[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na polityce znał się wystarczająco, by wiedzieć, że długość jego życia teraz nie jest mierzona nawet w minutach.W Sudanie od dziesięcioleci trwała wojna domowa, toczona między muzułmańską większością z północy i chrześcijanami z południa.Mała, ale znacząca populacja sudańskich animistów została uwięziona w samym jej środku.Organizacjom charytatywnym jedynie sporadycznie zezwalano na wjazd w głąb kraju z konwojami z pomocą, więc szacunki zabitych były niedokładne, ale sięgały już milionów.W ciągu ostatnich kilku lat z powodu chorób i niedożywienia wielu z walczących na południu zajęło się napadaniem na konwoje, plądrowaniem obozów ćwierćmilionowej rzeszy erytrejskich uchodźców oraz urządzaniem wypadów za granicę, by zdobyć jedzenie i lekarstwa, a także, coraz częściej, porywać ofiary dla okupu.Jakob Steiner leżał na ziemi, a jego skarpetki były tak samo poplamione jak ubranie.Oczy miał szeroko otwarte i przerażone; patrzył na czterech górujących nad nim mężczyzn, którzy bez wątpienia dopuszczali się ohydnych czynów, o jakich Zarai opowiadał mu wieczorami.–Czego chcecie? – spytał po niemiecku, głosem ochrypłym z pragnienia i strachu.Czterej terroryści nie zareagowali, ale Steiner zauważył, że jeden z nich ma na haku przy pasie dużą maczetę.Na jej ostrzu widniała czarno-czerwona plama krwi Zaraia.Powtórzył pytanie po angielsku.Mężczyźni znów popatrzyli na niego pustym wzrokiem, ignorując muchy, które spadły na obóz jak plaga.Dwa sępy o postrzępionych skrzydłach krążyły wysoko w górze, szybując na wznoszących ciepłych prądach powietrza tworzonych przez prażące pustynię słońce.–Nic nie mam – wyjąkał Jakob.Nawet jeśli tamci nie rozumieli słów, na pewno słyszeli błagalny ton jego głosu.– Tylko trochę jedzenia, jeszcze na dzień czy dwa, i małą sumę pieniędzy.Mam więcej pieniędzy w stolicy, Asmarze.Mogę wam je przysłać, ale musicie mnie wypuścić.Cisza zakłócana przez świst wiatru.–Jestem naukowcem.Badam stare kości.Nie mam wpływowych przyjaciół.Nie jestem dla was nic wart jako zakładnik.Proszę, wypuśćcie mnie.Jakob płakał, a łzy zmywały pył oblepiający mu twarz.–Proszę, weźcie, co chcecie, ale puśćcie mnie.Nie róbcie mi krzywdy! Czterej Sudańczycy nie zareagowali, kiedy jego głos przerodził się w piskliwy krzyk.Potem ten z maczetą, trochę starszy niż pozostali, kopnął w stronę Steinera jego buty.–Jesteś szpiegiem z Ameryki, przysłanym, żeby zniewolić nasz lud – powiedział po angielsku, jakby nauczył się tych słów na pamięć.–Nie! – krzyknął Jakob, wreszcie z odrobiną nadziei, bo jeden z mężczyzn go rozumiał.– Nie jestem szpiegiem z Ameryki.Jestem Austriakiem.Pochodzę z Europy.Nie jestem szpiegiem.Badam stare kości, kości naszych starożytnych przodków.Nie przyjechałem was okradać.–Jesteś z Ameryki.Umrzesz.Wkładaj buty i biegnij.Damy ci ćwierć obrotu zegara, potem zaczniemy cię gonić.Młody Sudańczyk pokazał tani zegarek, zwisający luźno z jego nadgarstka.Steiner miał piętnaście minut, żeby włożyć buty i zacząć uciekać.–Aleja nie jestem z…–Uciekaj!Steiner nawet nie zasznurował butów.Wsunął je tylko, ignorując kupki piasku, które zdążyły się zebrać w czubkach, i ruszył sprintem.Terrorystom dogonienie ofiary zajęło zaledwie pół godziny, ale nie zaatakowali.Biegli za Steinerem, wyzywając go i drażniąc się z nim.Ciągnęło się to przez kolejną godzinę, podczas której Austriak słyszał własny bolesny oddech rozdzierający mu pierś i poobcierane, spuchnięte stopy potykające się na nierównościach gruntu.Nie biegł tak nigdy w życiu.Nogi miał jak z gumy, stopy niezdarnie człapały po spieczonym piachu.Jego pulchne ramiona poruszały się coraz wolniej i wolniej, jak maszyna przestająca pracować z powodu braku paliwa.Sudańczycy zwolnili kroku i zaczęli iść za zataczającym się Austriakiem.Oddychali równo i powoli, a na ich skórze lśniła jedynie cienka warstewka potu.Wyczuwając, że pogoń dobiegła końca, przywódca podszedł bliżej i uderzył naukowca w kolano kolbą AK-47.Staw pękł i Jakob runął na ziemię, przetaczając się w niewielkim obłoczku kredowego kurzu.Sudańczycy otoczyli go, przykucając z karabinami między kolanami.Przywódca zapalił ciemnego papierosa i podał go swoim ludziom.Każdy zaciągał się i podawał go następnemu.Papieros zrobił trzy pełne koła, zanim przywódca zaciągnął się po raz ostatni, palcami oderwał żarzący się czubek i schował filtr do kieszeni bluzy munduru.Polowanie skończyło się w jednym z niezliczonych wyschniętych koryt rzecznych, wijących się po nizinie.Brzegi nie były strome, ale i tak promieniowały gorącem jak lustra.Na twarzach i odkrytych ramionach mężczyzn po raz pierwszy pojawiły się krople potu.Szurali stopami po płaskich kamieniach dna wąwozu, czekając, aż przywódca da im rozkaz zabicia intruza.Pierś Jakoba gwałtownie unosiła się i opadała.Miał wrażenie, że serce każdym uderzeniem łamie mu żebra.Gdzieś poniżej miednicy, w oceanie bólu, który kiedyś był jego nogami, nieludzko pulsowało strzaskane kolano; od opuchlizny zrobiło się dwa razy większe.Przy każdym uderzeniu serca ostre odłamki kości tarły o siebie, kalecząc ścięgna.Spękanymi i krwawiącymi ustami Steiner recytował dawno zapomniane fragmenty Pisma Świętego, cytując Talmud, Nowy i Stary Testament, mieszając religie w próbie znalezienia ratunku u Boga.Jakiegokolwiek Boga.–„Chociażbym chodził ciemną doliną…" – Brzmiało to bardziej jak poezja niż jak modlitwa.– Nie zabijaj! – wrzasnął, ale z jego gardła wydobył się chrapliwy skrzek.–Jesteś szpiegiem z Ameryki – powiedział znów przywódca terrorystów, przysuwając się do Jakoba.– Tylko twoja śmierć ma dla nas wartość.–To nieprawda – zapłakał Jakob Steiner.–Przysłali cię tutak, żebyś nas okradał, a nas wysłano, żeby cię powstrzymać.–O Boże, błagam, ja tylko badam przeszłość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates