[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak wyglądała dzielnicafinansowa każdego roboczego dnia.Jasny dzień.Co za niesamowita, prawie niewyobrażalna scena; co zaapokalipsa nastąpi tu o piątej po południu! Calvin wyszczerzył krzywe,pożółkłe zęby.To będzie dopiero słodka i zasłużona zemsta.O ósmej trzydzieści Mohammud ostrożnie uczepił wokół wypolerowa-: nej mosiężnej klamki tylnego wejścia do budynku nowojorskiej giełdypodniszczony kawałek materiału – wspaniałą zieloną wstążkę.17Operacja Zielona Wstążka zaczęła się nagle i gwałtownie, jak gdyby naNowy Jork spadł grad meteorów.W sąsiedztwie mola nr 54-56, na całymobszarze pomiędzy ulicami Dwunastą a Piętnastą, powylatywały wysokiena dwa piętra szyby, popękały dachy, a same ulice zatrzęsły się.Wszystkoto stało się podczas krótkiego, potężnego, oślepiającego błysku.Mniej więcej dwadzieścia po dziewiątej, molo numer 54-56 zamieniłosię w chmurę płomieni, które rozprzestrzeniły się w powietrzu z takągwałtownością, że zdawało się, iż nawet z rzeki Hudson wystrzelająwysokie na trzydzieści metrów słupy ognia.Nad West Street pojawiły się gęste kłęby dymu, sunące po niebieniczym olbrzymie czarne parasole.Dwumetrowe kawały szkła i strzępystali wystrzeliły w górę, a potem opadały niesamowitym lotem, jakbyw zwolnionym tempie.Kiedy wiatr znad rzeki zmienił się nagle, zza dymuzaczęły się wyłaniać księżycowe kształty poszarpanego, metalowego szkie-letu mola.Ognista kula rozprzestrzeniła się i znikła w ciągu jednej minuty.Stało się dokładnie tak, jak zapowiedzieli ludzie z Zielonej Wstążki –odbył się pozbawiony zbędnego komentarza pokaz „światło i dźwięk",upiorna demonstracja tego, co miało stać się już wkrótce.Burmistrz Nowego Jorku, Arnold Ostrów, i szef policji, MichaelKane, siedzieli w helikopterze, wstrząsanym prądami wznoszącymi gorą-cego powietrza.Byli tak zaszokowani, że odjęło im mowę.Zdawali sobiesprawę z tego, że właśnie spełniał się jeden z koszmarów, jakie potencjal-nie grożą miastu Nowy Jork.Tym razem, kolejne z tysięcy niebezpieczeństw, jakie regularnie zapo-wiadano, okazało się prawdziwe.Wkrótce z telewizorów i radioodbior-ników w całym mieście popłynie nigdy nie nadawany dotychczas tekst:„To nie jest test systemu nadajników alarmowych".O dziesiątej trzydzieści pięć, owego czwartego grudnia, w trzechwypełnionych po brzegi głównych salach nowojorskiej giełdy, kręciło sięponad siedem tysięcy ludzi, urzędników obsługujących komputery, mło-dych gońców z „amerykańskimi" grzywkami, noszących śmiało skrojonemarynarki, ponurych maklerów o pełnych determinacji minach, anality-ków rynku i sprawujących nadzór urzędników w jasnozielonych marynar-kach.Dwanaście podwieszonych pod sufitem monitorów pokazywało cochwila symbole różnych papierów wartościowych, ich ceny, współczynnikiporównawcze, powiadamiało o transakcjach.Dzienny obrót powinien,tak jak w każdy zwykły piątek, przekroczyć sto pięćdziesiąt milionówakcji.Bez wątpienia pierwsi inwestorzy musieli być zaciekłymi negocjatora-mi, mistrzami gry giełdowej.Jednak ich słabsi potomkowie nie odznaczalisię pomysłowością w zawieraniu swoich transakcji.18Wszyscy oni byli uderzająco podobni do siebie.Przeważnie zarozu-miali i pełni samozadowolenia.Zajmowali się przede wszystkim liczeniemi przeliczaniem wciąż na nowo; jedni z nich mieli czerwone twarze tłustychniemowlaków, drudzy byli wymizerowani jak gruźlicy.Ich płytko osadzo-ne niebieskie oczy wyglądały jak szklane kulki; wytrzeszczali je, patrzącbłędnym wzrokiem.W dodatku, w czasie kiedy Ameryka przegrywała „trzecią wojnęświatową", jak ostatnio zaczęto nazywać walkę o międzynarodowe rynki,oni bezradnie stali z boku.Po cichu, choć całkiem szybko, Stany Zjednoczo-ne ustępowały swój prymat gospodarczy Japończykom, Niemcom, Arabom.O dziesiątej pięćdziesiąt siedem odezwał się donośnie słynny mosiężnydzwonek, kiedyś odlany jako przeciwpożarowy, uderzony gumowympobijakiem.Do dziś sygnalizował otwarcie giełdy dokładnie o dziesiątejrano i zamknięcie o szesnastej.Zapadła absolutna cisza.Szok.Następnie podniósł się gwałtowny szum, ludzie handlowali na oślep,póki jeszcze się dało.Przez prawie trzy minuty na parkiecie panowałnieopisany chaos i zamieszanie.Wreszcie, z głośników rozległ się donośny głos dyrektora giełdy:–Panowie… panie., nowojorska Giełda Papierów Wartościowychzostała oficjalnie zamknięta… Proszę opuścić parkiet.Proszę o natych-miastowe opuszczenie parkietu.Nie chodzi o zwykły telefon o podłożeniubomby.Grozi nam prawdziwe niebezpieczeństwo! Policja powiadomiłanas, że grozi nam realne niebezpieczeństwo!Na podjazd przed wieżowcem firmy Mobil, na Wschodniej Czterdzies-tej Drugiej, zaczęły pośpiesznie zajeżdżać wydłużone limuzyny: mercede-sy, lincolny, rolls-royce'y-Z samochodów wysiadali mężczyźni o wyglądzie bardzo poważnychosobistości, ubrani przeważnie w ciemne płaszcze.Przyjechało także kilkakobiet.Wysoko, na czterdziestym drugim piętrze, w ekskluzywnym Pin-nacle Club, czekała zgromadzona już część prezesów wielkich firm,banków i domów maklerskich z Wall Street.Luksusową jadalnię klubu, ze stołami przykrytymi białymi obrusami,błyszczącymi od sreber i kryształów, gdzie przygotowywano lunch, wy-znaczono na miejsce niespodziewanego zebrania.Niektórzy z mężczyznwyglądali przez antyodblaskowe okna, sięgające od podłogi do sufitu.Żaden z nich nie znalazł się dotąd w życiu w podobnej sytuacji.Widok był niezwykły, a zarazem przerażający.Za oknami widać byłonierówne kaniony ulic, aż do skupiska wieżowców, tworzących centrumfinansowe.Mniej więcej w połowie drogi, policja ustawiła potężne baryka-dy.Wokół stały ciężarówki policyjne, wozy straży pożarnej, karetki.Przed barykadami zebrał się tłum i patrzył w oczekiwaniu ku Wall Street,jakby dzielnica finansowa była jakimś zaskakującym dziełem sztuki,stojącym w środku gigantycznego muzeum.19–Nawet nie raczyli nawiązać z nami kontaktu.Nic, od szóstej rano –odezwał się sekretarz skarbu, Walter 0'Brien.– O co im u diabła chodzi?George Firth, prokurator generalny Stanów Zjednoczonych, stał nie-ruchomo pośród grupki finansistów i zapalał fajkę.Wydawał się nad-zwycząj spokojny, jeśli nie brać pod uwagę tego, że rzucił palenietrzy lata temu.–Widać, że wiedzieli, czego chcą, kiedy ogłosili godzinę ataku,Pięć minut po siedemnastej.Pięć po siedemnastej albo co? Dlaczegonam nie powiedzieli? – Fajka prokuratora generalnego zgasła; zapalił ją znowu, ze zdenerwowanym wyrazem twarzy.Stojący najbliżej zauwa-żyli, że drżą mu ręce.Ponury biznesmen z firmy Lehman Brothers, nazwiskiem JerroldGottłieb, spojrzał na zegarek.–Panowie, jest minuta po piątej… – Chciał jeszcze coś dodać, alezamilkł.Wszyscy znajdowali się teraz jak gdyby na nieznanym sobie teryto-rium, gdzie nie było niczego pewnego.–Jak dotąd byli nadzwyczaj punktualni.Wręcz obsesyjnie trzymalisię szczegółów i terminów.Zadzwonią.Nie ma się co martwić, zadzwonią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates