[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podpowiadała.Podsuwała karteczki z rozwiązaniem zadań.Aby zaspokoić pytania pani, aby pani też była zadowolona z klasy, trzymała ciągle rękę w górze, w pogotowiu, dwa palce na znak gotowości do odpowiedzi.To Bronia właśnie skłonna była do kłamstw, do przemilczeń, nie aby uchronić siebie, ale tylko aby było„dobrze”.Ułagodzić, ułagodzić, ugłaskać wszystko dokoła.Oczekiwała od ludzi tylko dobra, była tak ufna.Cóż urodzi się z tej ufności później w życiu?Notatki w tajnym kajeciku przy imieniu Broni przypominały niejako o kuble zimnej wody, o trzeźwości.Cechny Raczyńskiej dotyczyła uwaga: „Nie uśmiechać się zbyt często do C.R., zważać na sposób odnoszenia się do niej”.Cechna była łasa na miłe spojrzenia i uśmiechy pani, wydzielała z siebie jakąś wielką czułość, dość było jednego dobrego słowa, aby rozpływała się z miłości.Ciągle musiała osobę kochaną dotykać, głaskać, mieć ją koło siebie.Była niemądra z tą swoją uczuciowością.Przy imieniu Frani szereg pytań: „Co się dzieje z Franią?” „Skąd bierze książki?” „Skąd w niej ta zmiana?” Pytania te nie zostały rozstrzygnięte, nie było dalszych uwag.Tego dnia Frania właśnie po raz pierwszy deklamowała wiersz „Do bociana”.Ostatnia lekcja zwykle była pełna szeptów, sekretnego pakowania książek, umawiania się „na po lekcjach”.Tym razem panowała cisza.Dziewczynka mówiła niewdzięczny, pełen pompy wiersz prosto i melodyjnie, z wielką szczerością i zrozumieniem.Jej podłużne, piwne oczy patrzyły wprost na nauczycielkę, blada twarzyczka zdumiewała nieruchomością.Strona nr 13Pola GojawiczyńskaSłowa: „maj”, „kwitnie”, „miły” rozwijały się w ustach tej mieszkanki suteren istotnie niczym kwiaty, miały barwę i wdzięk.Pani nadstawiała ucha tym melodiom nieoczekiwanym; „Pędź, niewierny, lotem strzały – tam gdzie miłe są upały, tam gdzie wiecznie kwitnie maj.– Mnie niech zimno krew tu zetnie, nie polecę w strony letnie – bo mnie milszy ojców kraj”.Właśnie wtedy wszedł rosyjski mąż z zegarkiem w dłoni.Pani niecierpliwie syknęła, rosyjski mąż przeraził się tego syknięcia i cofnął się do przedpokoju.Frania kończyła swój wiersz.Pani powiedziała łaskawie:– Bardzo dobrze, Franiu, bardzo dobrze.Znów wszedł rosyjski mąż, nachmurzony.Pani wstała, aby zejść z katedry i jak zwykle stanąć w szeregach dziewcząt twarzą do obrazka, wiszącego na ścianie, odmówić krótką modlitwę po lekcjach.Potknęła się przy zejściu, byłaby upadła, gdyby rosyjski mąż nie chwyciłjej i podtrzymał.Twarz pani była czerwona, usta zaciśnięte surowo.Stanęła w pierwszym szeregu – natychmiast poczuła specyficzny, odstręczający zapach od przesiąkłej wilgocią odzieży Frani.Frania stała tuż przy jej boku, przed sobą miała pani święty obrazek na ścianie – a we drzwiach twarz męża.Podniosła rękę do czoła i zaczęła:– W imię Ojca i Syna.– Chór głosów dziecinnych poderwał i rozwinąłsłowa modlitwy.Suterena, to się wie, tyle zostało napisane i powiedziane o tych oknach przyziemnych, na wysokości rynsztoków.Nogi ludzkie, stopy w kamaszach, trzewikach, kapciach, trepach!Stopy gołe.Franka przeszła ten okres jak ciężką chorobę.Jej się też zdawało z początku, że ją te stopy ludzkie wdepczą na zawsze w ziemię.Czyż okno nie zapadało się coraz niżej i niżej? Szyby mętniały zielone, matowe.Ludzie całego domu wylewali tu swoje brudy do rynsztoka, płynącego wyżej niż okno.Odpryski tych brudów padały na szyby.Słychać było ciągle bulgotanie wody w jakichś rurach; zaraz koło okna wodociąg podwórzowy kapał ciężkimi kroplami.Czuła swą niższość wobec sióstr Mossakowskich z osobnego drewniaka, wobec czarnej Wikty, szwaczki żołnierskiej, mieszkającej na facjatce nad Mossakowskimi.Nie ma mowy o Raczyńskich z parteru od frontu! A cóż dopiero o państwie Rubinrot.Ale właśnie w tym czasie, gdy zaczynała coraz częściej zamyślać się o suterenie, pani pożyczyła jej „Nieznajomą z poddasza” i „Gwiazdę przewodnią”.Wtedy suterena zniknęła.Nie przebywała tu, ponieważ przebywała gdzie indziej.Wstąpiła na taką drogę, iż musiała bezustannie wędrować, nigdy nie była akurat tu, tylko zawsze tam.Ludzie z książek ciągle zmieniali miejsce i ciągle coś się z nimi Strona nr 14DZIEWCZĘTA Z NOWOLIPEKdziało.To, co ją otaczało, przestało istnieć, a tamto urojone, wymyślone przez kogoś, zaczynało żyć.Żyć w sposób inny dla niej, czarodziejski, przesycony jakimś światłem, smakiem i zapachem.Jeśli było trochę smutku, to ostatnia karta była kartą pocieszenia.Skończyły się biedy „Nieznajomej z poddasza”.Marjorie odnalazła swego ojca i bogactwo.Ciągle ściągano ją gwałtem do tego tu świata, do sutereny.Ciotka krzyczała:– Franka, słyszysz, co się do ciebie mówi?!Koleżanki wołały filuternie:– Frania, budzę cię! W kolorze?!Pani w szkole znienacka wyrwała do lekcji:– A teraz dalej powie nam Frania!Już wcale nie dbała o zaproszenie sióstr Rubinrot, Raczyńskie z parteru były głuptasami.Kwiryna kupowała w kiosku na rogu zeszyty z Sherlockiem Holmesem i Barbarą Ubryk.Ale te zeszyty to było co innego, czuło się to od razu.Już odrzucony został nawet Przyborowski i Gąsiorowski.Zaczęły się snuć dziwne, zawikłane historie Madonn Busowiskich, pochłaniające, urocze – czy nie dlatego że niezupełnie dostępne?Na płycie kuchennej stoi garnczek z burą kawą, ciotka jeszcze o ciemnym świcie wyszła do fabryki na Wolę.Przylepka odkrojona z bochenka chleba i nóż leży na brzegu stołu.Smalec ze skwarkami oblepia cienką warstwą wnętrze garnka – to wszystko, jadło i picie na cały dzień.Jeśli bardzo dokucza jej głód, idzie tak długo i daleko do matki na pański obiad.Staje u drzwi kuchennych i słucha.Jeśli nie słychać rozmowy, tam, wewnątrz, porusza lekko klamką.Dlaczego w pewne dni wolno wejść do kuchni i spożywać obiad przy stole kuchennym, a w inne otrzymywać talerze zupy na schodach?Przez uchylone drzwi wysuwa się ręka matki z talerzem.Franka siada na parapecie okna, tyłem do podwórza, plecami do wszystkich okien oficyny.Je.Nikt z przechodzących schodami nie ośmieli się rzucić słowa temu dziecku w brązowym mundurku uczennicy, pożywiającemu się na schodach ukradkiem, wśród wystawionych za drzwiami kubłów ze śmieciem i otwartych okienek ubikacji.Ta twarz pobladła, to spojrzenie spod pochylonego czoła, spode łba, zamyka usta.Tak, w niedzielę matka miała wychodne i gościła w suterenie, przynosiła resztki pańskiego, jedzenia: pokruszoną szarlotkę i kawał pieczeni.Wódka w zielonkawej flasze stała na stole, była mowa o tym, że stara znów się wściekła, była mowa o jakimś Romanie:– Cóż to za drań, powiadam ci, tobyś nie wierzyła!Strona nr 15Pola GojawiczyńskaAle ciotka przerywała ciągle, bo jej Stanisław był gorszym draniem.– Cały tydzień czekałam – rzekła z rozżaleniem – aby ci opowiedzieć wszystko, a ty mi tylko swoje i swoje.Możliwe, że Romana i Stanisława wcale nie było, nigdy się ich nie widziało.Z czasem dopiero wynikło, że Stanisław był chyba w mieście Łodzi, ciotka ciągle wzdychała do miasta Łodzi, za to matka wybierała się często na Bródno.Czyżby Roman leżał tam, na Bródnie, w grobie?Czytelnia na Dzielnej mieściła się w domu na pozór zwykłym, a jednak od razu, gdy wchodziła do bramy, przebiegał ją dreszcz, ogarniało zimno.Tu byłten inny świat, do tego świata należała pani ze szkoły i pani wydająca książki w czytelni, i nawet – rosyjski mąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates