[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lois McMaster BujoldUczeń Wojownika(The Warrior’s Apprientice)Cykl Barrayar tom 3Przełożył Maciej SzczerbicDla Lilian Steward CarlRozdział 1Wysoki podoficer o surowej twarzy, ubrany w zielony uniform imperatora, dzierżył komunikator tak jak marszałek polny buławę.Uderzył się nią w udo i wyzywająco zmierzył stojących przed nim mężczyzn wzrokiem pełnym pogardy.Normalka, uspokajał się Miles.Mimo że był to rześki jesienny dzień, miał na sobie tylko spodenki i sportowe buty i walczył z dreszczami.Nic tak nie wytrąca z równowagi, jak stanie prawie bez ubrania, gdy wszyscy dookoła czekają na Imperatora Gregora, aby przyjął paradę.Dla oddania sprawiedliwości zgromadzonym, należy nadmienić, iż wszyscy ubrani byli podobnie jak Miles.Oficer nadzorujący wyglądał jak góra.Miles zmierzył go wzrokiem, zastanawiając się, jakie siły świadomości lub nieświadomości zostały użyte do uzyskania postawy, z której biła zimna pewność siebie.Trzeba będzie się jeszcze wiele uczyć.– Wystartujecie parami – poinstruował ich oficer.Nie podniósł nawet głosu, a jednak słychać go było nawet w najdalszych szeregach.Jeszcze jeden sprytny chwyt, pomyślał Miles.Przypomniał mu się zaraz ojciec, który, jeśli był rozgniewany, zniżał swój głos do szeptu.To przykuwało uwagę.– Zaraz po ukończeniu przez was ostatniego etapu biegu z przeszkodami, zacznie się odmierzanie czasu na dystansie pięciu kilometrów.– Oficer począł przygotowywać dwójki startujących.Wyczerpujące egzaminy wstępne do Imperialnej Akademii Wojskowej Barrayaru trwają tydzień.Miles miał już za sobą pięć dni.– Najgorsze już za nami – powtarzali przyszli kadeci.Niekiedy już pozwalali sobie na żarty, przesadzone narzekania na trudne egzaminy, liche jedzenie, a nawet podrwiwali z głupoty egzaminujących.Na sprawdzian wytrzymałościowy czekali bez lęku.Igraszka, myśleli sobie wszyscy z wyjątkiem Milesa.Stał wyprężony jak struna, jakby wierzył, że samą siłą woli zdoła wyprostować swój przekrzywiony kręgosłup.Gwałtownie uniósł podbródek, chcąc odciążyć zbyt dużą głowę, po czym skupił wzrok na torze przeszkód.Na samym jego początku stał pięciometrowy mur z betonu, na którego szczycie jeżyły się stalowe szpikulce.Wspiąć się na mur to nie problem, wiedział, że mięśnie nie odmówią mu posłuszeństwa.Bał się o zejście, bał się o swoje kości, przeklęte kości.– Kosigan, Kostolitz – wywołał ich mijający go podoficer.Miles ściągnął brwi i obrzucił zwierzchnika szybkim spojrzeniem, a następnie skierował wzrok przed siebie.Pominięcie tytułu przed jego nazwiskiem nie było zamierzoną obelgą, lecz wykładnią ogólnopaństwowej polityki personalnej.W szeregach cesarskich zrównano wszystkich podwładnych.To dobra polityka, wprowadził ją ojciec Milesa.Dziadek oczywiście sarkał na takie nowinki.Wszak sędziwy starzec zaczynał służbę w cesarskim wojsku, kiedy kawaleria była jeszcze głównym rodzajem wojska, a każdy z oficerów szkolił własną grupę wojowników.Gdyby w tamtych odległych czasach ktoś zwrócił się do niego per „Kosigan”, z pominięciem „Vor”, cała sprawa niechybnie zakończyłaby się pojedynkiem.Teraz jego wnuk ubiegał się o miejsce w akademii wojskowej, w której wykładano takie nauki, jak taktykę broni energetycznej, planowanie sieci wyjść ewakuacyjnych i zagadnienia obrony planetarnej.Stał w szeregu z młodzieńcami, którzy w czasach jego dziada nie mogliby nawet przytrzymać mu strzemienia przy dosiadaniu konia.No, niezupełnie jesteśmy równi, pomyślał z goryczą, kierując wzrok wzdłuż szeregów.Chłopak, który miał z nim biec przez tor przeszkód, Kostolitz, wyczuł na sobie spojrzenie partnera i popatrzył na niego ze źle ukrywanym zaciekawieniem.Oczy Milesa znajdowały się akurat na takiej wysokości, by mógł podziwiać rozwinięte bicepsy sąsiada.Podoficer wydał komendę: „Rozejść się!” dla wszystkich, którym przyszło jeszcze czekać na swoją kolej.Kosigan i Kostolitz usiedli na trawie.– Widywałem cię przez cały tydzień – zwrócił się do niego Kostolitz.– Co to za instrument nosisz na nodze?Dzięki doświadczeniu nabytemu po wielu takich rozmowach, Miles bez trudu opanował poirytowanie.Istotnie wyróżniał się w tłumie, zwłaszcza w tym szczególnym tłumie.I tak dobrze, że Kostolitz nie obraził go niegrzecznym gestem, jak to niegdyś zrobiła stara wieśniaczka z okręgu Vorkosigan.W odległych i zacofanych regionach Barrayaru, jak na przykład w dzikich górach Dendarii, w rodowej domenie Vorkosiganów, dzieciobójstwo było wciąż powszechną praktyką, stosowaną nawet przy tak nieznacznych ułomnościach jak zajęcza warga.Próby wytępienia takich zwyczajów, podejmowane przez światłych rządców w stolicy, nie przynosiły żadnych skutków.Miles spojrzał na parę błyszczących stalowych szyn biegnących równolegle do jego nogi, pomiędzy kolanem a kostką, które pozostawały dotąd pod osłoną spodni.– To klamra na nogę – odpowiedział grzecznie, lecz wymijająco.Kostolitz nie przestawał się gapić.– Po co?– To tylko chwilowo.Mam w tym miejscu kruche kości i muszę ją nosić, żeby ich nie złamać, póki lekarz nie orzeknie, że już przestałem rosnąć.– Dziwne – wyraził swoją opinię Kostolitz.– To z powodu choroby?Udając zmianę pozycji, odsunął się troszkę od Milesa.Nieczysty, ach, nieczysty, pomyślał z rozpaczą Miles.A może go nastraszę, powiem, że to jest zakaźne i że rok temu byłem jeszcze wysoki.Odepchnął od siebie pokusę.– Moja matka nawdychała się śmiercionośnego gazu, gdy nosiła mnie w łonie.Wyszła z tego cało, mnie zaś został na pamiątkę spowolniony wzrost kośćca.– Och! Nie zrobili ci operacji?– Pewnie, że tak.Dzięki temu samodzielnie chodzę i służba nie musi mnie nosić w wiaderku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates