[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No i nie zmartwienie, bo stacja kolejki migała sino łysk aut lysk aut zaraz tam niedaleko.Rozchodziło się tylko o to, czy zostawić wóz do zgarnięcia polucyjniakom, czy w tym naszym nastrojeniu na wred i zabój pichnąć go fest i w te zagwiaździochę, aż chlupnie, póki wieczór nie umarł.To my się raz dwa zdecydo na to drugie i wysiedliśmy, i z hamulca, i dopchnęliśmy go we czterech na brzeg tej śmierdęgi niby syrop zmieszany z fekałem ludzkim, a potem r-r-raz go pych i po-o-szedł! Musieliśmy bystro uskoczyć, żeby ta paskuda nam nie chlupnęła na ciuch, ale on tylko spl-l-luw-sz-sz i potem glolp! i paszoł do dna i fajnie.– Żegnaj mi, stary towarzyszu! – zawołał Georgie, a Jołop znów uraczył nas wielkim rechotem: – Chu chu chu chu.– Potem ruszyliśmy na stację, żeby ujechać ten jeden przystanek do Centrum, jak nazywali środeczek miasta.Zapłacili my grzecznie za bilety i czekali jak dżentelmeni spokojnie na peronie, stary Jołop dokazywał przy automatach, bo miał w karmanach pełno drobnej monalizy i w razie czego był gotów rozdać te czekoladki biednym i głodującym, choć nie było takich pod ręką, a potem się wtarabanił stary ekspres torpedo i my do niego, a wyglądał prawie że pusty.Aby zająć się na te trzy minuty jazdy, powygłupialiśmy się z tak zwaną tapicerką, po niemnożku wydzierając sobie dość fajnie flaki z siedzeń, a Jołop wziął i przyłańcuszył w okno, że szkło bryzg i odmigotało w ten zimowy wozduch, ale byliśmy już tak więcej zrypani i wymiętoszeni, i spluci po tym wieczorze, bo się upuściło niemnożko tej energii, o braciszkowie moi, tylko Jołop, takie to już było szutniackie zwierzę, ciągle ta zgrywa i radocha, tylko że na wygląd cały uszargany i zanadto śmierdzący od potu, i to też była jedna rzecz u starego Jołopa wsiegda dla mnie przeciwna.Wysiedliśmy w Centrum i wolno suniemy znów do Baru Krowa, a co i raz wszyscy uaaaa w rozziew i tylne plomby do księżyca, gwiazd i do latami, bo jeszcze byliśmy malczykami, co rosną, i w dzień chodziło się do szkoły, a w Krowie okazało się jeszcze gorzej zatłoczone niż przedtem.Ale ten członio, co przedtem cały czas bulgotał, będąc na cyku, na białym i syntemesku albo czymś tam, wciąż zasuwał to samo: – Łobu za ułkamartwej że nie droszło hej hoglatonicznie pogoda z wietrzą.– Musiał to już być jego trzeci albo czwarty kurs tego wieczora, bo miał ten nieludzko blady wygląd jakby nie człowiek a rzecz i jakby ryło miał po nastojaszczy wyrżnięte z kawałka kredy.Jak mu się chciało spędzić tyle czasu na haju, to już faktycznie powinien wziąć osobny pokoik na tyłach, a nie siedzieć tu na dużej sali, bo tu zawsze jakieś malczyki ustroją sobie z nim, niemnożko ubawu, chociaż nie za ostro, bo w starej Krowie zawsze mają utajonych gdzieś fest łamignatów, którzy dadzą radę każdej rozróbce! Mimo to Jołop wcisnął się koło tego członia i wydając ten swój szutniacki wrzask, aż pokazał w gardle dyndałki, żgnął go w stopę swoim wielkim, ubłoconym buciorem.Ale ten członio, braciszkowie, w ogóle nic nie słyszał, bo już był ponad ciałem.Wokół nas tankowały i doiły, i dokazywały przeważnie nastole (po naszemu nastolami nazywało się seksolatki), ale było też nieco takich więcej drewniaków, mużyki i fifki też (ale żadnych burżujów) śmiali się i bałakali przy barze.Po fryzjerce i luźnych ciuchach (przeważnie wielkie swetry jakby ze sznurka) dało się poznać, że przyszli z prób w studio ti wi, zaraz za rogiem.Ich dziule miały te ożywione bardzo ryje i szerokie, ogromne usta, czerwone że horror szoł, z mnóstwem zębów, i śmiechały się i niczewo nie troszczyły się o zło świata.A potem płyta na stereo dźwiękła i zgasła (był to Johnny Żiwago, ten ruski kocur, a wykonywał Tyłko raz na dwa dni) i w tej jakby picredyszce, w krótkim małczaniu, zanim wpadła następna, któraś z tych fifek – bardzo krasiwa i z wielkim ustem w ułybce, chyba w latach już lak nieźle trzydziestych – nagle dała się w śpiew, nie więcej niż półtora taktu, jakby za przykład czegoś tam, o czym wsie bałakali, i to było jakby na chwilę, o braciszkowie moi, jakiś wielki ptak wleciał do tej mołoczni i poczułem, jak mi każdy jeden maleńki włosek na ciele staje dęba i dreszcze po mnie polazły do góry jak powolne małe jaszczurki, a potem apiać w dół.Bo poznałem, co ona śpiewa.To ten kawałek z opery Friedricha Gitterfenstera Das Bettzeug, gdzie ona to pieje z poderżniętym już gardłem, a słowa są: Może tak i lepiej.W każdym razie aż mną zatrzęsło.Ale stary Jołop, jak tylko usłyszał ten kusoczek śpiewu niby kęs czerwonego od żaru mięsa chlaśnięty na talerz, z miejsca rypnął jedno z tych swoich chamstw, na ten raz trąbkę z warg, po czym sobacze wycie, po czym dwoma paluchami podwójny sztos w górę, po czym wywrzask i w rechot.To ja się poczułem cały w gorączce i jakby mnie rozpalona krew zachłysnęła, na słych i na widok tej wulgarni Jołopa i mówię: – Ty skurwlu.Ty brudny zapluty nieokrzesany skurwlu.– Georgie siedział między mną a tym hadkim Jołopem, sięgnąłem przez niego i piąchnąłem Jołopa w usto.Jołop się zdziwił, japsko mu się otwarło i siedział ocierając sobie blut grabą z ryła, w oszołomieniu łypiąc to jak mu cieknie czerwone, to znów na mnie.–Czego mi to za co zrobiłeś? – spytał jak to on, po ciemniacku.Mało kto zakapował, co zrobiłem, a kto widział, ten nie uważał.Stereo było znowu wkluczone i grało coś bardzo rzygotliwego na elektroniczną gitarę.Odbałaknąłem mu:–Za to, że jesteś skurwlem bez wychowania i bezjednej malejszej kroszki pojęcia, jak się zachowywać publicznie, o ty braciszku mój
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates