[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Właśnie.A przecież to z powodu kanceranu tyle ostatnio o nim pisano.–I z powodu jego pozycji w instytucie – dodał Charles, czując, że twarz mu czerwienieje z pogardy.Miał za złe doktorowi Thomasowi Brightonowi rozgłos, jaki ten sobie zapewnił, zauważył jednak, że ilekroć występował z podobną opinią, poczytywano to za objaw zawiści.– Żal mi go – powiedziała Ellen.– Pewnie mu to zaszkodzi w dalszej karierze.–Czy mnie słuch nie myli? – spytał Charles.– Żal ci tego tandetnego, pokrętnego drania? Mam nadzieję, że kopną go w dupę i wyleją z medycyny.I to ma być lekarz.Kantowanie przy badaniach jest tak samo ohydne jak oszukiwanie w leczeniu.Nie, jeszcze gorsze! Takie badania mogą w końcu przynieść więcej szkody.–Nie byłabym taka pochopna w sądach.Może czuł się pod naciskiem opinii publicznej.Niewykluczone, że znalazłyby się dla niego okoliczności łagodzące.–W sprawach etyki zawodowej nie ma okoliczności łagodzących.–Hmm, nie zgadzam się z tobą.Ludzie miewają kłopoty.Nie wszyscy jesteśmy nadludźmi jak ty.–Przestań mi tu wciskać psychologiczny kit – rzucił Charles.Zaskoczyła go niechęć przebijająca ze słów Ellen.–Dobrze, nie będę.Przydałoby ci się jednak trochę współczucia i sympatii dla ludzi, Charlesie Martel.Masz gdzieś uczucia innych.Potrafisz jedynie brać – głos Ellen drżał z emocji.W laboratorium zapadła pełna napięcia cisza.Ellen ostentacyjnie wróciła do pracy.Charles otworzył książkę eksperymentów, nie mógł się jednak skoncentrować.Żałował, że okazał taki gniew, poza tym najwyraźniej obraził Ellen.Czyżby rzeczywiście był niewrażliwy na uczucia innych? Po raz pierwszy usłyszał z ust Ellen nieprzychylne słowa.Zastanawiał się, czy ma to jakiś związek z przelotnym romansem, jaki miał z nią, zanim poznał Cathryn.Doszło do niego raczej wskutek wzajemnej bliskości w ciągu lat wspólnej pracy niż z zauroczenia, pomógł też Charlesowi wydobyć się z przygnębienia, w jakie popadł po śmierci Elizabeth.Trwał jedynie miesiąc, potem w instytucie w charakterze sezonowej pomocy pojawiła się Cathryn.Od tamtego czasu Charles nigdy nie rozmawiał z Ellen o ich związku.Wydawało mu się, że lepiej pozwolić temu epizodowi bezpowrotnie odejść w przeszłość.–Przepraszam, jeśli wypadło to za ostro – rzekł.– Nie chciałem, poniosło mnie.–A ja przepraszam, że powiedziałam to, co powiedziałam – odparła Ellen, choć wciąż nieco drżącym głosem.Jej odpowiedź nie przekonała Charlesa.Miał ochotę ją zapytać, czy rzeczywiście jest nieczuły, nie potrafił się jednak na to zdobyć.–Aha – dodała Ellen – doktor Morrison chce się z tobą jak najszybciej zobaczyć.Dzwonił przed twoim przyjściem.–Morrison może zaczekać – odrzekł Charles.– Zabierajmy się do pracy.Cathryn czuła złość na Charlesa.Nie należała do osób tłumiących podobne uczucia; poza tym uważała, że w tym przypadku jej gniew jest uzasadniony.Po krwotoku Michelle Charles mógł zmienić swój uświęcony rozkład dnia i zawieźć ją do Kliniki Pediatrycznej.Mimo wszystko był przecież lekarzem.Oczami wyobraźni widziała Michelle zakrwawiającą cały samochód.Czy mogła wykrwawić się na śmierć? Nie była pewna, przerażała ją jednak taka ewentualność.Nienawidziła wszystkiego, co wiązało się z chorobami, krwią i szpitalami.Nie wiedziała, dlaczego przejmowały ją takim lękiem, prawdopodobnie wiązało się to z powikłanym zapaleniem wyrostka, które przeszła jako dziesięcioletnia dziewczynka.Były kłopoty z jego rozpoznaniem, najpierw w gabinecie lekarskim, później w szpitalu.Do dzisiaj miała żywo w pamięci białe kafelki i zapach środków odkażających.Najgorszym jednak przeżyciem było badanie ginekologiczne.Nikt nie zadał sobie trudu, by jej cokolwiek wyjaśnić, ograniczono się do przytrzymania jej na fotelu.Charles znał jej odczucia, a mimo to uparł się, by pojechać do laboratorium jak zwykle, pozostawiając Cathryn martwienie się o Michelle.Doszedłszy do wniosku, że w towarzystwie będzie jej raźniej, Cathryn zadzwoniła do Marge Schonhauser, czy nie podrzucić jej do Bostonu.Jeśli Tad jest jeszcze w szpitalu, jego matka zapewne skorzysta z zaproszenia.Dzwoniła z kuchni.Po drugim dzwonku odebrała Nancy, szesnastoletnia córka Schonhauserów.–Mama jest już w szpitalu.–Cóż, miałam nadzieję, że się na coś przydam – powiedziała Cathryn.– Spróbuję ją tam złapać.Gdyby mi się nie udało, przekaż jej, że dzwoniłam.–Jasne – odrzekła Nancy.– Na pewno będzie jej miło.–Jak tam Tad? – spytała Cathryn.– Wraca wkrótce do domu?–Jest strasznie chory, proszę pani.Musi mieć przeszczep szpiku.Przebadali nas wszystkich i okazało się, że tylko Lisa może być dawcą.Trzymają go pod namiotem, żeby uchronić przed zarazkami.–To okropnie przykre – powiedziała Cathryn.Poczuła, jak ubywa jej sił.Nie miała pojęcia, co to takiego przeszczep szpiku, brzmiało jednak dość przerażająco.Pożegnała się z Nancy i odwiesiła słuchawkę.Przez moment siedziała zamyślona.Bała się trochę spotkania z Marge, miała poczucie winy, że nie zadzwoniła wcześniej.W porównaniu z chorobą Tada krwotok z nosa Michelle i związane z nim obawy wydawały się błahe.Zaczerpnąwszy głęboko tchu, przeszła do salonu.Oparta o poduszki sofy Michelle oglądała program „Today”.Wypiwszy trochę soku pomarańczowego i odpocząwszy, poczuła się lepiej, wciąż jednak była niespokojna.Choć Charles nic takiego nie powiedział, miała wrażenie, że go w jakiś sposób zawiodła.Krwotok z nosa jedynie nasilił to odczucie.–Dzwoniłam do doktora Wileya – odezwała się Cathryn tak pogodnie, jak potrafiła.– Pielęgniarka powiedziała, że powinnyśmy przyjechać zaraz, inaczej grozi nam długie czekanie.Zbierajmy się więc.–Czuję się o wiele lepiej – Michelle zdobyła się na uśmiech.Jej wargi drżały.–Dobrze, ale nie wstawaj.Przyniosę ci płaszczyk i resztę – powiedziała Cathryn i ruszyła ku schodom.–Cathryn, chyba nic mi już nie jest.Mogłabym pójść do szkoły.Na poparcie tych słów Michelle przerzuciła nogi przez brzeg sofy i wstała.Uśmiech zniknął z jej warg, gdy zachwiała się, ogarnięta falą słabości.Cathryn obróciła się i utkwiła wzrok w adoptowanej córce, czując przypływ czułości do dziewczynki tak ukochanej przez Charlesa.Sądziła, że Michelle chce ukryć swą chorobę jedynie z lęku przed szpitalem, który sama znała tak dobrze.Podeszła do Michelle, otoczyła ją ramionami i przytuliła silnie do siebie.–Nie masz się czego bać – powiedziała.–Nie boję się – odrzekła Michelle, opierając się uściskowi Cathryn.–Czyżby? – spytała Cathryn, żeby tylko coś powiedzieć.Zawsze zaskakiwało ją, gdy odtrącano jej uczucia.Uśmiechnęła się z zakłopotaniem, nie zdejmując rąk z ramion Michelle.–Myślę, że powinnam iść do szkoły.Nie będę musiała ćwiczyć na wuefie, jeśli dasz mi zwolnienie.–Michelle, od miesiąca nie czujesz się najlepiej.Dziś rano miałaś gorączkę.Chyba nadszedł czas, żeby coś z tym zrobić.–Ale czuję się już świetnie i chcę iść do szkoły.Zdejmując dłonie z ramion Michelle, Cathryn wpatrzyła się w zaciętą twarz stojącej naprzeciw niej dziewczynki.Pod wieloma względami Michelle stanowiła dla niej tajemnicę; była taką pedantyczną, poważną osóbką, nazbyt rozwiniętą jak na swój wiek, a ponadto z sobie tylko znanych powodów trzymała macochę na dystans.Cathryn zastanawiała się, czy to dlatego, że matka Michelle umarła, gdy dziewczynka miała trzy lata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates