[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znikał on też prawie w połowie, ledwo się chłopak przysunął do niego.Kawał za kawałem krajał, w miseczce z solą maczał, a precz dogadywał:— Dobry chleb, mamo!— Dobry, synku — odpowiadała za każdym razem wdowa.— Jedz z Bogiem, jedz! Na chwałę Panu Jezusowi i Matce Jego Przenajświętszej.Chłopak nie dawał się prosić, a razem z chlebem znikała i zawartość misy.— Dobry barszcz, mamo — mówił wtedy.Matka już od kilku chwil jadła coraz wolniej.Mieszała łyżką w talerzu, dmuchała w niego.Ale barszczu nie ubywało jakoś.Kiedy więc chłopak wymiótł, co miał przed sobą, i wąsiki runiejące[10]wierzchem ręki otarł, pytała skwapliwie:— A może byś, synku, jeszcze.Mnie dziś coś nie bardzo jakoś.Chciała mu dać poznać, że jej nie smakuje, ale bała się wyraźnym kłamstwem Boga obrażać, bo barszcz był doskonały.— A no — mówił chłopak — kiedy mama nie je.Podstawiała mu z pośpiechem swój talerz, mówiąc:— Jedz, dziecko, jedz! Na chwałę Panu Jezusowi.Chłopak tedy znów się zabierał do łyżki po swojemu.— Co mama chce od tego barszczu? — pytał.— To królewski barszcz!— Byłby on, byłby, synku — odpowiadała mrugając oczami — tylko że mi do niego bobkowego liścia[11] przybrakło.Zdarzało się, że nie dojadał.Zlewała wtedy resztę w glinianą ryneczkę i stawiała w kominku, tak aby syn nie spostrzegł tego.Tę resztę uważała już za wyłączną swoją własność i, kiedy chłopak wyszedł, posilała się nią, dogryzając ostatków chleba.Wszystko to odbywało się z niezmierną szybkością.Młody kotłowy chwilowo zastępowany tylko bywał w południe i śpieszyć się musiał.Zaledwie zjadł, żegnał się szerokim znakiem krzyża, całował matkę w zapracowaną wychudłą rękę, chwytał furażerkę, a gwizdnąwszy na pożegnanie kosowi, zbiegał w trzech susach z facjatki na dół.Wdowa stawała wtedy w pośrodku izdebki z zebraną ze stołu serwetą w ręku i słuchała grzmiącego tupotu nóg synowskich z trwożnym i błogim zarazem uśmiechem.— Święty Antoni! — mówiła, kręcąc głową — z leceniem takim! Nogi jeszcze połamie.schody porozbija.I stała tak zasłuchana, dopóki nie huknęły na dole drzwi od sionki i nie przebrzmiało echo tej szalonej kanonady[12]nóg młodych i silnych.Wtedy dopiero kończyła składać serwetę, zmywała statki, ogarniała ogień popiołem, a siadłszy u okna, łatała synowską odzież i bieliznę.Jeśli to było lato, długo jeszcze, bardzo długo widzieć mogła dym, walący z fabrycznego komina.Czasami to się tak zapatrzyła w niego, że i robota wypadła jej z ręki.Dziwne bo przybierał kształty i barwy.To jak żelazna gadzina[13], wywijał się sam z własnych przegubów[14], coraz dalej, coraz wyżej; to jak leciuchna zasłona, w powietrzu wiał, siejąc przed siebie obłoczki różane; to jak z kadzielnicy, prosto w górę szedł, wełniąc się[15]miękko po krajach; to jak olbrzymi pióropusz, pod słońce się palił, z komina, jak z hełmu, za wiatrem wiejąc; to się w jakieś postacie cudne wydłużał, w jakieś mary nieziemskie, jakieś widzenia.Czasem go wiatr wydymał, jak żagle wielkiego statku; czasem rozrywał, niby kłęby pakuł[16]; czasem pędził, jak tuman czarniawy.A zadżdżyło się[17] na świecie, to chmurą ciężką nad kominem stał, i płatami po dachach się wieszał, i tłukł nad ziemią, nie wiedząc, kędy się dziać.Gdy przyszła zima, zapalała wdowa lampkę u komina i robiła przy niej grube na sprzedaż pończochy.Ale choć od okienka wiało srodze i szron aż do izby zalatywał przez spróchniałe ramy, podchodziła do niego co raz, żeby na fabrykę spojrzeć.Gorzała ona wprost facjatki długim szeregiem oświetlonych okien, huczała wewnętrzną pracą płuc swoich olbrzymich, szczękała żelastwem, dźwięczała biciem młotów, zgrzytała zębami pił, syczała żądłami topionych metalów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates