[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po lewej stronie stał ubrany w szary sweter potężny Murzyn, z dredami związanymi w koński ogon i w tak ciemnych okularach przeciwsłonecznych, że ukradkiem zerkając, nie mogła dostrzec jego oczu.Pociąg zatrzymał się z szarpnięciem, które omal nie rzuciło Marissy na podłogę, i drzwi rozsunęły się.Z westchnieniem ulgi wyszła wreszcie na peron.Normalnie przyjechałaby swoim samochodem, zostawiając go pod hotelem „Charles”, ale dzisiaj nie była pewna, jak się będzie czuła po drobnym zabiegu chirurgicznym – dlatego postanowiła pojechać metrem.Wcześniej była mowa o podawaniu jej jakichś środków uspokajających lub przeciwbólowych.Nie miała co do tego zastrzeżeń, gdyż wiedziała, że źle znosi ból.Otępiała po znieczuleniu wolała nie prowadzić.Pośpiesznie minęła trzech muzyków ulicznych zbierających datki od przechodniów i wbiegła po schodach prowadzących na ulicę.Deszcz padał cały czas, więc przystanęła na chwilę, aby rozłożyć parasolkę.Zapięła płaszcz i mocno trzymając parasolkę przecięła plac, kierując się w górę Mount Auburn Street.Gwałtowne porywy wiatru udaremniały próby osłonięcia się przed deszczem.Zanim dotarła do Kliniki Kobiecej przy końcu Nutting Street, krople deszczu zrosiły jej twarz jak perełki potu.Po wejściu do oszklonego wiaduktu, spinającego obie strony ulicy i łączącego główny budynek kliniki z jego częścią szpitalną i sekcją ostrego dyżuru, złożyła parasolkę, otrząsając ją z wody.Klinika mieściła się w niemodnym już budynku z czerwonej cegły i lustrzanego szkła, zwróconym w kierunku ceglanego dziedzińca.Do głównego wejścia, znajdującego się poza podwórzem, prowadziły szerokie granitowe schody.Westchnąwszy głęboko weszła na nie.Jako lekarka nawykła do odwiedzania instytucji medycznych, po raz pierwszy jednak robiła to w charakterze pacjentki, idąc nie do pracy, lecz by poddać się zabiegowi.Fakt, że nie miało to być nic poważnego, pocieszał ją dużo mniej, niż oczekiwała.Marissa uświadomiła sobie, że dla pacjenta nie istnieją drobne zabiegi.Zaledwie dwa i pół tygodnia wcześniej wchodziła tymi schodami, aby wykonać coroczny rutynowy wymaz Papa.Kilka dni później dowiedziała się, że wyniki badania cytologicznego były złe.Była tym szczerze zdziwiona, gdyż do tej pory cieszyła się doskonałym zdrowiem.Bez przekonania zastanawiała się, czy ta nieprawidłowość ma coś wspólnego z jej świeżo zawartym małżeństwem z Robertem Buchananem.Niewątpliwie od ślubu czerpali wiele przyjemności z fizycznej strony swego związku.Ujęła mosiężną gałkę masywnych drzwi i weszła do hallu.Wystrój wnętrza był raczej surowy, ale w dobrym stylu i z pewnością wskazywał na bogactwo.Podłogę pokrywał ciemnozielony marmur, a przy oknach stały fikusy w dużych donicach.Pośrodku pomieszczenia znajdował się punkt informacji.Marissa musiała chwilę poczekać, odpięła więc płaszcz i strząsnęła krople wody ze swych długich kasztanowych włosów.Dwa tygodnie wcześniej, poznawszy zaskakujące wyniki badania, Marissa odbyła długą rozmowę ze swym ginekologiem, Ronaldem Carpanterem, który usilnie zalecał wykonanie biopsji i kolposkopii.–To nic groźnego – powiedział z przekonaniem.– Pójdzie jak z płatka, a my będziemy wiedzieć na pewno, co się tam dzieje.To prawdopodobnie nic groźnego.Jeszcze trochę poczekajmy i zróbmy następny wymaz.Nawet gdyby chodziło o moją żonę, to w tym przypadku powiedziałbym: kolposkopia.Znaczy to, że należy obejrzeć wycinek pod mikroskopem.–Ja wiem, co to jest kolposkopia – rzekła Marissa.–Zatem wie pani również, jakie to proste – odpowiedział.– Obejrzę szyjkę jeszcze raz, pobiorę drobny wycinek, i to wszystko.Wyjdzie pani stąd za godzinę.Podamy pani jakiś środek znieczulający.Na ogół lekarze nie stosują tego przy biopsji, ale my jesteśmy bardziej cywilizowani.Jest to tak proste, że mógłbym to robić nawet przez sen.Marissa zawsze lubiła doktora Carpantera i ceniła jego bezpośredni i niefrasobliwy styl.Niemniej jednak jego stosunek do biopsji… Uświadomiła sobie, że punkty widzenia lekarza i pacjenta nie mają z sobą nic wspólnego.Nie obchodziło ją, jak łatwy ten zabieg jest dla lekarza, martwiła się bardziej o siebie.W końcu, pomijając ból, zawsze istniała groźba komplikacji.Postanowiła jednak przezwyciężyć swe opory, gdyż jako lekarz zdawała sobie sprawę z konsekwencji odłożenia biopsji.Po raz pierwszy poczuła się zagrożona, zawsze istniała bowiem niewielka, ale realna możliwość, że biopsja wykaże nowotwór.W takim przypadku im szybciej się o tym dowie, tym lepiej.–Dzienna chirurgia jest na drugim piętrze – odpowiedziała pogodnie recepcjonistka.– Proszę iść wzdłuż czerwonej linii.Marissa spojrzała na podłogę.Od punktu informacji prowadziły w różne strony kolorowe linie: żółta, czerwona i niebieska.Czerwona doprowadziła ją do wind.Na drugim piętrze doszła wzdłuż linii do oszklonego okienka.Biało ubrana pielęgniarka, widząc zbliżającą się pacjentkę, odsunęła szybę.–Nazywam się Marissa Blumenthal – rzekła Marissa z trudem.Musiała przełknąć ślinę, aby słowa przeszły jej przez gardło.Pielęgniarka znalazła kartę, sprawdziła rzutem oka dane, wyjęła plastykową bransoletę identyfikacyjną i przechylając się pomogła ją zamocować.Niespodziewanie Marissa odczuła cała tę procedurę jako poniżającą.Już od trzeciego roku studiów czuła się pewnie w otoczeniu szpitalnym, a nagle role się odwróciły.Wstrząsnął nią dreszcz strachu.–To potrwa kilka minut – rzekła melodyjnie pielęgniarka i wskazując na podwójne drzwi dodała – tam jest wygodna poczekalnia, wywołają panią, gdy wszystko będzie gotowe.Szklane okienko zasunęło się, a Marissa posłusznie weszła do dużego kwadratowego pokoju, umeblowanego w trudnym do opisania modernistycznym stylu.Czekało tam już około trzydziestu osób.Poczuła obojętne spojrzenia, gdy zażenowana szła w stronę wolnego miejsca przy końcu kanapy.Z okna widać było Charles River płynącą przez mały park.W szarej wodzie odbijały się bezlistne szkielety rosnących na brzegach drzew fikusowych.Odruchowo wzięła jedno z czasopism z lśniącymi okładkami i zaczęła je z roztargnieniem przeglądać.Ukradkiem zerknęła znad pisma na innych pacjentów i z ulgą stwierdziła, że powrócili oni do czytania swoich pism.Jedynym słyszalnym w poczekalni dźwiękiem był szelest przewracanych stron.Spojrzała na kilka innych czekających kobiet, zastanawiając się nad celem ich wizyty.Wszystkie wyglądały bardzo spokojnie.Przecież nie mogła być jedyną, która jest zdenerwowana.Próbowała czytać artykuł o najnowszych trendach mody wiosennej, ale nie mogła się skoncentrować.Jej anormalny wymaz Papa wydawał się synonimem wewnętrznej zdrady, ostrzeżeniem przed tym, co miało nadejść.Mając trzydzieści trzy lata zaczęła zauważać pierwsze oznaki starzenia – na przykład drobne zmarszczki pojawiające się w kącikach oczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates