[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy dobrze wychowany chłopak uczy się brzdąkać na gitarze już wtedy, gdy jest jeszcze taki mały, że trzyma ją niczym basetlę.Mały Prewitt uwielbiał te piosenki, bo coś mu dawały, jakieś zrozumienie, pierwsze przeczucie, że ból może nie być jałowy, jeżeli tylko uda się go w coś przemienić.Piosenki mu zostały, lecz granie na gitarze nic mu nie dało.Nie wzruszyło go.Nie miał do tego powołania.Nie miał też powołania do boksu.Ale był bardzo szybki i miał niewiarygodne uderzenie, które z konieczności rozwinął podczas włóczęgi, nim wstąpił do Zawodu.Ludzie zawsze wykrywają te rzeczy.Mają one tendencję do objawiania się.Szczególnie w Zawodzie Żołnierskim, gdzie sporty są pokarmem życia, a boks jest z nich najbardziej męskim.Piwo w Zawodzie jest winem życia.Prawdę mówiąc, nie miał powołania do Zawodu.Przynajmniej wówczas.Jako niezadowolony syn górnika z okręgu Harlan, grawitował w sposób naturalny ku temu rzemiosłu, jedynemu, jakie stało dla niego otworem.Właściwie nie miał powołania do niczego, dopóki po raz pierwszy nie wziął trąbki do ręki.Zaczęło się to jako żart podczas bibki batalionowej; wziął wtedy trąbkę i zadął w nią parę razy, ale natychmiast wiedział, że to jest coś innego.Coś uświęconego, tak jak wtedy, gdy siedzisz gdzieś nocą i wpatrujesz się w gwiazdy, a twoje oczy świadomie odmierzają odległość, i zastanawiasz się, czy nie siedzisz na elektronie, który krąży wokoło protonu wśród nieskoń­czonych wszechświatów, i nagle rozumiesz, jak dziwne wydawałoby się drzewo komuś, kto nigdy nie mieszkał na Ziemi.Przez chwilę zwidziało mu się szaleńczo, że niegdyś był heroldem i trąbił na koronacjach, że wzywał na spoczynek legiony wokoło dymiących ognisk obozowych w długie, błękitne wieczory starożytnej Palestyny.Wtedy przypomniał sobie to poczucie beznadziejności, które zrodziły w nim bluesy i pieśni ludowe, i pojął, że gdyby mógł grać na trąbce, tak jak to sobie wyobrażał, znalazłby dla siebie jakąś rację bytu.Trzymając trąbkę uświa­domił sobie nagle, dlaczego w ogóle wstąpił do Zawodu, który to problem dotąd go zastanawiał.Było to bardzo ważne.Zrozumiał, że ma powo­łanie.Jako mały chłopiec nasłuchał się dużo o Zawodzie.Siadywał z mężczyz­nami na ganku bez poręczy, kiedy długi, znojny, brudnolicy wieczór przetacza! się wąską doliną, łaskawie przesłaniając nędzne domostwa ulic – i słuchał, jak gwarzyli.Jego wuj, John Turner, wysoki, kościsty i szczupły, uciekł z domu jako mały chłopak i wstąpił do Zawodu w poszukiwaniu przygody.Był kapralem podczas powstania filipińskiego.Ojciec małego Prewitta i inni mężczyźni nigdy nie byli za górami i w umyśle chłopca – który już wtedy buntował się instynktownie przeciwko ciasnocie hałd żużlu, podobnie jak płód wierzga rozpaczliwie, buntując się przeciwko ciasnocie łona – ten element Zawodu nadawał wujowi Johnowi Turnerowi wyjątkową pozycję, której nikt nie mógł dorównać.Ów wysoki mężczyzna przykucał w małym ogródku – węglowy pyl leżał zbyt gęsto na ziemi, by można było usiąść – i w daremnym usiłowaniu zagłuszenia posmaku tego, co encyklopedie nazywają „czarnym złotem”, opowiadał im historie dowodzące niezbicie, że za hałdami żużlu i za tymi liśćmi, które były stale pokryte czarną warstewką, istnieje inny świat.Kiedy mały Prewitt był w siódmym oddziale, jego matka umarła na suchoty.Tej zimy był wielki strajk i matka umarła właśnie wtedy.Gdyby miała wybór, mogłaby znaleźć sobie lepszy moment.Jej mąż, który uczestniczył w strajku, siedział w okręgowym areszcie z dwiema kłutymi ranami piersi i pękniętą czaszką.A brat jej, wuj John, już nie żył, gdyż zastrzeliło go kilku strażników.W wiele lat później skomponowano i śpiewano żałobną pieśń o tym dniu.Mówiono, że tego dnia krew płynęła rynsztokami Harlanu jak woda deszczowa.Wuja Johna Turnera wynoszono pod niebiosa, czemu niezawodnie byłby się energicznie sprzeciwił.Mały Prewitt widział tę walkę przynajmniej o tyle, o ile ktokolwiek może zobaczyć walkę z bliska.Jedyną rzeczą, którą ujrzał i zapamiętał, był wuj.John Prewitt stał z dwoma innymi chłopcami w ogródku i patrzył, dopóki jednego z tych chłopców nie trafiła zabłąkana kula, a wtedy uciekli do domu i już nie widzieli reszty.Wuj John miał swoją czterdziestkę piątkę i zastrzelił z niej trzech strażników, z tego dwóch, kiedy już upadał.Zdążył oddać tylko trzy strza­ły.Chłopca ciekawiła skuteczność tej czterdziestki piątki, ale ponieważ wszyscy trzej strażnicy zostali trafieni w głowę, musieli się tak czy owak przewrócić.Kiedy zatem umarła jego matka, nie było nikogo, kto by go powstrzymał, prócz ojca, który siedział w więzieniu, a ponieważ ojciec znowu go zbił ledwie na dwa dni przed rozruchami, Prewitt uważał, że i on się nie liczy.Powziąwszy decyzję zabrał dwa dolary, które były w słoiku do korzeni, mówiąc sobie, że matce są niepotrzebne, a ojciec zasłużył na takie wyrównanie ich rachunków, i poszedł.Sąsiedzi zrobili składkę na pogrzeb matki, ale nie chciał go oglądać.Matka umierając kazała mu przyrzec jedno.– Obiecaj mi jedną rzecz, Robercie – wyrzęziła.– Po ojcu masz dumę i wytrwałość i zawsze wiedziałam, że to ci się przyda.Ale gdyby nie ja, któryś z was pewnie zabiłby drugiego.A teraz mnie już nie będzie, żeby was hamować.– Obiecam wszystko, co chcesz, mamo, wszyściutko, co tylko każesz mi obiecać, co tylko powiesz – odrzekł drętwo chłopak, który widział, jak matka kona w jego oczach, i patrzał na nią szukając poprzez mgłę swego niedowiarstwa jakichś oznak nieśmiertelności.– Obietnica u łoża śmierci to najświętsza rzecz, jaka jest – wykrztusiła płucami, które były już prawie, choć niecałkowicie, w rozpadzie – i chcę, żebyś mi to przyrzekł u mojego łoża śmierci.Obiecaj, że nigdy nikogo nie skrzywdzisz, chyba że będzie koniecznie trzeba, chyba że nie będziesz mógł inaczej.– Obiecuję ci – przysiągł, wciąż czekając na ukazanie się aniołów.– Boisz się? – zapytał.– Daj mi na to rękę, synku.To jest obietnica u łoża śmierci i nigdy jej nie złamiesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates