[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak się nazywasz, mości rycerzu?— Kapitan Phoebus z Chateaupers do usług, moja panieneczko — odpowiedział młody wojak prostując się.— Dziękuję panu! — dodało dziewczę.I podczas, gdy rotmistrz Phoebus podkręcał wąsa, ona lekko ześliznęła się z konia i pierzchła.Gringoire odurzony ciosem i upadkiem leżał na bruku odzyskując zwolna przytomność.Wreszcie wstał.Nie zdając sobie sprawy dokąd pędzi, biegł jakiś czas, obijając się o węgły domów i przeskakując przez rynsztoki.Na końcu długiej, błotnistej uliczki ujrzał jakieś niewyraźne postacie, zmierzające w kierunku migocącego w głębi światełka.Nic tak nie sprzyja odwadze jak pusty trzos i próżny żołądek.Gringoire ruszył więc śmiało w tamtym kierunku i niebawem dostrzegł, że jedną z postaci był beznogi, pełzający przy pomocy rąk nędzarz.Gdy zrównał się z nieszczęsnym, posłyszał żałosny głos:— La buona mancia, signor! La buona mancia!— Niech cię diabeł porwie, jeśli rozumiem o co ci chodzi — pomyślał Gringoire i udał się dalej.Trafił na drugie monstrum.Był to paralityk, kulawy i bezręki zarazem.Zbiór jego kijów i kul, którymi się podpierał, czynił wrażenie posuwającego się rusztowania murarskiego.ów żyjący trójnóg pozdrowił go przy spotkaniu, ale w ten sposób, że mu pod sam podbródek podsunął swą czapkę i prawie do ucha wrzasnął:— Senor caballero, para comprar un pedaso de pan.— Zdaje się — powiedział Gringoire — że język to strasznie twardy.Szczęśliwszy jesteś, panie bracie, ode mnie, jeśli go rozumiesz.Po raz trzeci coś mu zagrodziło drogę.Był to człowieczek drobny, ślepy, mizerny, wywijający kijem naokoło siebie i prowadzony przez psa.Przy spotkaniu się z Gringoirem wyjąkał on przez nos z akcentem węgierskim:— Facitote caritatem.— Ach przecież! — rzekł poeta — ten dopiero po chrześcijańsku przynajmniej zagadał.Mam dziś chyba minę wielce miłosierną, skoro mnie tak błagają o jałmużnę.Zwracając się zaś do ślepego:— Mój przyjacielu — rzekł — sprzedałem zeszłego tygodnia ostatnią koszulę; czyli mówiąc jedynie zrozumiałym dla ciebie językiem Cycerona: Vendidi hebdomade nuper transita meara ultimam koszulam.Co rzekłszy odwrócił się od kaleki.Ale ślepy jął biec za nim a tuż zaraz, ze swej strony paralityk bez nogi, pobrzękując hałaśliwie żebraczymi miseczkami i łomocąc kulami po kamieniach.Po czym wszyscy trzej:— Caritatem! — jęczał ślepy.— La buona mancia! — wtórował mu paralityk.— Un pedazo de pan! — wołał trzeci.Gringoire zasłonił sobie uszy.— O wieżo Babel! Począł biec.W miarę jak się zagłębiał w uliczkę, mnożyli się dokoła chromi, ślepcy, paralitycy, to znowu za tymi beznodzy, garbusy, trędowaci, kalecy z krwawiącymi ranami.Pośrodku tej czeredy Gringoire szedł nie wiedząc, czym się to wszystko skończy.Przyszło mu na myśl cofnąć się.Ale już było za późno.Dotarł nareszcie do końca ulicy.Wychodziła ona na plac, na którym tysiące rozproszonych świateł kołysało się w mgłach nocy.Gringoire rzucił się przed siebie w nadziei, że uwolni się od trzech widm, które nie odstępowały go.— Onde vas hombre — krzyknął wówczas paralityk ciskając swe kule na ziemię i pędząc za poetą.— Gdzież jestem? — spytał Gringoire struchlały.— Na Dziedzińcu Cudów — odrzekło czwarte widmo, łączące się z trzema poprzednimi.— Na moją duszę! — zaczął Gringoire.— Widzę ślepych, którzy patrzą i kulawych, którzy skaczą.Lecz gdzież jest cudotwórca?Odpowiedziano mu złowrogim wybuchem śmiechu.Biedny poeta powiódł wzrokiem dokoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates