[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była ich cała ple­ja­da – od rze­czy­wi­ście uta­len­to­wa­nych i uczci­wych lu­dzi po de­ge­ne­ra­tów i nie­udacz­ni­ków, któ­rzy z le­d­wo­ścią po­tra­fi­li na­pi­sać tekst na pocz­tów­ce.Dzi­wa­cy, zbie­dzy i nie­bez­piecz­ne mo­czy­mor­dy, ku­bań­ski zło­dzie­ja­szek no­szą­cy pi­sto­let pod pa­chą, mek­sy­kań­ski pół­głó­wek mo­le­stu­ją­cy małe dzie­ci, al­fon­si i pe­de­ra­ści oraz wrzo­dy ludz­ko­ści naj­prze­róż­niej­szych ro­dza­jów – w więk­szo­ści pra­co­wa­li tyl­ko tyle, by za­ro­bić na kil­ka drin­ków i bi­let lot­ni­czy.Z dru­giej stro­ny, byli też lu­dzie tacy jak Tom Van­der­witz, któ­ry póź­niej pi­sał dla „Wa­shing­ton Post” i zdo­był na­gro­dę Pu­lit­ze­ra, czy Tyr­rell, obec­nie re­dak­tor lon­dyń­skie­go „Ti­me­sa”, któ­ry pra­co­wał pięt­na­ście go­dzin dzien­nie tyl­ko po to, by ga­ze­ta nie zban­kru­to­wa­ła.Kie­dy przy­je­cha­łem, „Da­ily News” ist­nia­ły już od trzech lat, a Ed Lot­ter­man był na skra­ju za­ła­ma­nia ner­wo­we­go.Słu­cha­jąc go, od­no­si­łem wra­że­nie, jak­by sie­dział na sa­mym szczy­cie świa­ta, uwa­ża­jąc się za skrzy­żo­wa­nie Boga, Pu­lit­ze­ra i Ar­mii Zba­wie­nia.Czę­sto za­pew­niał, że gdy­by wszy­scy lu­dzie, któ­rzy pra­co­wa­li dla jego ga­ze­ty przez te wszyst­kie lata, sta­nę­li jed­no­cze­śnie przed ob­li­czem Wszech­mo­gą­ce­go – gdy­by każ­dy z nich opo­wie­dział hi­sto­rię swo­ich szwin­dli, prze­krę­tów i zbo­czeń – wte­dy bez naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści sam Bóg osu­nął­by się z tro­nu i za­czął rwać so­bie wło­sy z gło­wy.Lot­ter­man, rzecz ja­sna, prze­sa­dzał – w swo­ich ty­ra­dach za­po­mi­nał o uczci­wych dzien­ni­ka­rzach i mó­wił tyl­ko o tych, któ­rych na­zy­wał „za­pi­ty­mi łba­mi”.Tych ostat­nich było wie­lu, i w naj­lep­szym wy­pad­ku moż­na było o nich po­wie­dzieć, że sta­no­wi­li ban­dę dzi­wacz­ną i nie­sfor­ną.W do­bre dni byli nie­so­lid­ni, w złe pi­ja­ni, brud­ni i zu­peł­nie nie­god­ni za­ufa­nia, a mimo to byli w sta­nie wy­da­wać ga­ze­tę.Kie­dy nie pra­co­wa­li, wie­lu z nich spę­dza­ło czas na pi­ciu u Ala.Ję­cze­li i na­rze­ka­li, gdy – jak mó­wi­li nie­któ­rzy – w „na­pa­dzie chci­wo­ści” Al pod­wyż­szył cenę piwa do dwu­dzie­stu pię­ciu cen­tów, i nie prze­sta­li na­rze­kać, do­pó­ki nie za­wie­sił cen­ni­ka piwa i drin­ków w Ca­ri­be Hil­to­nie.In­for­ma­cja była na­ba­zgra­na czar­ną kred­ką i wi­sia­ła na wi­do­ku tuż za ba­rem.Ga­ze­ta funk­cjo­no­wa­ła jako biu­ro roz­ra­chun­ko­we dla każ­de­go pi­sa­rza, fo­to­gra­fa i oszu­sta, któ­ry wła­śnie na­uczył się pi­sać i aku­rat zna­lazł się w Pu­er­to Rico, dla­te­go rów­nież Al od­no­sił wąt­pli­we ko­rzy­ści z han­dlu.Szu­fla­da pod kasą peł­na była nie­za­pła­co­nych ra­chun­ków i li­stów z róż­nych czę­ści świa­ta, za­pew­nia­ją­cych o „spła­ce­niu dłu­gów w naj­bliż­szej przy­szło­ści”.Dzien­ni­ka­rze-włó­czę­dzy to no­to­rycz­ni dłuż­ni­cy, a nie­za­pła­co­ny dług może być ob­cią­że­niem na­wet szy­kow­nym dla po­dró­żu­ją­cych po tym świe­cie bez ko­rze­ni.W tam­tych cza­sach nie bra­ko­wa­ło lu­dzi do­pi­cia.Ni­g­dy nie za­ba­wia­li dłu­go, ale na miej­sce sta­rych za­wsze przy­cho­dzi­li nowi.Na­zy­wam ich dzien­ni­ka­rza­mi-włó­czę­ga­mi, bo żad­ne inne okre­śle­nie nie od­da­je ich na­tu­ry tak do­brze.Nie było dwóch ta­kich sa­mych.Ich spo­sób wy­ko­ny­wa­nia za­wo­du od­bie­gał od wszel­kich norm, jed­nak mie­li kil­ka cech wspól­nych.Nie­ja­ko z przy­zwy­cza­je­nia byli uza­leż­nie­ni od współ­pra­cy z ga­ze­ta­mi i cza­so­pi­sma­mi, ich ży­cie skła­da­ło się z ry­zy­kow­nych, na­głych po­su­nięć, nie ślu­bo­wa­li wier­no­ści żad­ne­mu sztan­da­ro­wi, a je­dy­ną mo­ne­tą, któ­rą ce­ni­li, było szczę­ście i zna­jo­mo­ści.Nie­któ­rzy byli bar­dziej dzien­ni­ka­rza­mi niż włó­czę­ga­mi, inni bar­dziej włó­czę­ga­mi niż dzien­ni­ka­rza­mi – ale, je­śli nie li­czyć kil­ku wy­jąt­ków, two­rzy­li gru­pę wol­nych strzel­ców, pra­cu­ją­cych na pół eta­tu ko­re­spon­den­tów za­gra­nicz­nych, któ­rzy z tego czy in­ne­go po­wo­du żyli w znacz­nej od­le­gło­ści od dzien­ni­kar­skie­go es­ta­bli­sh­men­tu.To nie układ­ni pra­cu­sie i bez­myśl­ni po­ta­ki­wa­cze, za­trud­nie­ni w omsza­łych ga­zet­kach i agen­cjach pra­so­wych im­pe­rium Luce’a.To zu­peł­nie inny ga­tu­nek.Pu­er­to Rico było za­ścian­kiem, więc dla „Da­ily News” pra­co­wał głów­nie nie­po­kor­ny, tu­ła­czy mo­tłoch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates