie patrol tak plastycznie, że przez chwilę niemal słyszał głosy mężczyzn.Nagle zrozumiał, że to wcale nie złudzenie.Zerwał się z miejsca.Błysk żółtych kasków zdradził jedną z patrolujących grup, która przeciskając się miedzy barakami u stóp nasypu, zmierzała w jego stronę.Głęboko zakorzeniona, nabyta w kłusowniczym życiu ostrożność kazała mu natychmiast zanurkować w krzaki po drugiej stronie nasypu.Był tam niewidoczny, ale też sam nic nie widział, nadal jednak słyszał głosy patrolujących.–…kogokolwiek w tych barakach.Moim zdaniem,to strata czasu.–Szef kazał szukać, to szukamy i tyle.Osobiście uważam, że lepiej by nam poszło w Nixonville.–U tych włóczęgów? Uciekają od roboty jak od ognia.Po tej stronie miasta ludzie przywykli szukać pracy.Co nie znaczy, że im się to udaje.Chris ostrożnie rozchylił zarośla i wyjrzał.Nadal nie widział tych mężczyzn, ale za to z drugiej strony, po nasypie kolejowym nadciągała kolejna grupa.Szybko zasunął zarośla.Żałował, że nie wspiął się wyżej po stoku.Teraz było za późno.Nowy patrol doszedł tak blisko, że Chris wyraźnie słyszał chrzęst kroków.Gdyby się teraz ruszył, wykryliby go z pewnością.W dolinie rozległo się nagle ciche buczenie, podobne do bzyczenia pszczół, ale nieskończenie bardziej łagodne i niskie w brzmieniu.Chris w życiu nie słyszał podobnego dźwięku, nie miał jednak najmniejszych wątpliwości, co oznacza: włączono wirator Scranton.Czyżbymiał w ukryciu przegapić start? Przecież miasto nie odleci, dopóki ostatni patrol nie znajdzie się na pokładzie!Głosy zbliżały się i Kelly zawarczał cicho za plecami Chrisa.Chłopiec chwycił psa za sierść na karku i potrząsnął delikatnie.Nie odważył się otworzyć ust.Kelly umilkł, ale nadal czaił się do skoku.–Ej, patrzcie, kogo my tu mamy! Chris zamarł jak królik, który wyczuł lisa.Zaraz jednak rozległ się inny głos.–Wynoście się stąd.To moja ziemia.Nic tu nie macie do roboty.–Doprawdy? Czyżbyś nie słyszał o obowiązku opuszczenia doliny dziś do dwunastej w południe? Zawiadomienie wisi na drzwiach do twojego domu.Nie umiesz czytać, Jack, czy co?–Nie będę się słuchał każdego świstka papieru.Mieszkam tutaj, rozumiecie? To parszywa buda, ale moja własna.Ani mi się śni z niej ruszać i tyle.A teraz zjeżdżajcie stąd, dobrze?–Nie tak znowu dobrze, Jack.Prawo nakazuje cię wysiedlić.Nam twoja buda niepotrzebna, ale takie jest prawo.–Obowiązuje chyba prawo własności?–Masz tam jakieś kłopoty, Barney? – odezwał się nowy głos jakieś pięć metrów od miejsca, w którym kucał Chris z Kellym.–Nielegalny lokator.Nie chce się ruszyć, mówi, że jest właścicielem tej ziemi.–Dowcipniś.Każ mu pokazać akt własności.–E tam, co sobie będę głowę zawracał.Nie ma czasu.Bierzmy go i chodźmy.–Nigdzie mnie nie…Chris usłyszał soczyste plaśnięcie.– Te – wycharczał jakiś głos z niedowierzaniem.– Widzieliście tego gbura! W porządku, mój panie…Rozległy się odgłosy kolejnych uderzeń, po nich brzęk tłuczonego szkła albo talerzy – domyślił się Chris – zresztą mogły to być też meble.Nagle Kelly wydał z siebie wysoki przeciągły skowyt.Chris rozpaczliwie usiłował go przytrzymać, ale pies wyrwał się, wyskoczył z krzaków i pomknął przez nasyp w stronę szamoczącychsię mężczyzn.–Uważaj! Te, skąd się tutaj wziął ten kundel?–Wyskoczył z tamtych krzaków.Ktoś lam jeszcze jest.Widzę rude włosy.Dobra tam, rudy, wyłaź z krzaków i to biegiem!Chris wstał powoli, gotów walczyć albo próbować ucieczki.Kelly po drugiej stronie nasypu przestał szczekać jak idiota
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates