[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wybrano go ze względu na błyskawiczny refleks i chłopacką agresywność dobre cztery lata wcześniej.Od tamtej pory musiał zajadle walczyć o miejsce w najlepszym lotnictwie wojskowym świata.Motti uwielbiał latanie, pilotem pragnął zostać od chwili, kiedy jako berbeć oglądał treningowe maszyny Bf-109, które ironiczny los zesłał Izraelowi jako zaczątek floty powietrznej.Motti uwielbiał swojego skyhawka, głownie dlatego, że pilot musiał w nim polegać głównie na sobie, zamiast powozić elektronicznym monstrum w rodzaju phantoma.Skyhawki A-4 były małe i zwinne jak drapieżne ptaki, a przy tym posłuszne najlżejszemu ruchowi ręki na drążku.Nareszcie lot bojowy.Motti nie bał się zupełnie.Nigdy nie przyszło mu do głowy, że może stracić życie: jak każdy nastolatek, był przeświadczony o swojej nieśmiertelności.Prócz tego pilotów wojskowych dobiera się pod kątem braku zwykłych ludzkich słabości.Mimo to Motti Zadin z drżeniem wyczekiwał dzisiejszego dnia.Nigdy jeszcze świt nie wydawał mu się tak piękny.Wszystko odbierał nadzwyczaj wyraźne, wszystko trafiało wprost do świadomości: mocna poranna kawa, zapach pyłu w porannym powietrzu nad Beer Szewą, a teraz męskie zapachy skóry i oleju w kabinie, trzaski w słuchawkach radiowych i swędzenie dłoni na drążku sterowym.Motti Zadin nie przeżył jeszcze podobnego dnia; nie przyszło mu też do głowy, że może to być dla niego dzień ostatni.Cztery maszyny w doskonałym porządku pokołowały na początek pasa numer jeden.Start prosto na północ, w stronę wroga czekającego o piętnaście minut lotu stąd, stanowił dobry omen.Na rozkaz dowódcy klucza, który sam liczył sobie raptem dwadzieścia jeden wiosen, każdy z pilotów popchnął drążek jak najdalej od siebie, zwolnił hamulce i runął naprzód w zimny poranny przestwór.Po kilku sekundach klucz oderwał się od pasa i zaczął wspinać się na pułap tysiąca dwustu metrów, uważając na cywilne samoloty pasażerskie z międzynarodowego lotniska Ben Guriona, wciąż latające w najlepsze, pomimo wojny – jak to na Bliskim Wschodzie.Kapitan wydał serię krótkich rozkazów, zupełnie tak samo, jak podczas lotów ćwiczebnych: wyrównać lot, sprawdzić silnik, uzbrojenie, instalację elektryczną.Rozglądać się za migami i za naszymi.Upewnić się, że identyfikator “swój-obcy” (IFF) mruga na zielono.Piętnaście minut lotu z Beer Szewy na Wzgórza Golan minęło bardzo prędko.Motti Zadin wytrzeszczał oczy, chcąc dostrzec wulkaniczną skarpę, pod którą ledwo sześć lat wcześniej zginął jego starszy brat, odbijając ją z rąk Syryjczyków.Syryjczycy już jej nie dostaną, pomyślał młodzieniec.–Uwaga klucz: zwrot w prawo, kurs zero cztery trzy.Cel: kolumny pancerne cztery kilometry na wschód od linii.Uważać na rakiety i ogień z ziemi.–Czwarty do prowadzącego – zameldował chłodnym głosem Motti.– Trzy w lewo czołgi.Wyglądają na nasze centuriony.–Masz dobre oczy, czwarty – potwierdził dowódca klucza.– To nasze.–Mam alarm na przyrządach.Alarm, rakieta! – rozległ się inny głos.Piloci zaczęli przepatrywać niebo.–Kurwa, mam! – rozległ się następny podniecony głos.– Rakiety nisko na wprost, wspinają się!–Widzę! Klucz, rozsypać się w lewo i w prawo, JUŻ! – rozkazał kapitan.Klucz rozdzielił się na pary.Kilka kilometrów w przodzie wspinał się w niebo tuzin rakiet SA-2, podobnych do słupów telegraficznych wzlatujących z trzykrotną prędkością dźwięku.Rakiety także rozbiły się na dwie grupy, lecz uczyniły to niezdarnie, a dwie zderzyły się i eksplodowały w powietrzu.Motti położył maszynę na prawy bok i przyciągnął drążek sterowniczy do brzucha, nurkując w stronę ziemi i przeklinając zbyteczny ciężar pod skrzydłem.Dobra, rakietom nie udało się nadążyć za ich manewrem.Wyrównał lot kilkadziesiąt metrów nad skałami, wciąż z prędkością osiemset na godzinę zmierzając w stronę pozycji syryjskich.Niebo trzęsło się, kiedy przelatywał nad wiwatującymi, oblężonymi żołnierzami brygady “Grom”.Z taktycznego punktu widzenia nalot rozproszoną formacją stanowił fuszerkę.Motti sam już się w tym zorientował.Nieważne, byle ustrzelić parę syryjskich czołgów! Nieważne też, kto w nich siedzi, ważne, że syryjskie! Obok siebie pilot ujrzał innego A-4 i skręcił w jego stronę w chwili, gdy drugi Izraelczyk przeszedł do ataku.Motti spojrzał przed siebie i ujrzał wreszcie kopulaste wieże syryjskich T-62.Na ślepo przełączył kontakty, uzbrajając rakiety.Z przodu kabiny podniósł się jednocześnie celownik odblaskowy.–Uwaga na ziemię, następne SAM-y! – Glos kapitana wciąż był spokojny.Mottiemu zamarło serce: nad skałami mknął w jego stronę rój rakiet ziemia-powietrze, tym razem mniejszych.Czy to te SA-6, przed którymi nas ostrzegano? – przemknęło mu przez głowę.Jeden rzut oka na elektroniczny system ostrzegania upewnił go, że przyrządy nie wykryły tych nadlatujących rakiet.Mógł teraz liczyć jedynie na własne oczy.Motti instynktownie poderwał maszynę znad ziemi, szukając w górze swobody manewru.Za nim pomknęły cztery rakiety, odległe o trzy kilometry, Uskoczył w prawo, zszedł spiralą w dół i zawrócił w lewo.Zgubił trzy lecące z tyłu SAM-y, ale czwarty pocisk nadal go ścigał.Sekundę później rakieta eksplodowała zaledwie trzydzieści metrów od samolotu.Skyhawk zakołysał się, odrzucony o dziesięć metrów w bok jakby potężnym kopniakiem.Motti szarpnął za stery, wyrównując lot tuż nad skałami.Widok, jaki następnie ujrzał, zmroził go: całe płaty lewego skrzydła wisiały w strzępach, brzęczyki w hełmie i lampki alarmowe na tablicy informowały o katastrofalnej skali uszkodzeń.Płyn hydrauliczny na zerze, radio wysiadło, generator martwy.Skyhawk słuchał się jednak ręcznych sterów, a rakiety można było odpalić za pomocą zapasowego akumulatora.W tejże chwili Motti dostrzegł swoich prześladowców – baterię rakiet przeciwlotniczych SA-6, czyli Kufrów, cztery gąsienicowe wyrzutnie, jeden gąsienicowy wóz z wielopasmowym radarem, a obok wielką ciężarówkę zapasowych rakiet, zaledwie cztery kilometry przed nim.Orlim wzrokiem pilot umiał nawet dostrzec syryjską obsługę, zmagającą się z rakietą ładowaną na prowadnicę wyrzutni.Syryjczycy także go dostrzegli.Rozpoczął się pojedynek, który choć krótki, nie był przez to wcale mniej epokowy.Motti obniżył lot na tyle, na ile się tylko odważył, mając uszkodzone stery i starannie nakierował celownik.W zasobnikach miał czterdzieści osiem rakiet Zuni, wystrzeliwanych salwami po cztery.Rozpoczął ogień z odległości dwóch kilometrów.Syryjskiej obsłudze udało się jakimś cudem wypuścić w jego stronę kolejnego SAM-a.Nie było szans na ucieczkę, lecz na szczęście któraś z rakiet Zuni, przelatując uruchomiła radarowy zapalnik odległościowy syryjskiej rakiety.SAM eksplodował bez szkody pół kilometra przed samolotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates